Rany zaleczone przez Pandorę nadal dokuczały, ale już nie krwawiły i to było najważniejsze. Miałam większe możliwości motoryczne, nawet pomimo tępego bólu, który towarzyszył niemal każdemu mojemu krokowi. Ale to już było nieistotne z mojej perspektywy, niemal ciągły ból towarzyszył mi przez 4 lata mojego życia. W którymś momencie uodporniłam się.
Po kilku metrach pokonanych niepewnym krokiem, lekko utykając, odważyłam się przyspieszyć do truchtu, który już po chwili stał się miarowy. Przemierzałam korytarz za korytarzem, podążając śladem magii. Który na początku uznałam za w stu procentach należący do Ash, choć im bardziej oddalałam się od rozwidlenia i Pandory, tym większe zaczynały nachodzić mnie wątpliwości. Ślad niby zdawał się być zostawiony przez waderę, ale cały czas zakręcał, mylił, zwodził... Coś tu było bardzo nie tak.
Po kilku metrach pokonanych niepewnym krokiem, lekko utykając, odważyłam się przyspieszyć do truchtu, który już po chwili stał się miarowy. Przemierzałam korytarz za korytarzem, podążając śladem magii. Który na początku uznałam za w stu procentach należący do Ash, choć im bardziej oddalałam się od rozwidlenia i Pandory, tym większe zaczynały nachodzić mnie wątpliwości. Ślad niby zdawał się być zostawiony przez waderę, ale cały czas zakręcał, mylił, zwodził... Coś tu było bardzo nie tak.
Nawet bardzo, bardzo nie tak, jak się okazało już chwilę później, gdy wydostałam się w końcu z plątaniny korytarzy i trafiłam... z powrotem do katakumb.
No pięknie.
Stosunkowo szybko dostrzegłam Jamesa, skulonego w tym samym miejscu, w którym siedział, zanim przeskoczyłam. Wodził wystraszonym wzrokiem dookoła, żadną inną ciała, począwczy od podkulonego ogona, na położonych płasko uszach, nie śmiał poruszyć, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
Biedak. Podbiegłam do niego, mrucząc uspokajająco.
- Już dobrze, jestem tutaj - szturchnęłam szczeniaka nosem. - Już nic ci nie grozi.
Chciałabym być tego tak pewna, jaką udawałam.
Po szybkim zlustrowaniu pomieszczenia wzrokiem mogłam choć na chwilę odetchnąć. Nic nie wskazywało na to, by zaraz coś miało na nas wyskoczyć, byliśmy więc stosunkowo bezpieczni.
Ale nie mogłam tego ze stuprocentową pewnością powiedzieć o Pandorze.
- Musimy cię stąd wydostać - mruknęłam, patrząc na miejsce w sklepieniu Katakumb, przez które tu wpadłam. Nadal nic się nie zmieniło, pozostawało zamknięte na głucho. Nie miałam w sobie wystarczająco mocy, by otworzyć je, mniej lub bardziej subtelnie, jakimś zaklęciem. Gdybym miała skrzydła, mogłabym tam podlecieć i wykorzystać magię run i krwi, malując na włazie odpowiedni symbol. Ale nie miałam, pozostawała więc tylko jedna opcja, by wydostać stąd Jamesa. Z której wolałam nie korzystać, aż nie zostanę doprowadzona do ostateczności.
Szczeniak patrzył na mnie z nadzieją, której nie mogłam mu dać.
- Spróbujemy znaleźć inne wyjście - zaproponowałam, ruszając piwoli w przeciwną stronę, niż ta, z której przyszłam. Szłam cały czas pod górę, więc tamten korytarz na pewno nie zaprowadzi nas do wyjścia. - Jeśli znowu coś nas zaatakuje, masz robić dokładnie to, co ci powiem. Bez zastanowienia, najszybciej, jak jesteś w stanie. Rozumiemy się?
Szczeniak skinął głową.
Ruszyliśmy więc, przyspieszając tempo. Każda sekunda się liczyła. Nie miałam pojęcia, co z Ash, czy Pandora ją znalazł... i czy, jeśli tak, poradzi sobie z tym, co może na niego czekać.
Po kilku minutach poczułam ruch chłodnego, świeżego powietrza. Wyjście. Przeciąg musi być znakiem, że jesteśmy już blisko celu.
Szczęśliwa i pełna ulgi, przyspieszyłam. Już kilkanaście sekund później moim oczom ukazało się tak długo wyczekiwane światło. I znaleźliśmy się na mroźnym powietrze. Przez chwilę powróciły wspomnienia tego, jak po latach wyrwałam się z łap Maga. Narastającą panikę stłumiłam tak szybko, jak się pojawiła.
- Poczekaj tu na mnie - poleciłam szczeniakowi, rozglądając się szybko, żeby znaleźć mu jakąś kryjówkę. Musiałam wracać do Pandory, a James tylko by mi przeszkadzał. - Schowaj się tutaj - wskazałam zrujnowany mur nieopodal. Znajdowaliśmy się na obrzeżach Centrum, spory kawałek od sierocińca. Nie chciałam ryzykować puszczania Jamesa samego, bo mógłby się zgubić. Musiał więc tu na mnie poczekać.
Szczeniak skinął posłusznie głową i szybko zniknął między zawalonymi cegłami. A ja cofnęłam się do Katakumb, żeby poszukać Pandory.
Z początku nie spieszyłam się za bardzo, spokojnie badałam trop, żeby się nie zgubić i zregenerować nieco energii.
Przerażający ryk, który wstrząsnął korytarzami niedługo później, skutecznie zmusił mnie do pośpiechu. Pełna złych przeczuć, bez zastanowienia rzuciłam się biegiem przed siebie, mknąc na złamanie karku plątaniną korytarzy.
Miałam nadzieję, że zdążę z pomocą na czas.
Po szybkim zlustrowaniu pomieszczenia wzrokiem mogłam choć na chwilę odetchnąć. Nic nie wskazywało na to, by zaraz coś miało na nas wyskoczyć, byliśmy więc stosunkowo bezpieczni.
Ale nie mogłam tego ze stuprocentową pewnością powiedzieć o Pandorze.
- Musimy cię stąd wydostać - mruknęłam, patrząc na miejsce w sklepieniu Katakumb, przez które tu wpadłam. Nadal nic się nie zmieniło, pozostawało zamknięte na głucho. Nie miałam w sobie wystarczająco mocy, by otworzyć je, mniej lub bardziej subtelnie, jakimś zaklęciem. Gdybym miała skrzydła, mogłabym tam podlecieć i wykorzystać magię run i krwi, malując na włazie odpowiedni symbol. Ale nie miałam, pozostawała więc tylko jedna opcja, by wydostać stąd Jamesa. Z której wolałam nie korzystać, aż nie zostanę doprowadzona do ostateczności.
Szczeniak patrzył na mnie z nadzieją, której nie mogłam mu dać.
- Spróbujemy znaleźć inne wyjście - zaproponowałam, ruszając piwoli w przeciwną stronę, niż ta, z której przyszłam. Szłam cały czas pod górę, więc tamten korytarz na pewno nie zaprowadzi nas do wyjścia. - Jeśli znowu coś nas zaatakuje, masz robić dokładnie to, co ci powiem. Bez zastanowienia, najszybciej, jak jesteś w stanie. Rozumiemy się?
Szczeniak skinął głową.
Ruszyliśmy więc, przyspieszając tempo. Każda sekunda się liczyła. Nie miałam pojęcia, co z Ash, czy Pandora ją znalazł... i czy, jeśli tak, poradzi sobie z tym, co może na niego czekać.
Po kilku minutach poczułam ruch chłodnego, świeżego powietrza. Wyjście. Przeciąg musi być znakiem, że jesteśmy już blisko celu.
Szczęśliwa i pełna ulgi, przyspieszyłam. Już kilkanaście sekund później moim oczom ukazało się tak długo wyczekiwane światło. I znaleźliśmy się na mroźnym powietrze. Przez chwilę powróciły wspomnienia tego, jak po latach wyrwałam się z łap Maga. Narastającą panikę stłumiłam tak szybko, jak się pojawiła.
- Poczekaj tu na mnie - poleciłam szczeniakowi, rozglądając się szybko, żeby znaleźć mu jakąś kryjówkę. Musiałam wracać do Pandory, a James tylko by mi przeszkadzał. - Schowaj się tutaj - wskazałam zrujnowany mur nieopodal. Znajdowaliśmy się na obrzeżach Centrum, spory kawałek od sierocińca. Nie chciałam ryzykować puszczania Jamesa samego, bo mógłby się zgubić. Musiał więc tu na mnie poczekać.
Szczeniak skinął posłusznie głową i szybko zniknął między zawalonymi cegłami. A ja cofnęłam się do Katakumb, żeby poszukać Pandory.
Z początku nie spieszyłam się za bardzo, spokojnie badałam trop, żeby się nie zgubić i zregenerować nieco energii.
Przerażający ryk, który wstrząsnął korytarzami niedługo później, skutecznie zmusił mnie do pośpiechu. Pełna złych przeczuć, bez zastanowienia rzuciłam się biegiem przed siebie, mknąc na złamanie karku plątaniną korytarzy.
Miałam nadzieję, że zdążę z pomocą na czas.
<Pandora?>
Słowa: 618