Skrzywiła się lekko, przekrzywiając głowę. Prawda była taka, że będąc poza domem nie pomyślała nawet przez moment o tym, że ktoś mógłby wejść jej do domu i coś ukraść.
'Nie krzyw się tak, wiem, że nie miałaś wtedy do tego głowy.'
– Dzięki – rzuciła i nie tracąc więcej czasu wepchnęła listy do własnej torby i przesunęła się lekko w przód, dotykając nosem silnych, sztywnych pnączy. Roślinne pędy, które w jednej chwili wyglądały na zamrożoną plątaninę martwych liści, w drugiej już zaczęły jakby topnieć i rozluźniać się pod wpływem kontaktu ze znajomą magią, która utrzymywała je w tak znakomitym stanie już od wielu lat. Mimo iż pozostawały nieruchome, wadera wyraźnie czuła ich dotyk. To, jak czule oplatały jej pysk i uspokajająco głaskały, próbując dodać otuchy. Po tym ciepłym przywitaniu w końcu wyminęła giętkie pnącza i zagłębiła się w znajomych ciemnościach wypełnionych zapachem, którym sama była przesiąknięta na wskroś. Przemierzyła korytarz by dostać się do oświetlonego przytłumionym światłem grzybów salonu i natychmiast uświadomiła sobie, że gdyby Vernon nie przypisał sobie zapieczętowania całej jaskini i gdyby nie widziała tej rozpierduchy wcześniej, uwierzyłaby że naprawdę jej dom został napadnięty.
– O tym też zapomniałam – jęknęła z niewyobrażalnym zmęczeniem w głosie. Nie mogła nic poradzić na to, że widok rozrzuconych rzeczy, a w głównej mierze cennych ksiąg, doprowadził ją do natychmiastowego bólu głowy, a gdy tylko jej zimne spojrzenie przesunęło się na schody, do migreny doszły zawroty głowy. Nieistniejący siniak na jej grzbiecie, którego nabił obcy byt zakwalifikowany do rodziny bytów o intencjach nieczystych, nieprzyjemnie dał o sobie znać w postaci pojedynczego impulsu, który wystarczył aby zniszczyć w waderze resztki chęci do przebywania w tym miejscu… na dobicie, spojrzała pod siebie, przypomniawszy sobie już ostatnie wydarzenia, do których doszło przed paroma dniami.
– Kurwa – wyrzuciła z siebie w końcu, tracąc całe opanowwanie.
Obrzydliwa, rdzawa plama, która przez trzy dni zdołała nie tylko rozszerzyć się z korytarza aż po salon niczym obślizgły robal, który wgryzł się dwoma szczękonóżami w dywan, dodatkowo zaschła w szczelinach kamiennej podłogi, sprawiając, że domycie jej byłoby prawdziwym piekłem dla każdego śmiałka próbującego się podjąć. Przynajmniej nie śmierdziała.
'Vallieana, uspokój się, weź wdech, no już, zatrzymaj się.'
Zrobiła to, a gwałtowność oddechu jaki zaczerpnęła aż zahuczał jej między uszami.
– Czego nie rozumiesz? Nie chcę tu być, nie chcę patrzeć na ten bałagan, nie chcę niczego dotykać! – krzyknęła z pretensją, jednak się nie ruszyła. Słone łzy zapiekły ją w oczy, więc spuściła głowę, uświadamiając sobie jak ciężko i boleśnie chodzi jej klatka piersiowa.
Zebranie się w sobie, otarcie łez i podniesienie się do stanu użyteczności było kwestią czasu, a jako że Vernon był martwy, to czasu i cierpliwości akurat miał nieograniczoną ilość, więc dawał jej ich tak dużo, aż wystarczyło. W końcu rzeczywiście wstała, powlekła się z powrotem do głównego pomieszczenia i przekrwionym spojrzeniem opuchniętych oczu przesunęła po całości.
– Ciekawe jak trzymają się roślinki – wymamrotała.
'Nie było cię tylko trzy dni, a termin karmienia był wczoraj, nic im nie jest. Zajmijmy się górą.'
Tak minął dzień, a po dniu noc. Nieco niespokojna, trochę długa, ale w końcu przeminęła, przynosząc ze sobą powiew rześkiego wiatru, gdy tylko Vallieana odchyliła roślinną kurtynę w celu przewietrzenia swojego podziemia. Odetchnęła spokojniej na widok wznoszącego się ponad ośnieżonymi koronami drzew słońca, jakby miało być to dla niej swoiste zapewnienie, że każda noc musiała w końcu przeminąć. Po tak krótkim przywitaniu ze światem, za pomocą kła stanowiącego naszyjnik wykonała szybkie rozcięcie wzdłuż własnej łapy i zaczęła pielęgnować ukochaną kurtynę, której listki w zadowoleniu falowały wraz z każdym ruchem powietrza. Odżywioną roślinność zostawiła zaczepioną w takiej pozycji aby wejście do jaskini pozostawało otwarte, a sama zeskoczyła na niższe piętro. Póki rana na jej kończynie wciąż była otwarta, wilczyca zajęła się wszystkimi pozostałymi zielonkami, z troską oglądając je wszystkie i zajmując się każdą ewentualną niedogodnością. Zanim skończyła, dopadła ją pora obiadowa, lecz, chociaż niebieskooka pominęła śniadanie, wciąż nie była głodna. Zamiast więc zjeść, opatrzyła sobie jedyną z białych łap i bez zbędnej zwłoki zajęła się zamówieniami, oddychając świeżym powietrzem pochodzącym z krainy wiecznej zmarzliny, a w tle słyszała jak Vernon czyta na głos jakiś romans.
Akurat rozpalała ogień by móc sporządzić wywary, gdy wiatr wniósł do środka zapach, z którym wadera mogła się zaznajomić przez ostatnie dni i nie mogła powstrzymać ciepłego uśmiechu, gdy zza rogu korytarza wychylił się znajomy, biały pysk.
<Jasiu? Czilera że aż strach>
Słowa: 1414
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz