Porachunki? Vallieana i porachunki? To się absolutnie ze sobą nie łączyło. Ta wadera zawsze była spokojna niczym zamarznięte jezioro, którego lód nie pozwalał nikomu z zewnątrz odczuć fal szarpiących się pod jego powierzchnią, a tymczasem oczy Artema zdradzały zmartwienie, które kruszyły tę jej względnie stabilną powłokę. Umysł parował, a przynajmniej próbował zatlić się chociaż jedną iskierką. Szukała w odmętach pamięci jakiejkolwiek, choćby najdelikatniejszej myśli mogącej wskazać na to, kto mógłby chcieć jej zaszkodzić… jednak było to na nic. Jej zaczerwienione, przeszklone od przeziębienia oczy na zmianę przymykały się i na powrót otwierały. Bez skutku.
W końcu odważyła się zajrzeć do torby podsuniętej przez stróża. Oboje zaczęli ostrożnie wyciągać kolejne rzeczy za pomocą własnych łap, aby nie naruszyć ewentualnego niewidzialnego odcisku magicznego, który mógł zostać tam zostawiony przez napastnika. W środku znajdowało się kilka fiolek z popularnym środkiem rozgrzewającym, parę monet, krzesiwo, a w końcu także gruby fragment materiału. Gdyby ktoś rzucił na to okiem, uznałby tę złożoną skórę za kawałek szmaty, jednak Vallieana znała tę skórę i od razu wiedziała, że coś musiało być ukryte między warstwami. Po rozpakowaniu, okazało się, że niedbale złożone futro jelenia służyło za opakowanie dla cienkiej, złotej bransolety. Biżuteria była prosta i elegancka, zdobiona grawerowanymi liśćmi. Elementy były tak dopracowane, że Vallieana natychmiast rozpoznała w listkach Pącznik Szkarłatny. To nie mogła być tania rzecz.
– Więc… ten materiał poznaję na pewno. Pochodzi z jednego z moich płaszczy – oznajmiła, próbując brzmieć pewnie pomimo gorączki. Przełknęła ślinę, nim kontynuowała – Nie mogłam go znaleźć, więc myślałam, że po prostu go zbyt głęboko schowałam wśród innych rzeczy, lub że zostawiłam go u ojca… Najwyraźniej nie…
– A bransoleta? – zagadnął basior.
– Bransoleta… – szepnęła do siebie, przymykając oczy w skupieniu. Trwało to jednak zbyt krótko, bo zaraz zakaszlała i lekko zmarszczyła brwi – Zapamiętałabym ten grawer, jest piękny… Jednak… Jest w niej coś znajomego…
Zawołała w myślach Vernona, intensywnie wpatrując się w rzecz, jednak duch jak na złość rozpłynął się w eterze wszystkich wszechświatów.
– Przepraszam, nie skojarzę – jęknęła w końcu z rozczarowaniem.
Sfrustrowana odłożyła delikatnie przedmiot na bok i przeniosła pomalowane chorobą i strachem tęczówki na strażnika. Ten bez słowa już wpychał łapę do torby kolejny raz, chcąc się upewnić, że w worze już nie było nic. To założenie jednak szybko okazało się być błędem, ponieważ nagle przez ciemny pysk przeskoczyło zaskoczenie. Bingo.
Kolejny kawałek futra, a pomiędzy jego warstwami znajdował się złoty, bo jakżeby inaczej, kolczyk z zawieszką dziwnego pióra. Oboje, Vallieana i Artem, zdębieli nie wiedząc o co chodzi z tą kolekcją szmat i drogiej biżuterii, przy czym gdy wadera spojrzała na strażnika, widziała w jego oczach odbicie własnej myśli – gdyby ten bezdomny znał zawartość torby, w życiu nie przehandlowałby jej za kilka złotych monet. Prędzej wyrwałby sobie połowę sierści z łysiejącego łba.
Złotooki pierwszy zszedł na ziemię i odchrząknął.
– A to? Poznajesz? – zapytał ponownie, bardziej dla utwierdzenia się w tym, że mina zielarki wyrażała wszystko. Nie miała pojęcia co to za rzecz i zgodnie z tą prawdą odpowiedziała.
– Materiał nie mówi mi nic, a kolczyk… ta sama sytuacja co z bransoletą.
– Niedobrze.
Wilk odetchnął z niechęcią i zaczął na powrót chować zawartość torby do jej wnętrza.
– Oddam tę torbę specjaliście w celu przebadania magicznych pozostałości, ale proszę, pomyśl nad tym jeszcze. To bardzo ważne.
Sztywno skinęła głową, czując jak pod skórą zbierają jej się dreszcze gniewu, sprowokowane ilością stresu którego doświadczała przez ostatnie godziny. Wilk dodatkowo mówił do niej jak do szczenięcia, tak, jakby nie domyśliła się że sprawa była ważna..! ale ostatecznie nie była nawet blisko wybuchu. Rozumiała, że uskrzydlony czuł potrzebę rozwiązania tej sprawy, ponieważ podczas kiedy ona musiała pilnować wyłącznie swojego nosa, Artem miał pod opieką tych nosów znacznie więcej jako strażnik. Odetchnęła.
– W takim razie co teraz? Nie mogę tu siedzieć w nieskończoność, kiedy ktoś czyha na moją skórę – rzuciła z wyraźnym zmartwieniem i chociaż spojrzenie basiora mówiło, że celowo nie chciał straszyć jej wizją bycia ścianą przez ewentualnego najemnika, tak nie mógł nic poradzić na to, że sama się domyśliła. Znów zakaszlała.
Niedobrze, czemu zioła nie działają..?
Znów spojrzała na wilka. Znów z tą samą niemą prośbą, której sama nie była świadoma. Znów w jej życiu działo się coś dziwnego.
– Prosiłbym byś tutaj została jeszcze przez jakiś czas, a ja rano naradzę się z wyższą rangą. To miejsce jest strzeżone i bezpieczne, a ty potrzebujesz odpoczynku… albo leków – dodał, przechylając lekko łeb w bok.
– Odpoczynku – sprostowała szybko i w tym samym czasie odwróciła się przodem do ogniska a tyłem do wilka, chcąc ukryć wszystkie chorobowe objawy przed wzrokiem towarzysza. Zaraz jednak zdała sobie sprawę jak niegrzeczne to było i z niezręcznością wróciła do poprzedniej pozycji, zerkając na niego.
– W porządku, zaczekam ile będzie trzeba – westchnęła przez pysk i tknięta dziwnym poczuciem spojrzała na zamkniętą torbę znajdującą się pod pieczą strażnika. Z irytacją drapnęła łapą w podłoże. I nagle zachwiała się jeszcze mocniej, niemal upadając. Zakręciło jej się w głowie kiedy zaniosła się gwałtownym kaszlem. Strażnik z automatu podbiegł bliżej, nie chcąc pozwolić by ta upadła.
– Hej, co się dzieje? – podniósł głos, przytrzymując podrygującą Vallieanę skrzydłem – Jesteś pewna, że nie potrzebujesz lekarza? – tym razem wybrzmiała w jego głosie determinacja nie znosząca sprzeciwu. Zielarka nie miała jak się z tym bronić. Gdy atak kaszlu ustał, odchrząknęła, podnosząc zalane łzami, rozgorączkowane spojrzenie.
– Możesz kogoś w…wezwać? – poprosiła, poddając się tej obcej słabości.
Wraz z tak dotkliwą utratą magii, utraciła wszystkie siły, a przede wszystkim argumenty.
<Artemie~?>
Słowa: 886 = 50 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz