[opowiadanie nie jest kanonicznym wydarzeniem w życiu wilka]
Osłabiony działaniem silnych zjaw Vernon był w stanie wykrztusić tylko “nie idź tam”, aby w przyszłości móc Vallieanie swobodnie wypominać, że nigdy go nie słucha i nigdy nie wychodzi jej to na dobre. Nie musiał tego mówić, bo oboje wiedzieli że ona i tak to zrobi, ale nie mógł się powstrzymać, taki miał charakter. Zresztą Vallieana też miała taki charakter, że nie mogła odmówić wilkowi w potrzebie, szczególnie jeśli sama nie miała na tym w żaden sposób ucierpieć. Najpierw jednak musiała się upewnić kto i czy potrzebuje akurat jej pomocy, czy może będzie jednak potrzeba wezwania odpowiednich służb. Na przestrzeni czasu, nieważne jak okrutnie by to nie zabrzmiało, wadera jednak wolałaby żeby ta sprawa okazała się poważniejsza niż była w rzeczywistości, bo nie musiałaby użerać się z tym, z czym się użerała… ale od początku.
Większość świąt zerdinka spędzała w mieszkaniu Adrila w Dystrykcie II. Razem gotowali coś smacznego, rozmawiali i dawali dzieciakom masę łakoci, a potem dodatkową atrakcją była realizacja corocznego zamówienia ziół dla pewnej mag mieszkającej w Centrum. Co prawda zamówienie samo w sobie nie było atrakcyjną częścią, ale tym co sprawiało Vallieanie radochę było obserwowanie rozradowanych szczeniąt i dorosłych, którzy na swój własny sposób cieszyli się urokami dnia potworów. Ona sama nigdy nie bawiła się ani w przebieranki, ani nie spędzała czasu z grupą znajomych, co nie zmieniało tego, że bardzo lubiła obserwować szczęście innych.
Tak czy inaczej droga do uzdolnionej magicznie zaprzyjaźnionej wadery zajęła Vallieanie stosunkowo niewiele czasu, jednak co innego wypicie herbaty, ploteczki i wymiana uwag co do nowych wiadomości ze świata zielarstwa, których zerdinka nie mogła odmówić starszej znajomej. To jeszcze była ta przyjemna część wieczoru, gdzie niebieskooka była pewna, że nic już nie powinno się zepsuć. I to przeświadczenie trzymało się jej jeszcze długo po opuszczeniu przyjemnego mieszkanka magicznej wadery. W końcu zrobiło się całkiem późno, a na ulicach Królestwa ilość spotykanych przez Vallieanę mieszkańców zmniejszyła się do naprawdę niewielkich ilości, a tym samym zapadła zaskakująca cisza. Cisza, która JESZCZE nie sugerowała niczego złego.... i tak, to ten moment, w którym cisza przestaje być ciszą, a jej miejsce zajmuje przejmujący wrzask wielu wilczych pysków, które w roztargnieniu wybiegają z popularnej karczmy, potykając się o własne łapy.
"nie idź tam"
Oh Vernon, jak mogłaby nie pójść?
Na początku niepewnie, z wahaniem ruszyła w stronę budynku. Była blisko, więc dokładnie dostrzegła jak dwie postacie wychodzą w pośpiechu z budynku, zamykają za sobą drzwi i zaraz podbiegają do przeszklonych okien zza których wydobywało się ciepłe światło świec. Postacie rozmawiały ze sobą dosyć głośno, a w szczególności jedna z nich, niższa i bardziej krępa. Nie wyglądali jednak na rannych, a bardziej na... skonfundowanych. To był ostatni moment, w którym Vallieana miała szansę się wycofać... jednak postanowiła z niej nie korzystać. W pośpiechu dobiegła do dyskutujących sylwetek i z tego miejsca poznała jedną z nich - Vay był jej klientem. Szarowłosy wilk o jednym, niekomfortowo białym oku i wielu bliznach na obliczu, w którego słowach jednak zawsze było zaskakujące ciepło, może nawet nieśmiałość.
- Dobry wieczór.. Co tu się dzieje? Słyszałam krzywki, potem zobaczyłem te uciekajace wilki i...
Podeszła od prawej strony jednookiego, więc ten zaraz złapał ją w swój zasięg, a na pociętym pysku wymalowało się zaskoczenie.
- Pa... Pani Vallieana, dobry wieczór - powiedział miękko, zaraz przyjaźnie się uśmiechając. Drugi basior widząc tę rekcję zaraz zmarszczył gniewnie brwi. Patrzył to na lerdisa, to na nowo przybyłą waderę - Widziała Pani może jakieś niewymiarowe pająki w okolicy? Ja i Pan Beczułka mamy z nimi mały problem.
Waderze zamarzła krew w żyłach.
- Pa... pająki..? Niewymiarowe? - teraz ona spojrzała z strachem na wspomnianego Beczułkę, którego szybko zakodowała jako właściciela lokalu.
- Czyli nie, to dobrze - Vay sam sobie odpowiedział z niejaką ulgą - Oznacza to, że wszystkie mamy tutaj.
- Co tu się stało? - Vallieana powtórzyła pytanie, jednak już z mniejszą pewnością tego, czy aby na pewno chciała mieszać się z tę sprawę. Przed oczami miała masę wspomnień sprzed wielu, wielu miesięcy kiedy to z Aarvedem wpadli na morderczego pająka giganta, który najpierw zranił wojownika, by potem wadera musiała mu wchodzić do głowy... w zasadzie wchodziła do głowy im obojgu. To było ekstremalnie niezręczne, nie wspominając o tym, że oboje byli wtedy zbyt blisko śmierci. Od tamtej pory nawet te mniejsze pająki budziły w niej dyskomfort, nie wspominając o tych wielkich draństwach, które tylko śniły jej się po nocach... do teraz.
Wysoki wilk jednak zdawał się nie zauważyć zesztywnienia towarzyszki i wzruszył ramionami.
- Ktoś zatruł bimber Pana Beczułki, tyle wiemy. Mnie przy tym nie było, ale pod...
Beczułka wszedł towarzyszowi w zdanie, wskakując na równe łapy z emocji, jakby chcąc przekonać wilczycę do swojej racji.
- Poszło w jednej chwili, jak z bicza strzelił! Panie piszczą, panowie zresztą też! Szkło leci ze stołów, a moja klientela ma osiem nóg i ten paskudny ryj! Trzeba to zneutralizować zanim szkód narobią!
- I tutaj właśnie się nie zgadzamy - Lalikron uśmiechnął się pobłażliwie, jednak zaraz ton jego głosu zyskał oschłą nutę - Bo ja uważam, że to nadal są te same wilki, którymi były wcześniej, a zaklęcie jest zbyt nietrwałe, żeby wyrządziło im realną szkodę. Trzeba ich tylko odmienić... - białe oko nagle błysnęło. Zaskoczony wilk spojrzał na zerdinkę z nową nadzieją - Przecież Pani jest zielarką z doświadczeniem..! Pewnie tak proste zaklęcie zdjęłaby Pani w pięć minut.
Vallieana drgnęła.
- Jeśli masz rację co do trwałości zaklęcia to prawdopodobnie tak ale...
- Da się? To niech Pani ich odmieni szybko! Muszę wziąć odszkodowanie od tego... hmpf!
- Proszę się powstrzymać przy Pani Vallieanie - lalikron wcisnął do pyska barmana kawałek deski, który wiele dni wcześniej musiał odpaść od wiszącego nad ich głowami szyldu głoszącego "W Objęciach Beczułki". Starszy basior nagle cały opuchł ze złości i dostał martwiącej delirki, a przynajmniej Vallieana się tym zmartwiła, bo Vay już mniej. Białooki zaraz słodko się uśmiechnął, a jego ogon zaczął wesoło merdać na boki - Więc kochana Pani Zielarko, możemy na Panią liczyć?
- ... Musiałabym dostać się do hemolimfy jednego z nich żeby w ogóle wiedzieć co mogę zdziałać ale... - spojrzała na towarzyszy, wpatrujących się w nią niczym cielęta w malowane wrota i urwała.
- Do krwi, tak? - mruknął srebrzysty, a barman wyciągnął kołek z pyska.
- Tak, powiedzmy, że to krew ale...
- Czyli da się to załatwić - oznajmił z zadowoleniem młody basior. Vallieana otworzyła szeroko oczy.
- Ale nie możemy ich za bardzo uszkodzić, bo to może wpłynąć na fizyczność ich wilczych form.
- To dużo trudnych słów, Pani Vallieano. Po prostu to zróbmy i im pomóżmy.
Zadowolony błysk w pojedynczym oku za razem wzbudził jeszcze więcej niepewności, ale i miał w sobie coś, co błyskawicznie przełamało jej barierę przed wejściem do tego legowiska pająków... przynajmniej do momentu, w którym wilczyca nie zobaczyła potężnego bydlaka, przez którego nieomal zemdlała na miejscu... Ale i z tego się podniosła przy namowach lerdisa, który pewny swego stanął przy jednym z wilków w pajęczej postaci, uświadamiając jej, że te stworzenia rzeczywiście były nieco wyżej ewolucyjnie niż pajęczyca sprzed lat. Oboje błyskawicznie uwinęli się z częścią mniej przyjemną, podczas której wadera dowiedziała się, że tak naprawdę niepotrzebne było żadne lekarstwo, a zaklęcie miało przejść samo, gdy delikwent wyjdzie na słońce. Cała trójka nie wiedziała czy powinna się śmiać z głupoty całej sytuacji, czy zacząć płakać z głupoty sytuacji, jednak wszyscy byli pewni jednego - Pan Beczułka powinien lepiej pilnować swojego pieprzonego bimbru.
Nagroda: 150 KŁ + 10 punktów intelektu