Ros też lubił tańczyć. Zazwyczaj konkurować z innymi, machając przy tym jakimś ostrym przedmiotem; w domyśle nożem, lub mieczem. Skakał w tę i we wtę, aż nie padł on, lub jego przeciwnicy. Kręcił się, unikał i rzucał, machając wściekle swoim narzędziem, i choć była to raczej kontrowersyjna metoda na walkę, niezwykle różna od tego, jak wyglądały tradycyjne potyczki to jednak wszyscy, którzy kiedykolwiek zobaczyli jak ten wilk w przepełnionym pasją tańcu kroi swojego rywala, zgodnie przyznawali, że nie dało się oderwać od niego wzroku. Każdemu dech zapierał w piersi, za każdym razem gdy srebrzyste, mieniące się niebieską perłą futro migało na lewo i prawo, z czasem barwiąc się na czysty szkarłat, dopóki nie pozostawały tylko te jaskrawe, zalane obsesją białe ślepia, które nie odwracały się od wroga, dopóki ten nie wydał ostatniego oddechu.
A przynajmniej tak słyszeli Gwynn i Akan, którzy gdy tylko dostali zaproszenie na wspólny trening od samego dowódcy, odczuli oboje gwałtowny skurcz żołądków i odebrało im mowę, a łebki zalały się gorącem ze stresu. Oczywiście zaproszenie nie miało formy zaproszenia, więc i młodzi nie mogli odmówić. Zresztą, nawet gdyby Białe ich poprosił o to by wzajemnie się pozabijali, ich zdanie nie miałoby najmniejszego znaczenia. Mógł ich zmusić do wykonywania swoich rozkazów bez kiwnięcia najmniejszym palcem. Wiedzieli o tym, więc tym bardziej obawiali się treningu.
Przebywali na ziemi Krwistych od jakichś dwóch miesięcy i nadal nie do końca orientowali się w sytuacji – komu mogli ufać, a komu nie powinni; kto mógłby ich zabić i za co; gdzie wchodzić, a gdzie absolutnie nie mają prawa. Nie, nawet nie byli na ziemi Krwistych, bo parka bardzo szybko trafiła do Zerdinów, pod opiekę Travki i więcej czasu spędzali na powierzchni Centrum, niż wśród swoich. Na samym początku usłyszeli od wilka o oczach w kolorze morza, że gang zapewni im stuprocentowe bezpieczeństwo, i że nie muszą się już obawiać, gdyż to jest ich miejsce, a zaraz potem zostali ooddani na trening do Spaleeńców. Na początku naprawdę uwierzyli wemu wilkowi i mieli nadzieję na to, że w końcu zaznają godnego życia i… cóż, od tamtej pory nie było można powiedzieć, że ich życie było niegodne, bo rzeczywiście mieli co jeść i gdzie spać, a także nikt się nad nimi specjalnie nie znęcał… jednak po całym ich doświadczeniu z czarnym rynkiem odnieśli wrażenie, że po prostu wpadli z jednego więzienia, do drugiego, a potem do trzeciego i we wszystkich tych miejscach wciąż mieli tylko siebie. Wciąż byli tylko czyjąś własnością, a konkretniej własnością najstraszniejszego wilka, jaki tułał się po podziemiach. Było to dosyć przygnębiające spostrzeżenie. Fakt faktem, wilki z gangu Ślepaków interesowały się dwójką – w szczególności Ikaharu, który przez cały pierwszy tydzień tydzień pojawiał się codziennie, by ich zapytać o samopoczucie, a potem raz na parę dni; sam Ros przyszedł tylko raz i to raczej do zerdińskiej dowódczyni, a nie do nich, aby omówić jakieś istotne, prywatne kwestie. Szczeniaki wtedy usłyszały, że mają się pilnie uczyć i być grzeczni, choć w tamtym momencie było im już bliżej do nastolatków niż szczeniąt. Oboje codziennie wstawali o poranku i od razu sama Travka zabierała ich na ćwiczenia. Uczyli się głównie praktyki z innymi młodocianymi spośród czerwonookich – używali mocy, bili się i rywalizowali na inne sposoby, bo nie mieli większego wyboru. To był pierwszy raz od miesiąca, jak zobaczyli swojego szefa.
Gwynn odwzajemnił spojrzenie swojego brata bez przekonania, wiedząc podświadomie, że podzielali tę samą myśl – jesteśmy w dupie. Spodziewali się, że zaproponowany przez lidera trening będzie jakimś większym wydarzeniem, w którym weźmie udział chociaż ze dwadzieścia wilków. Mieli nadzieję poobijać się trochę, poodbijać od innych, może gdzieś schować. Byli przy tym święcie przekonani, że Białe i tak by ich znalazł i w końcu złoił skórę, jednak w jakiś sposób zaakceptowali tę myśl. Tymczasem byli tu tylko we trójkę. A skoro Białe doskonale czytał w myślach nawet przez ściany, to na pewno słyszał ich ciche rozmowy o tym, jak bardzo nie chcieli uczestniczyć w tym treningu, albo jeszcze gorzej - słyszał ich plotkowanie na jego temat. Czy zdarzało im się przesadzić w ocenie białowłosego? Phi, a komu się nie zdarzyło. Właściwie, to wilczki były już gotowe na śmierć.
– A co wy tacy bez życia? – skonsternowany pomruk Lerdisa wywołał dreszcz na karku obu Somnum, których fioletowe oczy tylko wpatrywały się w siebie wzajemnie, jakby na świecie nie było niczego bardziej interesującego. Ich głowy były lekko pochylone w dół, a sylwetki skulone, gdy tyłki posadzili na śniegu. Wyglądali jakby mieli rozmawiać sobie wyłącznie za pomocą myśli, jednak było to niemożliwe.
Jednooki przechylił łeb w braku zrozumienia, a jego brwi się zacisnęły, powołując do powstania oddział zmarszczek na czole. Widział ewidentnie, że coś było nie w porządku i oboje byli zestresowani, jednak póki żaden nie pokusił się o rozmowę albo chociaż spojrzenie na niego, nie był w stanie absolutnie niczego wywnioskować. Zniecierpliwiony odrzucił na bok pakunek, który do tej pory przewieszony był u jego boku i jednym szarpnięciem za sznurek (poprzez telekinezę) rozpakował zawinięte w niedużą plandekę tyczki, które rozsypały się na śnieg z charakterystycznym dźwiękiem obijającego się o siebie drewna. W mgnieniu oka złapał za jedną z nich i przyłożył Gwynnowi do głowy, a następnie lekko go szturchnął między uszami, wypełniając milczenie trzema pustymi puknięciami.
– Widzę, że nie jesteście chorzy. O co chodzi? Obraziliście się?
Jednak młodziak z roztopioną na pysku maską najpierw zmrużył oczy, przerywając kontakt wzrokowy z bratem, a po chwili syknął i złapał się za głowę, w miejscu, w którym nastąpiły uderzenia, choć wcale go to nie zabolało. W odpowiedzi Białe wydał z siebie rozbawiony pomruk. Najwyraźniej jednak nie widział sensu w znoszeniu dziwnych humorków wilcząt, ponieważ po chwili odwrócił się do nich bokiem i sięgnął po kolejną tyczkę.
– Jak się namyślicie o co wam właściwie chodzi, to dajcie znać. Ale nie ma mowy żebyście stąd odeszli sami – rzucił bez cienia wyrzutu, czy złośliwości i wziął się za samodzielny trening, ku zdziwieniu bliźniąt. Zresztą, jego spokój i duma były imponujące nawet dla niego samego. Oczywiście mógłby zmusić ich do współpracy, nawet usłyszał z tyłu głowy podszept, który zachęcał go do naprostowania szczeniąt siłą, jednak mijało się to z celem. Ros wcale nie miał ochoty się nad nimi znęcać, a zmuszanie kogoś do robienia czegoś wbrew ich woli było przecież oczywistą przemocą. Poza tym Erwin nigdy nie skrzywdził tego półślepego szczenięcia, więc i to szczenię po latach nie czuło potrzeby, żeby krzywdzić kolejne sieroty. Agresja skierowana do kogoś, kto w przyszłości mógł urosnąć i zapragnąć zemsty za wszelkie krzywdy byłaby zresztą strzałem w kolano. Mieli sobie wzajemnie ufać, a nie dokuczać. Zaśmiał się pod nosem, bo można było śmiało powiedzieć, że wpływ Arcykapłana bardzo ukształtował osobowość dowódcy gangsterów. Prawdą było, że sam Ros za dzieciaka też parę razy obrywał w mniej lub bardziej dotkliwy sposób od Ivo lub Barona, ale to było coś innego i wilk nie chował żalu. W tamtym momencie życia akceptował, że wszyscy przez to przechodzili, a jednak nie chciał tego powielać.
Wybrał fragment łączki otoczony kukłami i zaczął się rozgrzewać w milczeniu, co jakiś czas rzucając kątem oka na rodzeństwo, które coś między sobą mamrotało w konspiracyjnym szepcie. Miał dobry humor, więc znów uśmiechnął się sam do siebie. Polana, którą wybrał na trening w rzeczy samej nie była do końca zwykłą polaną, a starym odłamem terenów ćwiczebnych dla wojsk w Dystrykcie II. Kiedyś były one intensywnie użytkowane, aby z dnia na dzień zostać całkiem porzuconymi, gdy wybudowano w tym samym dystrykcie nowe i większe pola treningowe. W dużym skrócie, stare tereny miały zostać rozebrane i zapomniane, jednak ostatecznie nigdy się tego nie doczekały. Przez lata więc niestabilne półki lodowe nadal mogły być użytkowane jako tor przeszkód dla wariatów, a przybite do pali kukły, choć już obdarte z każdej strony przez jelenie i dziki, nadal nadawały się do uderzania w nie pałkami. Zatopiony w swoich myślach basior w końcu zaczął obskakiwać kukłę dookoła i z maksymalnym skupieniem zadawał ciosy w, jak sobie wyobrażał, punkty witalne nieożywionych istot, które mogły tylko bezwładnie odpierać ataki machając wzbudzonymi w drgania kończynami i odnogami. Jedne tylko stały, biorąc uderzenia na klatę, zaś kolejne podskakiwały lub bujały się, gdy tylko ich środek ciężkości odchylił się w którąkolwiek stronę. Basior był bezlitosny zarówno dla kukieł, jak i dla swojego ciała, które choć nie zapominało techniki, bardzo szybko lubiło zapominać o tym, że przez cały czas powinno być przygotowane na wszystko. Białe jakiś czas wcześniej walczył na poważnie i, o zgrozo, przegrał z kretesem. Po krótkiej rehabilitacji wrócił do sprawności, choć nadal nieco obolały, lecz jakie to miało znaczenie, skoro już raz przegrał? Jego kondycja była niewystarczająca, powodując frustrację, a przebiegnięcie kilku kilometrów z punktu A do punktu B nie dawało mu tyle adrenaliny, co bezpośrednie starcie, nie wypełniało jego pyska krwią swoją, lub czyjąś. Kukły też tego nie zapewniały, jednak wciąż celował. Ciągle uderzał jak oślepiony, jakby mając nadzieję, że zaraz drewniane konstrukcje otworzą przed nim swoje sztywne ciała, z których wypłyną miękkie flaki i zabrudzą śnieg swoją jeszcze parującą posoką, o którą toczyła się stawka. W wyobraźni to widział i czuł zapach.
Otumaniający. Uzależniający. Ten, do którego tak tęsknił.
Wraz z ostatnim uderzeniem drewnianego pala o kukłę, z gardła wilka wydobył się głośny, wzburzony warkot. A następnie pal upadł, zaś wilk wstrzymał oddech na sekundy. Jego wzrok złagodniał, gdy wyobraźnią wciąż utrzymywał wspomnienie tego charakterystycznego zapachu, który już nigdy nie wróci. W końcu jednak musiał znów go wypuścić, by nabrać powietrza. Po tym już tylko ziajał, uspokajając myśli. Zapach odszedł, pozostał mdły posmak. Spieniona ślina kapała po obu stronach jego pyska, więc rozciągnął się w śniegu i wytarzał całe ciało, a grudy chłodnego puchu zaraz chętnie oblepiły gęste futro. Chwilę zajęło, nim na powrót usiadł i otrząsnął się. Już od nowa chwytał za pal, aby móc zacząć kolejną serię, gdy przypomniał sobie o dwóch pierdach, które miały przy nim być. Rzucił na nich okiem, nadal ciężko oddychając i z zadowoleniem zdał sobie sprawę, że przyglądali mu się z rozdziawionymi mordkami. Przynajmniej udało mu się zmusić ich do jakiejkolwiek formy zainteresowania, nie używając przy tym siły.
Cieszyło go to. Miał nie tylko świetne umiejętności walki, ale był też świetnym pedagogiem.
– Chcecie też spróbować? – rzucił niby od niechcenia, tylko po to, żeby szczeniaki spojrzały po sobie w niemym zaskoczeniu. Gdy zajęło im to zbyt dużo czasu, Lerdis chwycił mocno za pal telekinezą i przeciągnął nim po śniegu, po czym podrzucił i postawił pionowo metr od dwóch nosów.
– No? – popędził.
Po chwili Białe odczuł, jak pałka jest nieśmiało przejmowana przez telekinezę Akana. Choć basior nie był szczególnie wyczulony magicznie, wyraźnie czuł jak aura szczeniaka delikatnie mizia jego własną, więc sam zaczął puszczać, cały czas obserwując wilczka.
– I… I szef to telekinezą robi? – młody wyraźnie był podekscytowany, choć brak zaufania do srebrnego wilka ewidentnie tę ekscytację dławił. Ros się tym nie przejął i skinął głową.
– Mhm. Przez długi czas swojego dzieciństwa nie mogłem uczyć się żywiołu umysłu, więc w zamian trenowałem ciało razem z innymi wilkami. Potem któregoś dnia zaobserwowałem jak wojownicy walczą prawdziwymi ostrzami i spodobało mi się to… – rzucił, odwracając wzrok na tyczkę z sentymentem. Na chwilę się zawahał, jednak ostatecznie na jego pysku pojawił się delikatny, cwany uśmiech – I tego samego dnia ukradłem miecz jednemu z wojowników. Byłem rocznym gnojkiem, więc gdy mój mentor, Baron, się o tym dowiedział, oczywiście chciał mi go zabrać. A ja nie chciałem oddawać mu swojego łupu! Więc przez przypadek trochę go pociąłem…
Choć Ros wspominał o tym z kwaśnym uśmiechem, Gwynn patrzył na niego z czymś między przerażeniem a podziwem, zaś Akan tylko z podziwem.
– Ostatecznie dostałem wpierdol, zabrali mi miecz i oddali temu wojakowi – Lerdis nieznacznie się skrzywił, jednak zaraz potem znów złagodniał – Za to dali mi tyczki.
– Te tyczki? – spytało wilczę z połową maski.
– Nie, tamte już dawno połamałem. Ale te są lepsze. Choć cięższe, to lepiej wyważone. Zresztą podnieś i zobacz. Jeśli nie czujesz jak ciężar tyczki wbija cię w ziemię, to znaczy, że ta tyczka jest do dupy.
I rzeczywiście wilczek złapał stabilniej za drewniany pal, który był gruby jak łapa lidera, długi jak trzech liderów, a ciężki jak… Akan uniósł pal na zaledwie kilka centymetrów, a już zaraz wygiął się jak wściekły kot, jęcząc z determinacją. Drewno jednak szybko wpadło w tę samą dziurę w śniegu, z której zostało wyciągnięte. Przynajmniej dalej stał. Gwynn patrzył na to wszystko w milczącym zaciekawieniu.
Ros parsknął wesoło.
– To… to też nie jest dobry pal – uznał, po czym chwycił za przedmiot bez większego wysiłku i odłożył go na bok, a w zamian podszedł do rozsypanych parę metrów dalej narzędzi, spośród których wybrał dwie o połowę krótsze tyczki, które, w jego mniemaniu, idealnie nadawały się dla o połowę mniejszych niż on wilczków. Wzrostowo aż tak nie odbiegali, jednak kwestia umiejętności i masy robiła swoje. Sam zaczynał na takiej wykałaczce, gdy jeszcze wyglądał jak bezbronne jagnię. Bez większego zaangażowania rzucił szczeniakom paliki pod łapy i machnął głową.
– Zapoznajcie się.
Ten bardziej nieśmiały zrobił krok w tył, ale dla odmiany drugi szybko pochwycił pal i zaczął nim niezgrabnie obracać, próbując naśladować wcześniej zaobserwowane u szefa ruchy. Białe przez chwilę go obserwował, po czym wziął swoją własą ciężką tyczkę i stanął obok młodzieńca.
– Musisz poprawić postawę. Pomoże ci to nie tylko przy tyczce, ale ogólnie przy kontroli telekinezy. No już, stań stabilniej, noga do tyłu – basior zaprezentował, cały czas kontrolując słownie ruchy Akana. Następnie nagle zmienił pozycję, a fioletowooki po nim powtórzył. Całość zapętlała się parę razy, póki ruchy szczeniaka nie stały się wystarczająco płynne, by Ros je zaakceptował.
– Idziemy spróbować na kukle?
Wilczek entuzjastycznie pokiwał głową.
– A ty, Gwynn?
Jednak szczenię wciąż nie wyglądało na przekonane, choć po "zdradzie" ze strony brata przestał być taki skwaszony. Niechętnie wstał, jednak nie wziął ze sobą pala.
– Nie rozumiem po co te tyczki.
Lerdis pokręcił lekko głową, jakby szukając wyjaśnienia
– Ja po prostu lubię używać narzędzi. Są wygodne, pozwalają zachować dogodną odległość od przeciwnika, nie musisz już na samym początku obawiać się, że niepostrzeżenie przeciwnik przerwie ci zębami którąś z tętnic i się wykrwawisz nim konfrontacja dobrze się zacznie… Jednak niewielu poza wojownikami sięga po broń w walce, więc wam się mogą przydać z kontrolą telekinezy. Często w krytycznych momentach mózg podejmuje decyzje zanim w ogóle zdążymy przemyśleć opcje. Dobrze jest mieć zaufanie co do swoich odruchów warunkowych i dobrze jest mieć pewność, że jak będziesz musiał trafić w punkt, to trafisz, a tego trzeba się najpierw nauczyć.
Lerdis kilka razy obrócił tyczką w powietrzu, nim zwrócił się do Akana, machnął głową i oboje podeszli do kukły. Gwynn za ich plecami złapał za dobrany mu pal i parę razy go wyważył telekinezą, nim ostatecznie odrzucił przedmiot na śnieg i skupił się na obserwowaniu poczynań brata i lidera.
– Jeszcze ich dobrze nie znasz, więc uważaj żeby nie dostać od nich wpierdolu. Ja za pierwszym razem dostałem. Zresztą za drugim i trzecim też. Zaczynajmy.
Niestety ani Akanowi nie udało się zbyt wiele załapać, ani Rosowi udowodnić, że potrafi nauczać, ponieważ nie minęło pięć minut, gdy niespodziewanie zaszedł ich intruz. Jeszcze nie zdołał wyjść z zarośli, kiedy białowłosy Lerdis obrócił łeb w jego kierunku z konsternacją.
– Nudzisz się, Bisigal? – rzucił obojętnie.
Zanim się pojawił, słychać było jego wesoły śmiech.
– Podziwiałem cię w pracy, Królu Podziemia– brązowy Fenris objawił się trójce wybitych z rytmu wilków, nonszalancko stawiając łapy jedna za drugą.
Bisigal był wielkim basiorem o mocnej budowie. Dowodził piątą frakcją w Watasze Krwistych, która trudziła się handlem żywym towarem, porwaniami i sutenerstwem i rzeczywiście wyglądał jak ktoś, kto zabrałby ci spod nosa dziecko, a następnie puścił kwiecistą wiązankę przekleństw i jeszcze dał w ryj. Sam też niejednokrotnie dostawał, o czym świadczyły między innymi wyszarpane do połowy lewe ucho oraz trzy, długie szramy na piersi, wyraźnie widoczne pomimo ciemnego futra w tym miejscu. Z niejaką dumą spojrzał na jednookiego i skłonił się nisko, a następnie zerknął na szczenięta.
– Okażcie szacunek, jest od was wyżej rangą – burknął Ros, szturchając Akana. Młody basior podskoczył z zaskoczenia, jednak zaraz kiwnął w kierunku Fenrisa, a Gwynn poszedł w ślady brata.
– Dowódco Bisigal…– bąknęli oboje.
Na pysku wspomnianego wciąż tkwiła jakaś uciecha zmieszana z rozbawieniem, lecz ewidentnie nie był zainteresowany wchodzeniem w interakcje z wypierdkami.
– Uczysz swoje pionki? – zapytał luźno, zbliżając się bez pośpiechu. Mógłby krzyczeć na całą polanę, miał do tego wystarczająco mocny głos i wysokie ego.
– Pionkiem możesz być co najwyżej ty. Oni są jeszcze za młodzi żeby być moimi pionkami – odparł Lerdis, jakby wyjaśniał najbardziej oczywistą rzecz na świecie – Powtórzę pytanie: nudzisz się, Bisigal?
W końcu na pysku wilka o czarnych oczach pojawiło się pasywne oburzenie.
– Jak możesz oskarżać mnie o takie rzeczy?
– Ja miałbym oskarżać ciebie? Gdzieżbym mógł, to tylko kulturalne pytanie. Przeszkadzasz nam – rzucił Ros z podobnie udawaną urazą, po czym chwycił od niechcenia pal i zakręcił nim parę razy w powietrzu z kpiącym uśmieszkiem.
Siedzące z boku szczenięta wyraźnie nie wiedziały o co chodzi, więc nawet nie próbowały się wtrącać. Akan jednak najwyraźniej poczuł zbyt duży stres związany z powodu kilkumetrowej separacji z bratem, więc szybko do niego uciekł, robiąc miejsce Fenrisowi. Białe przy tym był całkowicie beznamiętny, tak jak zawsze, kiedy ktoś okazywał mu za dużo zbędnej atencji. Nie przepędził jeszcze natręta tylko z tego powodu, że Bisigal ewidentnie czegoś chciał, a Ros był ciekawy o co chodzi.
– Mogę dołączyć do treningu?
Białowłosy parsknął.
– Po to był ten przydługi wstęp? Możesz.
Ewidentnie podekscytowany basior zbliżył się niepotrzebnie blisko, a jego ogon kiwał się na boki bardzo nieadekwatnie do sytuacji.
– To może na początku zaprezentujemy młodym jak się walczy wręcz?
Ros zrobił krok w tył, nie akceptując tej niezdrowej energii.
– Dziś trenujemy z tyczkami.
Bisigal tupnął i machnął łbem.
– Oj no weź, na co dzień jedyne tyczki z jakimi mamy do czynienia to te w słowie “potyczki”. Niech popatrzą jak wygląda rzeczywistość. Może podłapią jakieś dobre techniki. Co nie, dzieciaki? Przekonajcie go – ciemne spojrzenie poleciało w kierunku wilczków, które z oczywistych względów nie chciały się angażować w dyskusję. Gwynnowi wszystko było jedno i tylko Akanowi może było nieco przykro, że lekcje zostały przerwane. Białe oczywiście zauważył tę przykrość i westchnął pod nosem.
– Ty jesteś niereformowalny, Bisigal – zamarudził i zrobił kilka ślamazarnych kroków, jakby zastanawiał się się między dwoma niewygodnymi opcjami.
Czy chciał znów walczyć? Niby trochę się wyleczył po ostatniej konfrontacji z Asmodayem, jednak druga porażka w tak krótkim odstępie czasu ewidentnie wpędziłaby go w kompleksy. Jeszcze z takim pomiotem jak Bisigal, phi. Z drugiej strony Ros bił się z tym konkretnym wilkiem już kilka razy w przeszłości z różnym wynikiem. Poniekąd znali swoje sztuczki i białooki wiedział, czego się mniej więcej spodziewać po tej kupie mięśni. Wilk nie był też kukłą, stanowił większe wyzwanie, a Ros lubił niepewne wyzwania. W końcu się wyprostował, zdecydowany.
– Treningowo, tak? Zgoda, ale tylko raz.
– Jesteś wspaniały, Szefie.
– A wy obserwujcie ale się nie zagapcie, żeby żaden z was przypadkiem nie pojawił się między nami – powiedział, nawet nie zerkając na rodzeństwo Somnum. Z nisko zawieszonym łbem odsunął się od placu z kukłami i stanął na środku polany, gdzie była masa otwartej przestrzeni. Brunatny basior szedł za nim jak cień, wciąż rozanielony tym, co miało nastąpić, po prostu jak dziecko. Oboje stanęli naprzeciw siebie i zaczęli się rozgrzewać, ciągnąc gadkę szmatkę jeszcze przez chwilę.
– To może jakiś zakład? – zaproponował Bisi.
– Co? Myślałem, że walczymy na śmierć i życie – parsknął Białe wyzywająco.
– Uwielbiam kiedy mi tak mówisz.
– Przestań mnie podrywać i mów czego chcesz.
Tym razem Fenris się zaśmiał, wyciągając przednie łapy i rozciągając klatkę piersiową.
– Jak wygram, pozwolisz mi pobić Truce’a. Nie mocno. Tylko tak trochę-trochę.
– Zalazł ci za skórę? – spojrzenie Rosa było szczerze rozbawione. W swojej wyobraźni już widział, jak Truce wkurza Bisigala jakąś największą na świecie głupotą, a ten szuka argumentu, który byłby dobry żeby sprawić Valerdijczykowi legalny wpierdol, jednak ostatecznie żadnego nie znajduje, więc zaczyna szukać możliwości gdzieś indziej. I znalazł.
– Zalazł mi za skórę i teraz żyje tam bez płacenia podatków. Wkurwia mnie, pierdolony ptasi mózg.
– Zgoda – Ros kiwnął łbem.
– A ty czego sobie życzysz, najdroższy Królu?
Basior przez chwilę milczał, zastanawiając się.
– Jak wygram, zaproponujesz Truce’owi, że osobiście posprzątasz jego ptasią wolierę.
W nagłym przebłysku, Bisigal przez chwilę był przerażony, a jego aura zrobiła się ekstremalnie niespokojna. Nie przeżyłby takiego upokorzenia i Ros doskonale o tym wiedział. Ale to były zaledwie sekundy. Lerdis nie zdołał otworzyć pyska by rzucić kąśliwą uwagą, bo czarnooki momentalnie zrobił się bardziej nabuzowany nadchodzącą walką. Oczywiście, że nie planował przegrywać.
– Zgoda. Jakie zasady? Jakieś ograniczenia?
– Chcę tylko, żebyś przekazał szczeniakom coś przydatnego.
Oba ciała były coraz bardziej spięte, a ich ruchy nerwowe. Gdy jeden przestępował z łapy na łapę i drapał grunt, drugi poruszał się po niewielkiej ósemce, nie odwracając ślepia od przeciwnika.
– Zgoda. Ja chcę, żebyś nie używał mocy umysłowych.
– Zgoda, to rozsądne. I tak planowałem rozłożyć cię bez nich.
Bisigał zaśmiał się, jednak w tamtym momencie brzmiało to już złowrogo. Gdyby stał przed nim ktoś inny, odnosiłoby się wrażenie, że ten potwór chce już tylko szarpać i wyrywać, najlepiej od razu całe kończyny. Zresztą bardzo pasowało to do jego stylu walki.
W tym samym momencie Ros wziął głęboki wdech. Świat dookoła spowolnił, a gdy powietrze wydostawało się z jego uchylonego pyska, był już gotowy.
– Walcz.
Tak jak się spodziewał, ogromna wilcza masa w pierwszym ruchu rzuciła się prosto na niego w celu powalenia wroga z nóg. Bisi zawsze walczył w ten sposób. Napierał na przeciwnika, przewracał, osaczał go, a gdy już się wczepił, nigdy się nie wycofywał. Jedno ugryzienie tego wilka zaraz zmieniało się w dziesięć, potem piętnaście, nieważne gdzie trafił, drążył aż nie pokruszył każdej kości jaka trafiła między jego szczęki, jak kret drążący podziemne tunele. Niestety miał też znakomitego cela. Więc gdy zaszarżował, zaznajomiony z tego technikami Ros mógł tylko odskoczyć w bok i wykorzystać czas, żeby szybko się obrócić przodem do wilka i stanąć na tylnych nogach. Brunatny wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu i natychmiast podążył za ciosem. Zaczęli się tak przepychać, wymierzając ataki w pysk, szyję, poliki przeciwnika, oboje głośno przy tym warcząc. Byle go trafić. Byle się zachwiał.
Bisi jako pierwszy stracił oparcie. Ros natarł na niego mocniej, jednak tamten złapał się białej sierści na gardle i pociągnął za sobą. Lerdis runął zaraz za nim. Garść włosia oderwała się od skóry, a jednooki odczuł w tamtym miejscu paskudne pieczenie, lecz było zbyt wcześnie żeby przejmować się głupotami. Wylądował na górze w niewygodnej pozycji i stale obrywał kopniakami po pysku.
– Rzucasz się jak jakaś cnotka, Bisigal – warknął w końcu, wkurwiony.
– Jeśli twoje cnotki tak się rzucały zanim się do nich dobrałeś… – sapnął w odpowiedzi, i nagle jednym, mocnym uderzeniem tylnych łap zrzucił z siebie jednookiego – To nie świadczy o tobie za dobrze…
Lerdis wygrzebał się ze śniegu, odzyskując równowagę, a Fenris wstał, sapiąc.
– Nie wiedziałem, że lubisz takie zabawy, Szefie
Ros próbował przetrzeć łapą pustą przestrzeń po lewym oku, do której wpadły mu lodowate drobiny.
– Nie brnij w to dalej – wywarczał ostrzegawczo, i gdy w końcu poddał się ze śniegiem, na powrót przyjął konfrontacyjną postawę.
Bisi zarechotał , tym razem pozwalając dowódcy na wyprowadzenie pierwszego ataku, który Białe z chęcią wykonał. Zaatakował na wprost, więc oczywistym było, że brązowy basior będzie próbował tego uniknąć, odsłaniając wrażliwe punkty. Ros działał przy tym jak maszyna na zakodowanych schematach – gdy tylko widział okazję kątem oka, uderzał. Gryzł i rwał, a Fenris odwdzięczał mu się niemal w równym tempie, sprawiając intensywny, a przy tym zaćmiony za mgłą hormonów ból. Żaden z nich jednak nie zbliżał się do poddania. Ros zorientował się o popłynięciu pierwszej krwi, dopiero gdy ta rozlała się na jego języku i pysku Bisigala. Szkarłat nagle był wszędzie. Ros splunął w bok i spróbował staranować rywala na wprost, jednak tamten wykorzystał sytuację. Błyskawicznie skłonił się i gdy wylądował pod piersią Lerdisa, odepchnął go na bok i przygwoździł do ziemi. Zziajany, praktycznie leżał na równie zmęczonym basiorze, a krew z jego pyska wsiąkała w brunatną sierść. Niespodziewanie Ros zaśmiał się w głos, choć mocno stłumiony ciężkim cielskiem uniemożliwiającym wzięcie głębszego wdechu.
– Oko też sobie wydłubiesz? – parsknął Białe, a kiedy dostrzegł niezrozumienie Bisigala, wygrzebał spod niego łapę i niedbale otarł prawy policzek rywala. Zorientowawszy się, że Ros ma szeroką bliznę pod tym samym okiem, również się zaśmiał, rezonując na całe ciało pod spodem i nieco się podniósł. Nie spodziewał się, że następnym co zobaczy będzie jego dowódca oblizujący własną kończynę z jego krwi. Szkarłat rozmazał się na białym futrze, gdy szary język przesuwał się po nim bez pośpiechu. Bisi otworzył pysk bo nagle zrobiło mu się bardzo, bardzo ciepło. Ciepło do tego stopnia, że gdy w następnym momencie dostał kopniaka w podbrzusze, nie wiedział co go trafiło. Jego zad odleciał, a przód stracił orientację, więc gdy ledwo udało mu się złapać równowagę na czterech łapach, Białe zdążył przewrócić się na brzuch i wybrać kolejny cel na szyi rywala. Znów złączyli się we wściekłą kupę gryzącego futra. Stopniowo granica bezpiecznej, treningowej walki przestawała ich obowiązywać. Po odkryciu krwi Bisigala oba basiory coraz bardziej dawały się porwać. Ugryzienia robiły się coraz silniejsze i coraz mniej przypominały przepychanki. Zaraz nie tylko Fenris był zalany krwią, ponieważ jednooki nie był w stanie bronić się przed jego napierającą agresją. Z czasem tracił oddech, widoczność stawała się ograniczona, a zalegająca między zębami sierść raniła dziąsła. Czas działał na niekorzyść obojga, gdy powoli tracili siły, a szala nie przechylała się na żadną ze stron.
Do momentu.
Brak oka Lerdisa nie stanowił dużej przeszkody przy walce w zwarciu, jednak inaczej sytuacja się miała, gdy w grę wchodziła kontrola otoczenia. Tarzali się w śniegu, na zmianę zmieniając się z tym kto był na górze. Akurat wtedy Ros był na dole. Nim poczuł przy swoim policzku ciepło, najpierw odczuł zmianę w sferze aury Bisigala. Usłyszał ostrzegawczy krzyk stojącego w odległości kilku metrów Akana, ale Akan był zbyt powolny. Gdyby Ros czekał na Akana, jego łeb zmieniłby się do tego czasu w pochodnię. Instynktownie postawił między sobą a Fenrisem lodową tarczę i telekinezą odepchnął przedmiot, a tym samym rywala. Zaskoczony Bisi upadł w śnieg, barwiąc go na około krwią, a Białe bez chwili zwłoki przewrócił się na brzuch i uderzył łapą o ziemię. Nim krzyk Akana dobiegł końca, szyja Bisigala była przytwierdzona do gruntu grubym na dwadzieścia centymetrów kajdanem z lodu. Wściekły Fenris zaryczał i zaczął się szarpać, jednak został uziemiony. Roztrzęsiony Ros nie ruszał się przez dłuższą chwilę nie licząc ciężkiego sapania. Wciąż czuł na policzku tylko delikatne ciepło bisigalowego ognia. Ognia, którego nie był w stanie zobaczyć. Zacisnął na moment szczęki tak mocno, że znajdujące się na nich szkliwo zdawało się trzaskać. W końcu podniósł się na nogi i podszedł brunatnego basiora od tyłu. Ten był cały brudny, podobnie jak znajdujący się wokoło wygnieciony śnieg. Leżał w poddańczej pozycji z brzuchem do góry i ziajał, już nie próbując się walczyć. Na początku próbował z ogniem, ale on też zawiódł.
– Bisigal – wywarczał dowódca – Ty podła gnido.
Położył łapę na pyska rywala i przez chwilę patrzył wściekły w te ciemne oczy, żeby po chwili wbić czarny ryj w śnieg, jakby próbował złamać mu w ten sposób kark. Kręgi strzeliły, basior zapłakał, ale nadal sapał i jęczał, zaciskając powieki. Jego brzuch nadal świecił unieruchomiony ku słońcu.
– Kurwa, spalić mnie chciałeś.
– N..ni…
– Nie? To co, planowałeś mnie połaskotać?
Czyste wkurwienie. Właśnie to czuł Ros, gdy patrzył na swojego podwładnego. Jeszcze chwilę tak go wgniatał w śnieg, gdy w końcu dał sobie spokój i podszedł do szczeniąt. Wyglądał jak makabryczna lalka, zalany krwią swoją i Bisigala. Dwójka rodzeństwa była zdecydowanie przerażona, a przy tym ekstremalnie podniecona całą sytuacją. Ostatnie chwile walki rozegrały się tak szybko, że po prostu siedzieli z rozdziawionymi mordami.
– Bisigal dobrze zrobił. Atakujcie słabe punkty wroga... ale nie wtedy, kiedy wiecie, że ma umysłowy żywioł – wymamrotał basior i splunął w bok – Bo wtedy tylko się wkurwią. Załapali lekcję?
Wilki skinęły głowami.
– To było super – sapnął rozemocjonowany Gwynn
– To teraz zmierzcie się ze sobą. Nie będę tu sam tak stał jak jakiś kryminalista.
– Ale… – mruknął Akan, spoglądając na rozłożonego jak na krzyżu Fenrisa.
– Ja chciałem polubownie. Skoro był taki sprytny żeby celować ogniem w moją stronę, to niech teraz ten ogień go wyciągnie – prychnął basior i wzruszył ramionami – Może do wieczora się wygrzebie. No już, pokażcie czego was nauczyli u tych Zerdinów.
Resztę popołudnia trójka wilków spędziła na treningu, jednak tym razem naprawdę skupili się na rozwijaniu umiejętności młodzieży. Na szczęście w ich przypadku obyło się bez rozlewu krwi, a tym samym niepotrzebnych ran i blizn. Ros nie mógł powiedzieć tego samego o sobie. Był obolały, poharatany i brudny, jednak widok zaangażowania szczeniąt sprawiał mu przyjemność i uspokajał. Zupełnie inny rodzaj przyjemności basior odczuwał, gdy patrzył na leżącego nieopodal Bisigala, który przez godzinę próbował pozbyć się grudy lodu ze swojej szyi. Gdy w końcu mu się to udało, posłusznie podszedł do Rosa i w milczeniu położył się koło jego łap, jak kundel którym przecież był.
– To była dobry trening – zaczął w którymś momencie – A ja użyłem ognia tylko dlatego, bo wiedziałem że Szef jakoś się obroni. Poza tym w zasadach nie było nic o mocach, więc nie zrobiłem niczego złego.
Ucho Rosa zadrżało w irytacji, bo basior miał rację z tym regulaminem. Choć wzroku nie spuścił z atakujących się wzajemnie basiorków, Bisi przełknął ślinę, dostrzegając jak przesiąknięte czerwienią, dotychczas białe łapy wrzynają się w grunt..
– Jakoś? – zawarczał cicho, a ten drugi nagle zarechotał.
– I miałem rację. Jesteś, kurwa, przerażającym draniem.
Lerdis prychnął, jednak potraktował epitet jako komplement.
– Ah, jeszcze jedno. Co do tych cnotek. Trzeba z tobą chodzić, czy od razu się…
W białookim coś pękło. W jeden moment podniósł łapę i przydeptał łeb Bisigala do ziemi, jak wielkiego robala.
– Dobrze ci radzę, nie brnij w to dalej.
Nagroda: 10 punktów do siły x 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz