W głównej części laboratorium panowała bezwzględna cisza. Eden i Benares bez słowa siedzieli przy stole. Benares coś czytał, leniwie przerzucając kolejne kartki grubego tomu. Eden z kolei niespokojnie wpatrywał się w zakurzony blat. Pyłki tańczyły po gładkiej powierzchni przy każdym jego oddechu, który tak usilnie starał się wstrzymywać. Chciał oddychać najciszej i najwolniej jak tylko mógł, by nie wpaść w spiralę własnej paniki. Drżał, co chwila zerkając na swojego współpracownika, jakby szukając w nim otuchy, jednak rogaty wilk nie odrywał wzroku od swojej lektury.
Od wypadku na arenie minęło kilka tygodni i był to okres drastycznych zmian w laboratoriach. Zdawało się, jakby Asmoday zachłysnął się własnym sukcesem. Początkowo niebieskooki był jedynie zmartwiony, gdy jego przełożony rzucił się w wir badań, odmawiając jedzenia czy snu i całkowicie się od niego odciął, nie pozwalając mu nawet na opatrzenie jego poważnych ran. Jednak tylko on był zmartwiony tą całą sytuacją, Benares pozostawał obojętny i w ogóle nie podzielał niepokoju młodszego wilka. Zachowywał się tak, jakby w ogóle nie zauważył nic nadzwyczajnego, poza większą ilością wolnego czasu, z którego bardzo chętnie korzystał. Po wydarzeniach na arenie dostali rozkaz, by wykraść z kostnicy ciało zmutowanego wojownika, by ich szef mógł zacząć jego badania. Po tym, jak udało im się je odzyskać, Asmoday zamknął się w sali autopsyjnej i nie widzieli go przez dobre kilka dni. Ich separacja zakończyła się, gdy samiec nagle ogłosił wyruszenie na wyprawę poza granice Królestwa.
Podczas wyprawy znaleźli kolejne części do budowanych przez Asmodaya maszyn. Dla nich nie było to nic specjalnego, zwykłe śmieci, które będą zagradzać najniższe piętro. Jednak ich szef był nadzwyczaj zadowolony nowymi znaleziskami, jakby odkrył jakiś niepojętny skarb. Całą drogę powrotną szczebiotał wesoło o możliwościach, jakie zapewniają mu te graty, jednak zarówno Eden, jak i Benares zagubili się w jego słowach i zasadniczo nie zrozumieli z nich absolutnie nic. Po powrocie powrócili do dawno porzuconych eksperymentów, jednak na znacznie większą skalę niż wcześniej. I zaskakująco, powoli zaczynali coś osiągać.
Przed Edenem leżała mała góra akt i dokumentów, jednak to nie one były źródłem jego niepokoju. To, co naprawdę budziło jego przerażenie był sadystyczny, pełen satysfakcji śmiech i bolesne krzyki dobiegające zza jego pleców. Jednak to nie eksperymenty go martwiły, lecz podejście Asmodaya. Jego szef zachowywał się, jakby całkowicie zapomniał o istnieniu Khadosa i to wypełniało go terrorem tak głębokim, że od kilku dni wręcz nie był w stanie myśleć. Bał się, że zostanie znowu wyrzucony na bruk, że jest bezużyteczny. Nieustannie był na skraju łez, lękając się każdego kolejnego dnia, że zostanie porzucony. Asmoday nawet przestał się do niego odzywać, czy go dotykać, nawet na niego nie patrzył.
Winowajca tego wszystkiego, jedynie od czasu do czasu opuszczał salę operacyjną i robił sobie krótką przerwę. Mijając swoich pomocników, rzucał kolejne raporty na piętrzącą się przed nimi górę, rzucał na nie okiem i kazał wprowadzać małe poprawki. Każdy papier, którego dotknął, nabierał miejscami koloru głębokiej czerwieni. Czasami barwa plam się różniła, jednak nikt nie miał wystarczająco odwagi, by chociaż spróbować odgadnąć ich pochodzenie.
Długi, ostry pazur zapukał o blat, kiedy Asmoday wskazał jedną z danych na spisanym raporcie.
- Ta liczba powinna wynosić 4200. Nawet najmniejszy błąd wpływa na przebieg badań, staraj się ich nie popełniać.
- Przepraszam- mruknął Eden, opuszczając łeb.
Czarny wilk zamruczał niezadowolony, przeskakując wzrokiem między wilkami. Coś było zdecydowanie nie tak w atmosferze ich otaczającej. Benares uniósł wzrok znad swojej książki, spoglądając na Asmodaya i posyłając mu mały uśmiech. To na pewno nie był problem z rogatym. Na chwilę przystanął, by uważnie przyjrzeć się swojemu młodszemu pomocnikowi. Wystarczył moment, by zauważył, że Eden trzęsie się w niekontrolowany sposób, jakby ze strachu.
Ogromna łapa podsunęła się pod pysk niebieskookiego i powoli uniosła go, zmuszając wilka do spojrzenia w szkarłatne ślepia.
- Coś nie tak?- zagruchał większy wilk, przechylając masywny łeb.
Czuły ton wystarczył, by z turkusowych oczu pociekły łzy. W jednej chwili wszystkie emocje z ostatnich tygodni wylały się z Khadosa, sprawiając, że przepełniony żalem ryk rozszedł się po ogromnej przestrzeni. Asmoday gwałtownie odsunął się jak spłoszona zwierzyna, jego pysk wykręcił się w nieodgadnionym wyrazie, jakby przerażenia czy obrzydzenia. Jego reakcja jedynie pogorszyła sytuację i lament nasilił się, zmuszając Benaresa do odłożenia książki i podbiegnięcia do wilka, który bezsilnie opadł na podłogę, by skulić się pod oceniającym spojrzeniem czerwonych oczu.
- Shh, shhh, no już- szeptał rogaty, pochylając się nad Edenem i delikatnie głaszcząc czarną sierść.
Ogromny samiec stał bez ruchu, wpatrując się w swoje pionki. Ostatecznie westchnął ciężko i pokręcił głową. Nawet nie miał ochoty pytać. Schariacowi często zdarzały się różne wybuchy, szczególnie w rzeczach które dotyczyły Asmodaya. Jednak zazwyczaj same mijały po jakimś czasie.
- Jak wrócę, sale mają być posprzątane- rzucił niedbale. Ruszył przed siebie leniwym krokiem, omijając szerokim łukiem swoich pomocników. Słyszał za sobą narastający lament i uspokajające szepty, jednak nie miał siły ani ochoty radzić sobie z tym całym cyrkiem. Miał wystarczająco rzeczy na głowie i uspokajanie Edena z kolejnego tantrum na pewno nie było na jego liście ulubionych zajęć. Mógł się zająć tym jak wróci, potrzebował oczyścić umysł i odetchnąć.
- Zawsze tak robisz, do cholery. Mógłbyś choć raz przynajmniej spróbować pomóc- zarzucił Benares.
- Benares, możesz po prostu milczeć jak nie masz nic sensownego do powiedzenia- westchnął samiec.- Powinienem był zmodyfikować wasze usta, albo chociaż zapieczętować je na dobre.
Metalowe drzwi zatrzasnęły się za nim, odcinając korytarz od hałasu rozbrzmiewającego w głównym pokoju.
Przez ostatnie tygodnie był zbyt zajęty pracą, by myśleć o czymkolwiek innym. Jednak gdy ten cały teatrzyk wygonił go z laboratoriów, dopiero sobie uświadomił, jak wiele rzeczy go ominęło. Otoczony pracą ze wszystkich stron zwyczajnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że on również miał normalne wilcze potrzeby, choć nie były one dla niego tak ograniczające. Potrafił bez trudu znieść głód, nawet ten trwający po kilka dni, tak samo, jak zmęczenie. Jego kondycja zdecydowanie przewyższała normę, mógł również bez problemu unikać snu przez przedłużone okresy. Jednak było kilka rzeczy, których nawet on nie potrafił uniknąć, albo zwyczajnie też nie chciał.
W końcu oddychając świeżym powietrzem, poczuł frustrację, którą ignorował przez tygodnie. Była to rzecz której czasami szczerze nienawidził, gdyż w pewnym momencie przyciemniała wszystkie jego zmysły i skazywała go na myślenie tylko o tym, jak się od niej uwolnić.
Wadera spojrzała na niego zeszklonymi od zgromadzonych łez oczyma. Siedziała skulona w kącie pomieszczenia, dalej drżąc. Ledwo mogła się ruszyć, jej sierść była zmierzwiona, skóra na jej karku była splamiona krwią, która dalej toczyła się z małych ran, śladach po ostrych zębach. Asmoday rzucił sakiewkę wypełnioną łuskami pod jej łapy.
- Przepraszam za szkody- rzucił na odchodnym, po czym opuścił mały pokój na drugim piętrze karczmy.
Drewniane schody zajęczały pod ciężarem jego kroków, uginając się pod jego masą. Karczma była wypełniona po brzegi, wilki tłoczyły się jak sardynki w puszce, co chwila niezdarnie zderzając się ze sobą ciałami. Na samą myśl o wciśnięciu się w harmider zadrżał. Przecisnął się przez tłum tłoczący się przy barze. Powietrze przesączone zapachem mokrego psa, potu i alkoholu aż piekło w gardle. Poziom upicia alkoholowego w karczmie był zdecydowanie ponad normę, więc wyjątkowo Asmoday był w stanie uniknąć ciekawych spojrzeń innych wilków. Przemknął się między ludźmi i wyszedł jednym z tylnych przejść, w końcu będąc w stanie oddychać świeżym, rześkim powietrzem. Sam wypił kilka kufli i dalej czuł posmak alkoholu na języku, jednak nie było to dla niego problemem. Alkohol nie miał na niego mocnego wpływu, pił go dla smaku i tego specyficznego pieczenia w gardle. Nie potrafił sobie przypomnieć żadnej sytuacji, w której rzeczywiście odczuł skutki alkoholu. Nie przepadał jednak za karczmami, najczęściej omijał je szerokim łukiem. Było tam zawsze zbyt tłoczno i zbyt duszno, i nigdy nie mógł uciec przed wścibskimi spojrzeniami innych wilków. Kręcąc się po ulicach, w końcu skręcił w jedną z pobocznych alejek. Obrzydliwy, intensywny zapach natychmiast wypełnił jego nozdrza, sprawiając, że skrzywił się i zadrżał. Wiatr niósł różne wonie, gnijącego jedzenia, rozgrzanej smoły, palonych śmieci czy rozlanego na bruku piwa. Niemal natychmiast się wycofał, odskakując w tył i niemal przewrócił się o leżącego na ziemi wilka, który najwidoczniej przesadził z ilością alkoholu i nie był w stanie się nawet podnieść. Odwrócił łeb, gotowy na zjebanie pijanego wilka, gdy kątem oka zauważył błysk znajomego płaszcza. Natychmiast przykuło to jego uwagę, tym bardziej że sytuacja zdawała się dosyć nietypowa. Białemu samcowi towarzyszyły trzy wilki, z czego dwójka z nich zdawała się podtrzymywać jednookiego, który ledwo trzymał się na nogach, choć nie wyglądał w żadnym stopniu na rannego. Możliwość, że sam przesadził z trunkami, jak nieprzytomna kłoda pod nogami Asmodaya była wysoce nieprawdopodobna, jako że w ogóle nie wyglądał na kogoś, kto ma do tego skłonności. Czarny wilk pomyślał przez chwilę, obserwując jak grupa znika za zakrętem, po czym wzruszył ramionami i ruszył za nimi, z czystej ciekawości. Zdawali się unikać głównych ulic, co chwila skręcając w poboczne uliczki i alejki. Ostatecznie grupa wilków wyprowadziła go w ciemny las. Po kilku minutach gry w kota i myszki, podczas których Asmoday wprawnie pozostawał ukryty w cieniach, grupa wilków w końcu się zatrzymała.
- A ty tu kurwa czego? Guza szukasz?
Asmoday podniósł łeb, szukając źródła głosu i z zaskoczeniem odkrył, że między wysokimi drzewami czaił się wilk. Utrzymywał się na strukturze podobnej do pajęczyny, zrobionej z dziwnego materiału, na oko przypominającego zwykłe nici. Nagle zeskoczył, stając przed czarnym wilkiem. Z bliska okazało się, że była to wadera, prawdopodobnie Quatar i to strasznie młody. Jej sierść była śnieżnobiała, poza tą na jej szyi, która przyjęła kolor żywego błękitu. Gdy stanęła przed basiorem, w jej świecących się jak diamenty oczach błysnął strach. Korzystając z chwili zawahania, gdy wadera stała bez ruchu, Asmoday wyminął ją i ruszył dalej, bliżej śledzonej przez siebie grupy.
- Hej! Mówię do ciebie!- krzyknęła za nim.
To zwróciło uwagę grupy stojącej zaledwie kilkanaście metrów dalej. Niemal natychmiast obejrzeli się, a zza licznych drzew i skrytek wyskoczyły kolejne wilki, których wściekłe ślepia wgapiły się w czarnego basiora. Asmoday zamarł, rozglądając się uważnie i rozważając kolejne ruchy. Najwidoczniej wpakował się w jakąś grubą zorganizowaną akcję. Najłatwiejszym rozwiązaniem było poddanie się, albo wycofanie. Nie wiedział kim były te wilki, ani czego chciały. Nie był w stanie też przewidzieć, ilu ich współpracowników czaiło się w lesie, ani jaki rodzaj magii posiadały.
Rozmyślanie nad kolejnymi krokami jednak zajęło mu zbyt długo, i gdy ponownie się rozejrzał, większość ślepii świecących w ciemnościach zdążyła zniknąć. Zza drzew wyszedł kolejny wilk, o złotej sierści i jadowicie zielonych oczach. Z jego uchylonego pyska toczyła się dziwna mgła, która rozlewała się po ziemi i wędrowała w stronę Asmodaya.
- Dobranoc.
Delikatny, aksamitny głos dalej dźwięczał w jego uszach, gdy nogi nagle się pod nim ugięły. Masywne cielsko opadło na śnieg, niezdolne do jakiegokolwiek ruchu czy reakcji. Miał wrażenie, jakby jego płuca wypełniły się wodą, a oddech utknął mu w piersi. Próbował się szarpać, niczym ryba wyciągnięta z wody, jednak nieważne jak mocno się starał, nie mógł drgnąć nawet mięśniem.
Jego świadomość pogrążyła się w bezkresnej ciemności.
Chłód w powietrzu otaczającym go zdecydowanie pasował do wszechobecnej ciemności. Było mu zimno i wilgotno, ledwo mógł oddychać przez worek narzucony na jego łeb i nawet gdy otwierał oczy, nie był w stanie niczego dostrzec. Czuł ciężar łańcuchów, które oplatały całe jego ciało i wiązały kończyny, uniemożliwiając mu ruch. Jedyną ostoją stanowiła ciepła i miękka puchata sierść opierająca się o jego plecy, choć jej ciężki, zmęczony oddech powoli doprowadzał go do szału. Zapach wilgoci i zagrzybiałej powierzchni zdecydowanie dominował, jednak wciąż mógł wyczuć w pokoju obecność znacznie delikatniejszych nut piżma i środków do wyrabiania skór, które pewnie mógłby rozpoznać z kilku metrów. Łańcuch zadzwonił, gdy wilk zwrócony do niego tyłem w końcu gwałtownie się wybudził.
- Dzień dobry, śpiąca królewno- rzucił Asmoday, jego monotonny, przesączony jadem głos odbił się echem od pustych, zimnych ścian.
- Co jest, kurwa- drugi wilk wzdrygnął się, po czym zaczął szarpać się w swoich uwiązach.
- Przestań się wiercić, bo wygryzę ci tchawicę- ostrzegł czarny samiec, gdy w wyniku szarpaniny łańcuchy krępujące ich razem zacisnęły się mocniej na jego ciele.
- Miałem nadzieję, że nie żyjesz.
- A ja miałem nadzieję, że więcej cię nie spotkam. Widzisz Przywódco Białe, teraz oboje jesteśmy rozczarowani.
<Ros?>
Słowa: 1979 = 144 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz