– Stul pysk.
– A… ale…
Basior zatrzymał się i gwałtownie obrócił przodem do przestraszonego szczenięcia. Jego spojrzenie było promieniujące, podgryzające skórę na grzbiecie od wewnątrz, jakby znikąd pojawiły się tam larwy much drążące korytarze. Akan przysiadł na zadzie, Gwynn sapnął w stresie.
– Nie jestem zły. Ale zamknijcie się, nasłuchujcie. Muszę pomyśleć.
Synchronicznie skinęli głowami, przełykając ślinę, a Lerdis wrócił na drogę powrotną do katakumb.
Gdy tylko wielki wilk oddalił się ze swoją zepsutą zabawką, Ros wiedział, że na początku sam również powinien opuścić to miejsce. Wojskowi nie mieli żadnego powiązania z przemycanymi towarami, tyle wystarczyło mu wiedzieć, a jeśli do rana nie spadnie śnieg, ich tropem przejdą renifery, ukrywając wszelkie ślady – nie żeby biwakujące wilki miały się zorientować, że w nocy byli przez chwilę obserwowani. Jednak ostrożności nie było nigdy zbyt wiele. Szczególnie po podobnej akcji z czerwonookim stworem. Sam nie wiedział co powinien czuć po tym spotkaniu, choć jego intuicja nie miała tego problemu, natychmiast narzucając niechęć; wypleniając pozostałe emocje… a jednak nie mógł obejść wrażenia, że posiadanie tak wielkiej bestii u swojego boku mogłoby być opłacalne, nawet w zamian za dwójkę idących za nim szczeniąt.
Białe znów się zatrzymał. Nie zauważył kiedy minęły te godziny. Byli już blisko wejścia do bezpiecznego schronienia, a napięcie częściowo z niego zeszło. Odrobinę. Zrobił obrót o 180 stopni i wyciągnął szyję nad szczeniakami, zaś księżyc zlał się z jego prawym okiem jak u jakiejś nocnej mary.
– Rozumiem, że mogło wam się nudzić ale jakim chujem uznaliście, że zabawa obcą technologią to dobre zajęcie?
Nie musiał mówić głośno, żeby wśród nocnej martwicy słowa dotarły do obu par uszu przeraźliwie płynnie. Szczenięta były zbyt przestraszone, żeby odpowiedzieć.
– Jak głupim trzeba być, żeby na misji wymagającej skupienia i wyciszenia porzucić jedno i drugie, na rzecz niszczenia czegoś, czego nie rozumiecie? I opuśćcie te puste łby jak dostajecie opieprz!
Chłopcy posłusznie spuścili wzrok w swoje łapy, a ich małe uszy przyparły do grzbietów. Westchnąwszy, Białe wykrzywił pysk do nieokreślonego grymasu. Przestał kojarzyć się z sennym demonem, choć młodzi nie mogli tego dostrzec.
– Przynajmniej w tym się ten dziwak mylił, że brakuje wam pokory.
Bezceremonialnie podniósł przednią łapę i najpierw poklepał jednego z młodych po głowie, a potem drugiego. Ci drgnęli, jednak nadal grzecznie obserwowali grunt.
– Przede wszystkim brakuje wam doświadczenia, ale popracujemy nad tym. Mamy czas. A teraz chodźcie, trzeba spisać raport, póki pamięć jest świeża.
Bracia podnieśli głowy, w oku dowódcy nadal wyglądając jak klony dzielące jedną komórkę mózgową. Trochę go to nawet rozśmieszyło. Obróciwszy się zgodnie z kierunkiem wyznaczonej trasy, wznowił marsz.
– Szefie, my chcielibyśmy przep…
Wilk zatrzymał się po raz ostatni, tylko na chwilę, a jego ton znów nabrał pogardliwego wyrazu.
– Nie chcę przeprosin. Nigdy nie dopuszczajcie do sytuacji, w której czujecie potrzebę żeby mnie przepraszać. Zapamiętać.
– Tak, Szefie.
Sporządzając raport, zastanawiał się nad tym, czy krótszy byłby w tej formie, czy gdyby ich misja zakończyła się tak, jak było planowane od początku. Ostatecznie zorientował się w sytuacji z wojskowymi i nikt fizycznie nie ucierpiał, jednak niespodziewany skok adrenaliny nie był tym, czego potrzebował. Podobnie było ze spotkaniem kogoś, na kogo wolałby nie wpadać tak pięknej nocy, gdy miał pod opieką dwoje nienauczonych życia szczyli.
W półmroku swojego gabinetu, z parą młodocianych wilków pod swoim biurkiem, nadal widział dwie czerwone otchłanie ziejące z niepodobnej do żadnego zwierzęcia czaszki zastępującej łeb wilka. Lerdis obserwował z boku jak koścista konstrukcja ukazuje swoje wnętrze Gwynnowi, zupełnie niezdolnemu do obrony, a następnie mała głowa całkowicie ginie w jej ciemnościach. Odcinana od reszty ciała tak gładko, jakby mięśnie i kręgosłup złożone były z lodowej siateczki, kruszącej się przy najmniejszym nacisku.
Nic nikomu się nie stało, przestań to robić, głowo.
Przymknął powieki i rozmasował łapą powierzchnię poniżej prawego oka, cicho przy tym mrucząc. Przejrzał raport jeszcze dwa razy, nim ostatecznie rzucił go na bok, na, póki co, niewielki stos niedokończonych rzeczy. Wrócił do biura znacznie szybciej niż planował, a jednak był zmęczony.
Spojrzał na kolorowe żaby, które nadal nie robiły niczego fascynującego i pomyślał o Ikaharu, który opuścił katakumby, by zająć się jakimiś sprawami związanymi z handlem. Ponoć Milczek gdzieś zawalił, czego skutkiem było to, że Xynth był zajęty, zaś cała wiedza i przypuszczenia dotyczące Obcego z Dystryktu IV musiały zostać wyłącznie w głowie Rosa, aż do powrotu doradcy.
W ciągu następnych dni jednooki znowu skupił się na swoich zajęciach, obejmujących głównie zarządzanie zarządcami, analizowanie raportów i układanie planów na przyszłość. Wolniejsze chwile spędzał na treningu swoich lekko nieogarniętych nabytków, choć zdecydowanie wolał wysyłać ich na misje, gdzie szczeniaki mogły zaznajomić się z szablonami funkcjonowania w określonych sytuacjach. W ich wieku Ros to wszystko potrafił. W ich wieku uczył się jak sobie radzić z niepełnosprawnością, uczył się życia w społeczeństwie na powierzchni, uczył się garbowania skór, a potem swoich mocy. Nie było mu łatwo utożsamić się z ich brakiem doświadczenia, więc robił to, co uznawał za najbardziej pożyteczne i dla nich, i dla samego siebie. Jak już zdołał się przekonać, w chwilach zagrożenia ani jeden, ani drugi nie byli szczególnie błyskotliwi, więc póki co wolał nie mieć ich u swojego boku. Inaczej sprawa miała się co do Ikaharu. Białe usłyszał, że Xynth miał spotkać się z jakąś grubą rybą zza granicy w jednej z karczm znajdujących się w Centrum. Oczywiście cała akcja należała do czarnowłosego basiora, więc jego dowódca nie zamierzał się do tego mieszać. Raczej planował włożyć protezę oka (w niepasującym, szarym kolorze, bo ta była najwygodniejsza), gruby płaszcz i przybrać postać ułożonego Vaya, który przyszedł przywitać się z karczmarzem. Usiadłby grzecznie przy jednym ze stolików i posłuchał jak sprawy się mają, przy okazji popijając jakiś bezalkoholowy trunek.
Yhym, tak jakby los miał mu na to pozwolić.
Czarne cielsko wilka runęło w zaspę, a czerwień krwi wylała się na jego tęczówkę, gdy tylko udało mu się załapać gdzie jest góra.
– Ikar! – sapnął Lerdis, rzucając się swojemu doradcy na pomoc.
Naprostowawszy go nieco, bezpardonowo złapał za czarne policzki i zaczął intensywnie oglądać, a zamroczony alkoholem i walką Xynth chwiał się na boki. Z obu nozdrzy wypływały mu strumienie krwi, którą smarkał na wszystkie strony, podobnie jak z podziurawionej skóry na szyi, łopatkach, udzie. Choć to pierwsze musiało być efektem łupnięcia o coś łbem, pozostałe rany były efektem pogryzień. Ewidentnie też nie był w stanie ustać na lewej łapie.
– Kurwa mać – szepnął dowódca pod nosem i zrzucił z siebie płaszcz, którym następnie okrył dławiącego się posoką Ikaharu przed wzrokiem gapiów, po czym przeciął ich wszystkich dwukolorowym spojrzeniem – Niech ktoś idzie po medyka! – krzyknął rozeźlony ich bezczynnością. Dopiero gdy kilkoro spośród trzeźwiej myślących wilków zgłosiło się do pomocy przy akcji, Ros mógł skupić się na nonszalancko odchodzącym przeciwniku. Oczywiście, że to musiała być ta postać. Choć nie chciał nigdy więcej widzieć na oczy jego czerwonych ślepi, cienkich kończyn, nieosłoniętego skórą łba. Los musiał sprawić, że to był on. Znów został wypełniony tą samą pogardą co za pierwszym razem, jednak teraz wielokrotnie spotęgowaną.
Oddech Rosa przyspieszył, gdy powstrzymywał się z całych sił przed zamordowaniem Obcego na miejscu. Mógłby zrobić to gołymi łapami. Nie. Zrobiłby to mocami. Kazałby mu rozpłaszczyć się jak potulne jagnię, a następnie wypełniłby to niewilcze ciało bólem, jakiego w życiu nie zaznał. Znęcałby się nad nim tak długo, aż czerwonooki nie padłby z wycieńczenia. Ale przecież nie mógł tego zrobić w samym sercu Królestwa, otoczony przez mieszkańców. Nie wspominając o zdradzeniu swojej przykrywki i problemach związanych z zamordowaniem innego wilka, Vay wpadłby w znacznie większe tarapaty, związane z nieużywaniem blokerów jako wilk z żywiołem umysłu. To byłoby zbyt dużym bólem w dupie. I wiedział to, a jednak jego szczęka nadal drżała, gdy wężowaty ogon zniknął za jednym z budynków.
Jego uwagę odwrócił znowu Ikaharu, którego problemy z koordynacją zmusiły do całkowitego wtulenia się w swojego szefa. Spod dużego kaptura wystawał tylko czubek pyska, znajdujący się tuż przy uchu Rosa, reszta ciała opierała się na jego prawym boku, plamiąc biel futra krwią. Kiedyś mógłby w ten sposób przygnieść jednookiego, lecz czasy się zmieniły.
– Pożałuje tego.
Był to zaledwie cichy, złamany szept, jednak gdy Lerdis obrócił głowę by mu odpowiedzieć, dostrzegł w cieniu płaszcza turkusową tęczówkę i maniakalną wściekłość.
– Zaraz przyjdzie medyk i cię zszyjemy nie przejmuj się, będzie dobrze.
Twój ból, jest moim bólem, bracie. Oczywiście, że gnida pożałuje.
Rozejrzał się w poszukiwaniu znajomych pysków, jednak w okolicy żaden taki się nie objawił. Może tak było lepiej. Białe z miejsca kazałby przegonić to wilcze ścierwo poza tereny Królestwa, a może i jeszcze dalej, nie szczędząc na tym wszystkich dostępnych środków. A przecież nie musiał poświęcać aż tak wiele.
Ikaharu nigdy nie wyjaśnił mu, że tak naprawdę to on rzucił się na Obcego jako pierwszy, ani w jaki sposób doszło do tej sytuacji, a Lerdis nigdy o to nie zapytał, z góry zakładając, że atak na jego doradcę wynikał wyłącznie z chęci zemsty za zniszczone przez szczenięta konstrukcje. Cóż, wszystko to straciło znaczenie, gdy następnego dnia polecenie opuściło pysk Białe.
– Na granicy drugiego i czwartego, tuż przy miejscu w którym obóz mieli wojskowi, porozstawiane są dosyć charakterystyczne urządzenia. Do tej pory ich nie ruszaliśmy ale zmieniłem zdanie. Znajdźcie ich jak najwięcej i zniszczcie, nie dając się złapać. Przede wszystkim nie dajcie się skrzywdzić.
Ekipa wilków pod przewodnictwem zmieszanego Sivariusa skinęła łbami, przyjmując zadanie. Ros już otwierał pysk aby coś dodać, jednak zza jego pleców wyszedł nie kto inny niż Ikaharu i choć z zabandażowanym czołem było mu do twarzy, unieruchomiona szyną lewa kończyna wyraźnie dawała mu w kość, co odzwierciedlało się grymasem niezadowolenia na jego pysku.
– Planujesz zepsuć mu zabawki, Szefie? – warknął
– Nie mogę sobie pozwolić na więcej, gdy nie mamy żadnych informacji – westchnął, równie niezadowolony – Nie wiemy gdzie przebywa, z kim, czym się zajmuje. Możemy opierać się tylko na domysłach, a moje domysły podpowiadają mi, że jest niebezpieczny albo niezrównoważony. Może oba – wzruszył ramionami, po czym jego wzrok opadł na Sivariusa – Dlatego macie być ostrożni. Dotarcie ze swojej jamy do szczeniaków zajęło mu parę minut. Mógł to być zbieg okoliczności, ale doświadczenie pozwala mi założyć, że nie.
– Mhm. A oni? – posklejany Xynth wskazał na drugą grupę wilków, stojących od samego początku w tym samym zamkniętym pomieszczeniu. Jeden z pustych pokoi w katakumbach, oświetlany ledwo świecami.
– Oni? – Białe uśmiechnął się lekko, wskazując nosem na beżowego Rasmith, za którym stały cztery inne postacie – Oni będą śledzić nasz obiekt z pewnej odległości. Zbierać informacje.
Jednak i to nie poprawiło Ikaharu humoru. Zamiast tego, wyglądał na skonsternowanego.
– Nie żebym lubił beztrosko dostawać wpierdol, jednak… czy to będzie w ogóle opłacalne? Właśnie wysyłasz dziesiątkę wilków na jakiegoś wygnańca znikąd, Dowódco. Nie lepiej zaczekać na jakąś okazję i wtedy rozprawić się z nim raz, a dobrze?
Jednak Białe w odpowiedzi zaśmiał się nisko, krótko, z politowaniem.
<Asmooooo~?>
Słowa:1786 = 135 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz