Tym razem zmęczenie doprowadziło Vallieanę do stanu tak intensywnej bezsilności, jaką przechodziła całe dwa razy w życiu. Raz prawie oddała życie za praktycznie martwego już szczeniaka i regenerowała się z tego… zbyt długo… A jeszcze wcześniej wpadła do lodowatej wody, i w tym momencie póki jeszcze była świadoma, grzejąc się przy kominku, nie potrafiła nie przypomnieć sobie widoku świata jaki zobaczyła pod lodem – wtedy całkowicie pewna, że widzi ten ziemski padół po raz ostatni. To nie było dobre wspomnienie, jednak teraz była starsza i wcale nie znajdowała się pod lodem, choć była równie mokra. To tylko przeziębienie – powtarzała sama sobie w myślach, zewnętrznie drżąc na całym ciele niczym osika, co skutecznie ukrywał gruby koc otulający jej niewielką posturę. Próbowała być jednak silna i rzeczywiście przez chwilę była. Rozmawiała z właścicielką zajazdu, sklejając w miarę zrozumiałe zdania, przynajmniej do momentu, w którym wzrok jej się rozjechał, a do głowy nie nalała się woda, wypełniając jej sny przerażającym śnieżnym krajobrazem. Uciekała przed tym samym nieznanym złem, z którym spotkała się zaledwie minuty wcześniej. Jednak minuty zmieniły się w godziny, a kiedy już miała spotkać się twarzą w twarz ze swoim prześladowcą, usłyszała dźwięk skrzypiących schodów i podniosła obolały łeb.
– Oh, obudziłam panią – bąknęła wadera imieniem Lia, chociaż wcale nie wyglądała jakby było jej przykro. Vallieana w odpowiedzi kichnęła w koc przynajmniej pięć razy i nieco chwiejnie się podniosła – Jak samopoczucie?
– Już lepiej, dziękuję – odparła Zerdinka, wbrew temu w jakim stanie było jej gardło. Nie brzmiało żeby było lepiej. Nadal odrętwiała, zdjęła z siebie mokre okrycie i podeszła bliżej kominka, by sprawdzić stan, w jakim była jej torba, która wcześniej wylądowała w tamtym miejscu, odstawionia przez właścicielkę zajazdu. Na szczęście była cała, schowane w niej zioła były suche, a i pieniądze były na swoim miejscu - Czy mogłabym prosić o zagotowanie odrobiny wody?- spytała, spoglądając na podchodzącą w jej kierunku karczmarkę.
Lia skinęła głową i wrzuciła kilka drewien do paleniska.
– Tak, tak, zaraz nastawię, a Kaer przygotuje pani coś ciepłego do jedzenia.
Zielarka nie była głodna, jednak nie chciała dyskutować z gościną obcych wilków, więc podziękowała, zgarnęła swoją własność i wypakowała ze środka pięć niedużych, szklanych naczyń, nie zwracając już uwagi na krzątającą się właścicielkę zajazdu. Z profesjonalną wprawą wybrała odpowiednie zioła i zaczęła je mieszać. Po niedługim czasie dostała cały czajniczek zagotowanej wody, do którego wrzuciła suszki i całość przykryła, pozwalając wywarowi się zaparzyć.
Odetchnęła pyskiem, przewracając się na drugi bok przy kominku. Ciepłe płomienie przynosiły jej ulgę, pozbywając się wody spomiędzy jej włosów, zdejmowały z niej duży ciężar.
– To właściwie co się tam stało?
Lia podeszła od boku i postawiła przed Vallieaną miskę z gotowanym mięsem. Lodowate oczy spoczęły na wilczycy, po czym przesunęły się na posiłek. Znów ochryple podziękowała, nim odchrząknęła i zaczęła tłumaczyć sytuację.
– Wracałam ze spotkania z klientem, a jako że nie znam za dobrze okolicy, to zabłądziłam w uliczkach – wymamrotała, po czym znów podniosła wzrok, tym razem na ogień – W pewnym momencie zorientowałam się, że ktoś mnie śledzi. Najpierw nie chciałam dać po sobie poznać, że zauważyłam, że coś się dzieje, jednak prześladowca przyśpieszył, a ja zaczęłam uciekać. Był coraz bliżej, a wtedy wpadłam na strażnika, który mnie tu przyprowadził.
Pysk drugiej wadery wskazywał na czyste przejęcie sytuacją, w której znalazła się przeziębiona Zerdinka.
– Eh, Centrum podobno jest najbardziej cywilizowanym miejscem w Królestwie, a tu takie rzeczy się dzieją. Kto by pomyślał, żeby napadać samotne wadery i to przy takiej pogodzie – warknęła z oburzeniem – Dobrze, że są tu straże, bo kto wie co by się wydarzyło.
Zerdinka nie chciała myśleć o tym, co by się z nią teraz działo, gdyby nie postawny basior, więc zaczęła jeść w milczeniu. Po jej grzbiecie przebiegł dreszcz na wszystkie wizje tego, jak cała sytuacja mogłaby się skończyć. W żadnej nie obeszło się bez krwi.
– Jest pani zimno, przyniosę jeszcze jeden koc – zauważyła gospodyni, a wyrwana z zamyślenia Vallieana zdążyła przełknąć posiłek, zakaszleć i pokręcić głową.
– N… nie trzeba. Zaraz wypiję napar i poczuję się lepiej – wyjaśniła na szybko – Bardzo szybko się regeneruję, tylko potrzebuję chwili. Dawno się aż tak nie wyziębiłam…
– Hm – bąknęła Lia, mierząc wzrokiem magiczne ziółka drugiej wadery, parzące się pod pokrywką czajniczka – No dobrze, ale niech zje pani dzika do końca, zyska pani więcej energii.
Pouczona Vallieana skinęła głową z lekkim uśmiechem i kolejny raz podziękowała, z tyłu głowy zachowując świadomość, że nadal znajduje się w zajeździe i prawdopodobnie będzie musiała zapłacić za grzeczność właścicieli. Tak czy inaczej, była wdzięczna za ich pomoc, tak jak za pomoc strażnika. Sama mogłaby się już tu nie dostać.
Po niedługim czasie zielarka skończyła posiłek, a także wypiła przygotowane zioła, które szybko poruszyły magię krążącą w jej ciele i rozgrzały komórki, przez co rzeczywiście poczuła się nieco silniejsza, chociaż kaszel wraz z kichaniem zostały, czym nie zamierzała się zanadto przejmować.
Gospodyni po jakimś czasie znów zniknęła na wyższym piętrze, a sama Vallieana odpoczywała na podłodze zajazdu, zadowolona z płonącego ognia i błogiej ciszy wypełniającej pomieszczenie. W tamtej chwili nie potrzebowała niczego więcej… gdy jednak zaczęła ponownie odpływać w senną krainę, najpierw usłyszała pukanie, a potem odczuła na grzbiecie wrogi, lodowaty wiatr gryzący po skórze.
Zaskoczona uniosła łeb, by spotkać wzrokiem basiora, który ją uratował. Podniosła się szybko i chciała zacząć dziękować i zawiadomić go o swoim stabilniejszym stanie, jednak wyczytała z ciemnego pyska, że coś było nie tak. Więc zamiast fali podziękowań, po prostu przełknęła ślinę i zapytała wprost:
– Czy… Czy wszystko w porządku?
<Artemie?>
Słowa: 891 = 50 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz