Życzyłem waderze miłego dnia, po czym odprowadziłem ją wzrokiem do czasu aż zniknęła w swoim mieszkaniu. Odwróciłem się i wolnym krokiem skierowałem w stronę z której przyszliśmy, z początku podążając za pozostawionymi przez nas śladami. Później odbiłem na wschód, szukając wbitych sobie podczas wielu wypraw do głowy znaków rozpoznawczych, trasy prowadzącej do jednej z moich kilku schronień. Po parudziesięciu minutach stałem już przed zakrytą pokrytym śniegiem bluszczem jaskinią, węsząc w poszukiwaniu zapachu ewentualnych niemile widzianych rezydentów kryjówki, lecz nic takiego nie wyczułem. Wkroczyłem więc między biały puch, szybko otrząsając się, by sierść nie zamokła i sekundę potem znalazłem się w ciemnym, przestronnym wnętrzu. Położyłem pakunek pod ścianą, gdzie stała niezbyt duża, zamknięta skrzynka, podarowana mi niegdyś przez maga, po czym chuchnąłem na wieczko. Zamki od razu puściły, ukazując wnętrze z kilkoma kocami i płaszczami, liną oraz starą torbą poselską. Włożyłem do niej zioła od Adrila, zamknąłem i będąc pewnym bezpieczeństwa zawartych w niej przedmiotów, wyszedłem z jaskini.
Skierowałem się ku Centrum, obierając za główny cel Urząd Pocztowy. Kiedy dotarłem pod jego drzwi obrzuciłem niezbyt imponującą placówkę zrezygnowanym spojrzeniem, po czym przekroczyłem próg, będąc niemal staranowanym przez zdenerwowaną waderę. W ostatniej chwili udało mi się zejść jej z drogi i przepuścić w drzwiach.
Przywitałem się z siedzącą za szkłem sekretarką skinieniem głowy i wkrótce znalazłem się w dziale ekspozycji, gdzie odebrałem gotówkę oraz wszystkie listy i pakunki, będące moim dzisiejszym przydziałem. Westchnąłem, widząc że, choć jest mniejszy niż zwykle, to i tak zajmie mi cały dzień.
Pokwitowałem odbiór, zawiązałem na przednich łapach specjalne czarne owijacze z niebieskim pasem po środku- przepisowy element rozpoznawczy listonosza- po czym założyłem na grzbiet jedną z większych toreb, które przechowywałem na miejscu i spakowałem do niej cały pakunek, lekko stękając, nadal nie odzyskawszy formy po ostatnich tygodniach stresu. Tak wyposażony ruszyłem w teren.
Mimo bolącego kręgosłupa, siwiejących ze stresu przed pomyłkami piór, kontaktów z nieprzyjemnymi adresatami oraz świadomości pociągnięcia do odpowiedzialności za zgubienie bądź odebranie sobie pakunku, roznoszenie listów, małych przesyłek, wystawianie awizo i wypłacanie emerytur starszym obywatelom Królestwa pozwalało mi na skupienie się na pracy bardziej niż na natrętnych myślach o czającym się gdzieś tam demonie. Co nie oznacza, że zniknęły one całkowicie, bowiem raz po raz przyłapywałem się na poszukiwaniu w pyskach przechodniów oblicza Caiasa.
Całe szczęście mój dzisiejszy zakres pracy nie wykraczał poza Dystrykt I i Centrum, nie musiałem więc szykować się na roznoszenie przydziału przez kilka dni i, choć zrobiłem dużo kilometrów, nie byłem aż tak bardzo zmęczony. Czułem się również bezpieczniej.
Po drodze minąłem parę razy plakaty, przedstawiające podobiznę opętanego szczeniaka i zmusiłem się, by przyjrzeć się lepiej chociaż jednemu.
Słowo "ZAGINĄŁ" zajmowało większą jego część, wraz ze zdjęciem. Pod spodem typowe informacje: kiedy mniej więcej zniknął, w którym Dystrykcie, gdzie mógł pójść, adres domu rodziców, pod który można by zaprowadzić odnalezionego bądź wysłać list z radosnymi wieściami... Prosimy o kontakt, w razie natknięcia się na niego.
Czułem się rozdarty. Z jednej strony żal mi było i dzieciaka, i jego rodziców, a wściekłość na demona podsycała chęć, by ten dostał za swoje. Z drugiej, miałem niewielką, ale jednak nadzieję, że byt na dobre wyniósł się z mojego życia.
Dalsza część dnia minęła tak samo jak pierwsza, czyli bez większych niespodzianek, może poza tym, że zostałem zaproszony na kawę w domu jednej z adresatek. Chodzenie w tę i z powrotem zaczęło mnie już nużyć, więc z chęcią przystałem na propozycję i nie musiałem nawet martwić się, że będzie niezręcznie, ponieważ pani Nutria mówiła za nas dwoje.
Wraz z zachodem słońca w końcu przekroczyłem próg Urzędu Pocztowego i od razu wziąłem się za rozliczanie z rozniesionych dzisiaj listów. Gdy i to było skończone z ciężkim westchnieniem zdjąłem owijacze i wraz z położoną na stole wcześniej torbą, włożyłem je do swojej szafki. Ta szafka często okazywała się być prawdziwym darem niebios i dziękowałem sobie w duchu, że udało mi się ją tu sobie załatwić, co wcale nie było tak prostym przedsięwzięciem. Na szczęście byłem darzony przychylnością pracowniczki obsługi klienta, która była darzona przychylnością kogoś innego.
Następnie udałem się do dowódcy zmiany, by poprosić o przydzielanie pakunków w obrębie bliskim Dystryktowi II. Byłem tak zmęczony, że nie poświęciłem lękowi większej uwagi, pragnąc jak najszybciej znaleźć się w swojej-nieswojej jaskini i pobyć w samotności. Szybko więc wyłożyłem przełożonemu przyczyny mojej prośby i, choć na początku wyglądał jakby chciał mną wytrzeć podłogę, po usłyszeniu o pozbawionym szczegółów problemie demona zgodził się spróbować coś z tym zrobić. Rozumiałem, że biorąc pod uwagę bardzo małą ilość dostępnych wilków będzie to trudne, dlatego podziękowałem i szybko wyszedłem, marząc już tylko o wieczornym posiłku i odpoczynku.
Te dość szybko przeobraziły się w rzeczywistość, bowiem nie bawiłem się już w polowanie, tylko po drodze zakupiłem zająca, którego zjadłem już w swoim prowizorycznym mieszkaniu, a po ułożeniu koców na ziemi oraz połknięciu ziół od Adrila od razu położyłem się spać i spałem snem spokojnym, nieprzerwanym aż do samego rana.
<Valli? Tym razem wgląd w dzień pracy Jaśka>
Ilość słów: 807= 45 Kł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz