Oda zazwyczaj nie wahałaby się pozostawić krwawiącego na ziemi aby jego dusza spokojnie odleciała w zaświaty. Nie jej miejscem i nie w jej stylu było mieszanie się w ciemne zakamarki tego świata czy zaczynanie niepotrzebnych bójek z obcymi i niebezpiecznymi podrostkami. Wycofana wadera preferowała spokój swojego zakurzonego domu i ciszę zamkowej biblioteki. Największe przygody przeżywała w sercu czytając książki i próbując zapomnieć o czasach swojej młodości, z których mogłaby sklecić historię godną wydania na papierze. Kto wie, może doczekałaby się sławy jako autora gdyby tego zechciała. Ale jednak, życie w cieniu i w rutynie zdawałoby się idealnym rozwiązaniem dla jej niezbyt przygodowej osoby. Tak więc dlaczego udała się za obcą waderą do zamku? Włamała się z altruistycznych pobudzeń w duszy do zamkniętego składziku cudów i prac, które należało odrestaurować. Do tego wszystkiego namoczyła swoje piękne białe futro w wodzie z kanałów, brodząc w nich podczas podążania krokiem wyraźnie zagubionej medyczki. A po wyjściu, jakby im kłopotów było mało, dopadło do nich jakieś stadko zagubionych dzieci ulicy, którzy sądzili że w zwoju, który aktualnie siedział w jej pysku, znajdować się mogły jakieś niesamowite wartości godne zabicia drugiego wilka i ryzykowania wylądowaniem w najgłębszych odmętach lochów. Cóż za czasy nadeszły, żeby ona, bibliotekarka musiała męczyć się z takimi przygodami.
—UCIEKAJ! — odbiło się od ścian kiedy ten papierek, który niby ma ocalać życia upadł jej koło nóg. Jej towarzyszka zniknęła na chwilę w morzu futra jakie przysłoniło jej światło, a sama Oda została odseparowana od reszty tych bandzioszków kryształową ścianą. Przez pół sekundy wadera nie wiedziała co do końca zrobić zanim nie chwyciła zwoju między zęby i nie rozejrzała się wokoło. Jej instynkt podpowiadał jej uciekaj, a ona sama nie mogła się z tym zgodzić bardziej. Chociaż z drugiej strony… czy ona ma tak po prostu zostawić swoją nową towarzyszkę w szponach tych zawadiaków? „A od kiedy to ty jesteś taka altruistyczna, co?” Oda parsknęła pod nosem. Jej oczy spojrzały prosto w dwa bursztynowe ślepia napastniczki, która teraz przerzuciła całą swoją uwagę na bibliotekarkę. Oda odetchnęła, jej wzrok niewyraźnie znudzony, pysk obojętny, co zdawało się nieco zarówno dezorientować waderę przed nią jak i irytować. No cóż. Oda działała na innych w ten sposób. Jedni szanowali jej nieprzystępność i cichość, drudzy gardzili tym zachowaniem. Wadera ruszyła jednak swoją drogą. Jak miała uciekać, tak niech że więc będzie. Jej łapy odbiły się dwa razy od ziemi, zanim ktoś się za nią rzucił. Trochę za późno, ponieważ silny podmuch wiatru odbił się za nią, a ona sama z gracją połamanego gołębia wylądowała na najbliższym dachu, oglądając się tylko za wilkami, które częściowo nie dały rady oprzeć się jej mocy. Dwóch z trzech bandziorów zatrzymało się na ścianie budynku, który ewidentnie był jakimś małym sklepem. Trzeci natomiast potoczył się i dopiero zbierał z ziemi. „Cóż za szczęście że żadne z nich nie ma skrzydeł.” Mruknęła sama do siebie i przeskoczyła na kolejny dach, jej skrzydło dopomagając w tych przeskokach. Cel był jasny w jej głowie. Szpital. Tylko… w którą to stronę? Oda musiała sobie przystając na chwilę, aby rozejrzeć się gdzie jest. Z ziemi byłoby jej znacznie prościej! Ale z ziemi ryzykowałaby bycie dogonioną. Co swoja drogą i tak mogło się stać i ku żałości Ody tak też było. Co prawa były to tylko dwa wilki, z czego tylko jeden z ewidentną mocą wiatru, skaczący umiejętnie po dachach, drugi jakoś dawał sobie radę, jednak jego skoki były wymierzone na styk. Jedna ruchliwa cegła lub kafelek dachu i chłopczyna leci w dół złamać sobie karczek na chodniku. Od odetchnęła tak głęboko, że można by odnieść wrażenie że nic ją w życiu już nie obchodzi. Świat mógłby się kręcić bez niej.
—Zatrzymaj się! Oddawaj to! — te wili za nią były wyjątkowo uparte, a ona chciałaby tylko wiedzieć w którą stronę jest szpital. Zwłaszcza że czasu zanim ją dopadną miała już niewiele. Pozwoliła sobie przy okazji rozglądania wykorzystać silny wiatr i połączyć go odrobinę ze swoją istniejącą już mocą. Skoro może wytworzyć podmuch, to dlaczego nie przyspieszyć już istniejący? Do obu potrzeba wiatru! Kafelki dachu zatrzęsły się, parę z nich opadając na chodnik w dole. To spowodowało tyle że słabszy z wilków zawahał się w skoku i wkrótce do nich dołączył. Oda usłyszała tylko parę przekleństwa za sobą jak wykonała zgrabny skok z dachu, a jej skrzydło miernie poniosło ją przez szeroką ulicę. Wylądowała … ledwo. Jej łapy musiały nieźle złapać się dachu, a tylne łapki odepchnąć od ściany, aby sama mogła wspiąć się na ta równię pochyłą stanowiącą element jej ucieczki. Cóż. Otrzepując się ruszyła w dalszą podróż, mniej więcej wiedząc już gdzie się udać. Chyba raz była w szpitalu…
—ODDAWAJ.. TO! — wilk za nią także wykonał ten skok. Jednak jego łapy wylądowały na dachu znacznie zgrabniej niż te Ody. Wadera odetchnęła ciężko. Trzeba będzie się użerać jeszcze z tym. Jakby już mało miała przygód tego dnia. „Nie że się o nie, nie prosiłaś stara krowo.” Pomyślała podirytowana własnymi impulsami po czym spojrzała zza grubych szkieł na tego podrostka. Wilk był dość nieduży, jego futro brązowawe w białe łatki tu i ówdzie. Ot co taka przybłęda, mieszana parę generacji pomiędzy różnymi rasami, ale najbardziej na jego pysku odbijał się Malisabis. —Oddawaj. Ten. Zwój. —
—Bo so? — wysepleniła. Kartka w jej pysku nieco jej przeszkadzała w swobodnym mówieniu. No cóż. Groźba i nonszalanckie podejście zdało się zirytować jej przeciwnika gdyż wkrótce Oda spadała z dachu ku ziemi, zgarnięta silnym podmuchem, który zmierzwił jej śmierdzące futro i pchnął w kierunku przepaści. Cóż. Na nieszczęście przeciwnika Oda ma skrzydło i wiatr w swej pieczy, a szybka rekcja pozwoliła jej zgrabnie wylądować na ziemi. Korzystając z rozpędu ruszyła przed siebie, dróżki i cienie będąc jej przyjaciółmi w tym momencie.
Miała nadzieję, że zgubiła tego podrostka gdzieś po drodze. Prawdopodobnie w momencie ,w którym bezczelnie przedarła się przez czyjś żywopłot i ogródek. Dlatego też aktualnie wyglądała jakby zaatakowała ja matka natura, a do tego śmierdziała kanałami. Cóż za radość. Zwój siedział w jej pysku całkowicie bezpieczny i z dala od chciwych łap zbójów, którzy nawet nie wiedzą o co się biją. Oda weszła w skrzydło szpitalne, kiedy noc jeszcze nie uchyliła się do końca dniu. Dobrze… Nie zajęło jej to tak długo, księżyc jeszcze sobie wesoło zaglądał na jej mierne próby powstrzymania niezadowolonego grymasu na pysku.
—O bogowie! — jedna z pielęgniarek pisnęła na jej widok, zakrywając sobie łapą nos. Oda jedynie przewróciła oczyma poprawiając okulary i rzucając im na najbliższy stół ten marny zwój.
—Ame.. Ametro… Ametrine…? W każdym razie… Zwój, kwiatek i lekarstwo, czy coś w ten deseń. — wadera odsapnęła, a widząc nagłe zrozumienie w oczach towarzyszki odetchnęła z ulgą, że to wszystko powoli dobiega końca. Jej zdrowe skrzydło bolało, jej łapy były poobijane, jej ciało podrapane, sierść śmierdziała nieprzyjemnie.
—Pójdź się przepłukać i zaraz cię poskładamy w całość. — rzekła do niej nieznajoma medyczka i wskazała na jakiś pokój, a kim byłaby Oda żeby odmówić zimnego prysznica i odrobiny mydła.
Po prysznicu, zabandażowaniu i usadzeniu w kącie jakiegoś zagraconego medykamentami pomieszczenia, pozostało jej tylko liczyć na to, że jej znajoma nieznajoma pozbiera się jakoś po tym niebezpiecznym ataku. I przeżyje… głupio byłoby znaleźć się na jej pogrzebie i nawet nie wiedzieć co powiedzieć, a przecież Oda była ostatnią co ją widziała żywą.
<Ametrine? krótko bo naal mnie czas ciśnie, ale jest ;3>
Słowa:1187
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz