Saki przeszukiwał środek wydrążonego drzewa, pochłonięty do reszty,
kiedy przypomniały mu się jego nowe koleżanki. Był u nich na herbacie,
po tym jak spotkali się w chyba najbardziej niezręczny możliwy sposób i
ostatecznie nawet jakoś się polubili. Znaczy się on je polubił, nie
wiedział, czy odwzajemniały jego uczucia, w każdym razie jak się wszyscy
rozluźnili to całkiem przyjemnie się rozmawiało. Czasem myślał, że
chętnie by do nich wpadł po raz drugi, ale zanim zdążył wrócić do siebie
to o tym zapominał. Kiedyś w końcu to zrobi, któregoś razu na pewno nie
zapomni.
Rozmyślając o ponownym spotkaniu z Lys i Tin, Saki nawet nie zauważył, kiedy wsunął się za głęboko, żeby samodzielnie wyjść. I zajęło mu to zbyt dużo minut. Ostatecznie skończyło się tym, że Folix utknął pyskiem w dół w wydrążonym drzewie, bez możliwości wyślizgnięcia się na zewnątrz. Pięknie. Po prostu wspaniale.
Szlag by to.
Basior zaczął się kręcić w bezsensownej nadziei, że jego zbliżone do lisiego ciało pozwoli mu się wywinąć i wydostać pyskiem do przodu, choć były to starania bez możliwości zadziałania. Było za wąsko, a wiercąc się wpadał tylko głębiej, ale na nic lepszego nie wpadł. Nie chciał utknąć. Chciał żyć. Błagał w duchu jakiekolwiek siły wyższe, modlił się do Kateris, nawet jeśli w bogów tak silnie wcale nie wierzył. Wiadomo, jak trwoga to do boga, a teraz w sercu owa trwoga utkwiła niezwykle głęboko. Przerażony Saki nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić.
Coś odezwało się z tyłu. Ktoś z kimś rozmawiał, choć ze skrzypienia śniegu zasłyszanego pomiędzy słowami można wywnioskować tylko dwie pary łap. Saki zastygł w bezruchu, uważnie nasłuchując. W końcu do jego spanikowanego umysłu dotarło, czyi głos słyszy. Choć nie był w dobrej pozycji i z pewnością będą się z niego śmiać, basior był gotów znieść całe to zażenowanie, jeśli przynajmniej przeżyje. A poza tym chciał się z nimi spotkać od dłuższego czasu, więc tylko dobrego w całym tym złu.
– Lys! Tin! Pomocy! – zawołał rozpaczliwie Folix. Walić godność, w przypadku tej znajomości już jej nie miał. – Błagam, pomocy!
Rozmyślając o ponownym spotkaniu z Lys i Tin, Saki nawet nie zauważył, kiedy wsunął się za głęboko, żeby samodzielnie wyjść. I zajęło mu to zbyt dużo minut. Ostatecznie skończyło się tym, że Folix utknął pyskiem w dół w wydrążonym drzewie, bez możliwości wyślizgnięcia się na zewnątrz. Pięknie. Po prostu wspaniale.
Szlag by to.
Basior zaczął się kręcić w bezsensownej nadziei, że jego zbliżone do lisiego ciało pozwoli mu się wywinąć i wydostać pyskiem do przodu, choć były to starania bez możliwości zadziałania. Było za wąsko, a wiercąc się wpadał tylko głębiej, ale na nic lepszego nie wpadł. Nie chciał utknąć. Chciał żyć. Błagał w duchu jakiekolwiek siły wyższe, modlił się do Kateris, nawet jeśli w bogów tak silnie wcale nie wierzył. Wiadomo, jak trwoga to do boga, a teraz w sercu owa trwoga utkwiła niezwykle głęboko. Przerażony Saki nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić.
Coś odezwało się z tyłu. Ktoś z kimś rozmawiał, choć ze skrzypienia śniegu zasłyszanego pomiędzy słowami można wywnioskować tylko dwie pary łap. Saki zastygł w bezruchu, uważnie nasłuchując. W końcu do jego spanikowanego umysłu dotarło, czyi głos słyszy. Choć nie był w dobrej pozycji i z pewnością będą się z niego śmiać, basior był gotów znieść całe to zażenowanie, jeśli przynajmniej przeżyje. A poza tym chciał się z nimi spotkać od dłuższego czasu, więc tylko dobrego w całym tym złu.
– Lys! Tin! Pomocy! – zawołał rozpaczliwie Folix. Walić godność, w przypadku tej znajomości już jej nie miał. – Błagam, pomocy!
<Lys i Tin?>
Słowa: 335 = 22 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz