sobota, 30 kwietnia 2022

Od Vallieany, CD. Jastesa

W końcu nadszedł ten czas, Vallieana wróciła do domu.
Pożegnała się z Jastesem, po czym już nie odwracając się za siebie podeszła pod gęstą kurtynę z roślin. Bez chwili zwłoki schyliła się i zgarnęła łapą wciśnięte w niewielki otwór w skale listy, które rzuciły jej się w oczy gdy tylko podeszła bliżej. Z mocno bijącym w piersi sercem, sztywno niczym zaklęta przejrzała nadawców, jednak nic w dokumentach nie wzbudziło jej podejrzeń. Sami znajomi klienci i ich standardowe zamówienia. 
– Zapieczętowałeś wejście kiedy wychodziliśmy? – zapytała w przestrzeń, jeszcze przez chwilę nie podnosząc wzroku znad arkuszy pergaminu.
'Ktoś musiał to zrobić, prawda? Nie spodziewałaś się chyba, że je tak zostawię?'

Skrzywiła się lekko, przekrzywiając głowę. Prawda była taka, że będąc poza domem nie pomyślała nawet przez moment o tym, że ktoś mógłby wejść jej do domu i coś ukraść.

'Nie krzyw się tak, wiem, że nie miałaś wtedy do tego głowy.'

– Dzięki – rzuciła i nie tracąc więcej czasu wepchnęła listy do własnej torby i przesunęła się lekko w przód, dotykając nosem silnych, sztywnych pnączy. Roślinne pędy, które w jednej chwili wyglądały na zamrożoną plątaninę martwych liści, w drugiej już zaczęły jakby topnieć i rozluźniać się pod wpływem kontaktu ze znajomą magią, która utrzymywała je w tak znakomitym stanie już od wielu lat. Mimo iż pozostawały nieruchome, wadera wyraźnie czuła ich dotyk. To, jak czule oplatały jej pysk i uspokajająco głaskały, próbując dodać otuchy. Po tym ciepłym przywitaniu w końcu wyminęła giętkie pnącza i zagłębiła się w znajomych ciemnościach wypełnionych zapachem, którym sama była przesiąknięta na wskroś. Przemierzyła korytarz by dostać się do oświetlonego przytłumionym światłem grzybów salonu i natychmiast uświadomiła sobie, że gdyby Vernon nie przypisał sobie zapieczętowania całej jaskini i gdyby nie widziała tej rozpierduchy wcześniej, uwierzyłaby że naprawdę jej dom został napadnięty.

– O tym też zapomniałam – jęknęła z niewyobrażalnym zmęczeniem w głosie. Nie mogła nic poradzić na to, że widok rozrzuconych rzeczy, a w głównej mierze cennych ksiąg, doprowadził ją do natychmiastowego bólu głowy, a gdy tylko jej zimne spojrzenie przesunęło się na schody, do migreny doszły zawroty głowy. Nieistniejący siniak na jej grzbiecie, którego nabił obcy byt zakwalifikowany do rodziny bytów o intencjach nieczystych, nieprzyjemnie dał o sobie znać w postaci pojedynczego impulsu, który wystarczył aby zniszczyć w waderze resztki chęci do przebywania w tym miejscu… na dobicie, spojrzała pod siebie, przypomniawszy sobie już ostatnie wydarzenia, do których doszło przed paroma dniami. 

– Kurwa – wyrzuciła z siebie w końcu, tracąc całe opanowwanie.

Obrzydliwa, rdzawa plama, która przez trzy dni zdołała nie tylko rozszerzyć się z korytarza aż po salon niczym obślizgły robal, który wgryzł się dwoma szczękonóżami w dywan, dodatkowo zaschła w szczelinach kamiennej podłogi, sprawiając, że domycie jej byłoby prawdziwym piekłem dla każdego śmiałka próbującego się podjąć. Przynajmniej nie śmierdziała.

– Nie. Wracam do Adrila, nie chcę tu być, Vernon. Wracamy, ja… – nim sama zarejestrowała że się porusza, jej nogi bez konsultacji tego z głową już zaczęły się wycofywać z jaskini tyłem, wprost do wyjścia.

'Vallieana, uspokój się, weź wdech, no już, zatrzymaj się.'

Zrobiła to, a gwałtowność oddechu jaki zaczerpnęła aż zahuczał jej między uszami. 

– Czego nie rozumiesz? Nie chcę tu być, nie chcę patrzeć na ten bałagan, nie chcę niczego dotykać! – krzyknęła z pretensją, jednak się nie ruszyła. Słone łzy zapiekły ją w oczy, więc spuściła głowę, uświadamiając sobie jak ciężko i boleśnie chodzi jej klatka piersiowa.

'To twój dom… nasz dom. Pomogę ci to posprzątać, a potem wzniosę jakieś bariery, u Adrila trochę czytałem z tych jego książek, wszystko ułożymy.' – głos ducha był zimny i przeszywający, czyli doskonale taki jaki wadera znała, i z którym zawsze czuła się bezpiecznie, przy czym Vernon wiedział jakiego tonu i słów używać, by oddać zielarce zdolność logicznego myślenia. A ona zaufała mu kolejny raz i sztywno skinęła głową, gdy łzy jednak zdecydowały się popłynąć wbrew jej woli, wyznaczając nowe szlaki na czarnych policzkach. Zupełnie rozbita, nie miała siły stawiać oporu, ale nie miała także siły ruszyć się ze swojego miejsca, z tej paskudnej, wyschniętej kałuży, która po tak długim czasie nie mogła już wspinać się po dotykającym jej futrze. Skorupa była martwa i nieruchoma, gotowa by zostać w ten sposób już na zawsze, całkowicie niewzruszona tym, że postać, która wylewała na niej swoje emocje była jej stwórcą. Nie była tak wrażliwa jak kurtyna z roślin, które adorowały swoją panią i doceniały każdą najmniejszą drobinę przelanej w nie magii. Ta konkretna krew, mimo iż była od samego początku zmieszana z magią konkretnej zielarki, nie czuła przywiązania. Brudziła podłogę i rozmazywała się, gdy tylko pojedyncza łza upadała na kamień. Magia błyskawicznie się ścierała, a wraz z nią zaschnięta posoka. 

Zebranie się w sobie, otarcie łez i podniesienie się do stanu użyteczności było kwestią czasu, a jako że Vernon był martwy, to czasu i cierpliwości akurat miał nieograniczoną ilość, więc dawał jej ich tak dużo, aż wystarczyło. W końcu rzeczywiście wstała, powlekła się z powrotem do głównego pomieszczenia i przekrwionym spojrzeniem opuchniętych oczu przesunęła po całości. 

– Ciekawe jak trzymają się roślinki – wymamrotała.

'Nie było cię tylko trzy dni, a termin karmienia był wczoraj, nic im nie jest. Zajmijmy się górą.'

I z tymi słowami, porzucone na podłodze tomidła zaczęły się powoli zamykać z głuchym hukiem, jedno po drugim. Vallieana wyłącznie rzuciła na to okiem, po czym zaczęła zwijać rozłożone na podłodze futro, by móc zmyć brudną powierzchnię. Pomimo tak ciężkich początków, Zerdinka powoli odzyskiwała siły, a z każdą ułożoną rzeczą jej psychika czuła się nieco lepiej. Do obiadu udało jej się posprzątać większość piętra z niedużą pomocą ducha, potem zjadła szybki posiłek i zrobiła sobie przerwę na przejrzenie posiadanych przez nią książek. Szukała jakiegoś punktu odniesienia wobec tego, dlaczego demon uznał że to one i tylko one powinny podlegać zdewastowaniu, jednak niczego jej to nie przyniosło prócz nowej fali zniechęcenia. Nie chcąc by stres znów odebrał jej poczucie posiadania kontroli nad własnym domem, wróciła do układania rzeczy i przygotowywania otoczenia, by mogła we w miarę najbardziej komfortowych warunkach przygotować zamówione pod jej nieobecność leki. W tym czasie głównie myślała o swoim zajęciu, a jeśli zajęcie akurat nie wymagało skupienia, jej wyobraźnia od razu leciała w kierunku Caiasa i Jastesa, wbrew logice, nie zatrzymując się na negatywach. Zastanawiała się, jak sobie radzili; czy Caias wróci do domu cały i zdrowy; jak młody wilk się trzymał; jak Jastes odnajdywał się w całej sytuacji i jak bardzo te doświadczenia na niego wpłynęły. W pewnym momencie musiała nawet ciężko westchnąć, gdy zdała sobie sprawę, że gdyby złotooki już nigdy więcej nie pojawił się w jej progu ale nie ze względu na to, że coś mu się stanie, a ponieważ uznał ją za skończoną wariatkę, nie mogłaby mieć mu tego za złe. Na jego oczach zrobiła zbyt wiele dziwnych rzeczy i przyznała się do zbyt wielu tajemnic, a w szczególności do tej największej i najbardziej niepokojącej… Na samą myśl wadera poczuła potrzebę wyjścia z domu po to, aby nigdy już do niego nie powrócić, ale przecież to nie było tak, że owa tajemnica miałaby jej na to pozwolić. Vallieana musiała też przyznać, że brak komentarza ze strony ducha, który odnosiłby się do poznania przez Jastesa tej abstrakcyjnej prawdy był wręcz niepokojący, a jednak nie chciała zaczynać. Skoro milczał, to oznaczało tyle, że chciał milczeć, a ona nie miała zamiaru odbierać mu tego przywileju.

Tak minął dzień, a po dniu noc. Nieco niespokojna, trochę długa, ale w końcu przeminęła, przynosząc ze sobą powiew rześkiego wiatru, gdy tylko Vallieana odchyliła roślinną kurtynę w celu przewietrzenia swojego podziemia. Odetchnęła spokojniej na widok wznoszącego się ponad ośnieżonymi koronami drzew słońca, jakby miało być to dla niej swoiste zapewnienie, że każda noc musiała w końcu przeminąć. Po tak krótkim przywitaniu ze światem, za pomocą kła stanowiącego naszyjnik wykonała szybkie rozcięcie wzdłuż własnej łapy i zaczęła pielęgnować ukochaną kurtynę, której listki w zadowoleniu falowały wraz z każdym ruchem powietrza. Odżywioną roślinność zostawiła zaczepioną w takiej pozycji aby wejście do jaskini pozostawało otwarte, a sama zeskoczyła na niższe piętro. Póki rana na jej kończynie wciąż była otwarta, wilczyca zajęła się wszystkimi pozostałymi zielonkami, z troską oglądając je wszystkie i zajmując się każdą ewentualną niedogodnością. Zanim skończyła, dopadła ją pora obiadowa, lecz, chociaż niebieskooka pominęła śniadanie, wciąż nie była głodna. Zamiast więc zjeść, opatrzyła sobie jedyną z białych łap i bez zbędnej zwłoki zajęła się zamówieniami, oddychając świeżym powietrzem pochodzącym z krainy wiecznej zmarzliny, a w tle słyszała jak Vernon czyta na głos jakiś romans. 

Akurat rozpalała ogień by móc sporządzić wywary, gdy wiatr wniósł do środka zapach, z którym wadera mogła się zaznajomić przez ostatnie dni i nie mogła powstrzymać ciepłego uśmiechu, gdy zza rogu korytarza wychylił się znajomy, biały pysk.


<Jasiu? Czilera że aż strach>

Słowa: 1414

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics