sobota, 14 grudnia 2019

Od Pandory CD. Lawrence'a

Pandora spojrzał w bok, w stronę hałasu, który zwiastował burzę śnieżną. Zastanawiał się, czy wilki zdążyły zabrać swoje rzeczy z zewnątrz na targu i czy zdążył się schować. Miał nadzieję, że tak, nie zapowiadało się, że ładna pogoda przywita nad centrum w najbliższym czasie.
- Racja – przytaknął i spojrzał na większego wilka. - Mam nadzieję, że to ci nie przeszkadza – dodał i zniżył wzrok na maść.
- Oczywiście, że nie, poza tym sam cię tu zaprosiłem i wiedziałem, jak się dzień skończy – powiedział miło. Mniejszy tylko skinął głową i usiadł na ziemi, okrywając się skrzydłami. Starał się sobie wyobrazić, co musiałby zrobić, gdyby zamiast tu, poszedł w swoją stronę, starając się wrócić do domu. Pewnie przed burzą przeleciałby kawałek, a potem znowu musiałby znaleźć jakąś jaskinię do przenocowania, a bardzo tego nie chciał: ostatniej nocy bardzo zmarzł, zwykła grota nie była dla niego najlepszym rozwiązaniem, ale lepsze to, niż zamarznięcie na śmierć. - Zaraz przyjdę, odniosę ją – odezwał się basior, który po chwili chwycił naczynie w pysk i wyniósł je z pomieszczenia. Pandora siedział w miejscu i się nie ruszał, nie chciał się narzucać, nawet, jeśli został tu zaproszony jako gość. Podczas nieobecności właściciela domu, rozejrzał się w nim jeszcze raz, a kiedy samiec wrócił, biała istota zniżyła łeb.
- Powinien ci podziękować – zaczął mówić.
- Nie trzeba, naprawdę – zapewnił, ale mniejszy pokręcił głową.
- Jakbym kontynuował drogę do drugiego dystryktu, prawdopodobnie bym zamarł. Ostatnią noc także spędziłem w lesie, bo nie udało mi się dotrzeć do domu – powiedział nad wyraz za dużo, jak na siebie, aż zniżył łeb.
- Ostatnio coś się pogoda bardzo psuje – Pandora przytaknął i oboje zamilkli, wsłuchując się w świszczący wiatr na zewnątrz, kiedy usłyszeli pukanie. Lawrence wyszedł z pomieszczenia i wpuścił gościa do środka, Pandora nastroszył uszy.
- Co się stało?
- Śnieg zasypał kupca i nie możemy go odkopać – biały wilk wstał i ruszył w kierunku rozmawiających ze sobą wilków.
- Już idę – oświadczył medyk i odwrócił się do poprzedniego gościa. - Zostań tu, zaraz wrócę – powiedział poważnie, ale samiec pokręcił głową.
- Pomogę, każda para łap się przyda – Lawrence pokręcił głową i kiedy miał podać powód, dla którego mniejszy nie mógł z nimi iść, dodał jeszcze: - Jeśli lód stwardniał, stopie go ogniem – tym razem nie mógł się z nim kłócić. Zaraz wszystkie trzy wilki wybiegły na zewnątrz, a Pandora na własnej sierści odczuł, jak nieprzyjemna może być pogoda; znowu. Ruszyli za czarnym wilkiem, który kierował ich w stronę targu, potem bramy, aż wybiegli z miasta. Blisko mostu, między murem, a lasem stała grupka zwierząt, grzebiących w sporej zaspie. Wokół nich leżały połamane deski, Pandora spojrzał w górę. Najwidoczniej jeden z drewnianych pomostów na murze, służący do obserwowania terenu, załamał się pod ciężarem śniegu, a leżący pod białym puchem wilk, był tylko przypadkową ofiarą.
Wszyscy dopali zaspy i zaczęli grzebać. Wiatr wiał bardzo nieprzyjemnym zimnem, sypiąc w oczy śnieg, kiedy ten pod nami zaczynał całkowicie zamarzać. W końcu nie mając za dużo czasu, kazałem się wszystkim odsunąć, a następnie zionąłem ogniem. Przez chwilę nic się nie działo, ale w końcu biała tafla zaczęła ustępować i się zmniejszać. Woda spływała na boki i zaraz zamarzała, a wysepka zaczynała się zmniejszać. Kiedy zobaczyliśmy pierwszą łapę, Lawrence kazał mi przestać. Posłuchałem się i odsunąłem się na bok, było to trochę wyczerpujące, już dawno nie używałem mocy tak długo. Patrzyłem, jak odkopują do końca obcego mi wilka.

<Lawrence?>


Słowa: 547

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics