W powracającej świadomości odezwał się odległy, trudny do zlokalizowania ból. Próbowałem zepchnąć go z powrotem w głębinę, z której sekundy temu wypłynąłem, lecz wysiłki okazały się próżne- uparcie dawał o sobie znać i po chwili przybrał na sile, skupiając się w kilku konkretnych miejscach. Wkrótce dołączyły do niego inne doznania, w tym ciężki oddech dobiegający gdzieś z pobliża, zimno wnikające w ciało i odgłos monotonnie odbijających się o podłoże kropel wody.
Otworzyłem oczy na ciemność.
Kark rwał niemiłosiernie, tak samo jak głowa i nadgarstki oraz śródstopie. Próbowałem rozprostować nogi, jednak przeszkodził mi w tym nagły i ból i jakaś duża siła. Zdezorientowany skierowałem wzrok na łapy i wziąłem gwałtowny oddech, widząc że przednia para, jak i tylna została mocno związana czymś podobnym do powrozu. W tym samym momencie uświadomiłem sobie, że leżę rozciągnięty na lewym boku, zdrętwiałym od chłodu promieniującego z podłoża, z grzbietem przylegającym do wilgotnej ściany i zaciśniętą na szyi obrożą.
Zamarłem, czując wzbierającą w środku panikę. Leżę związany. Zapewne przykuty. Porwany. Co się do jasnej cholery stało? Strzępy wspomnień zaczęły wirować mi przed oczami, jednak ułożenie ich w spójną całość było za trudne. Myśli pędziły jakby pędzone batem, składając się w coraz to gorsze wyobrażenia.
Po chwili zmusiłem się do uspokojenia oddechu i z trudem, bo z trudem, ale zdusiłem chaos zalewający umysł, tłumacząc sobie, że tylko spokój da mi możliwość wyjścia z tej sytuacji. Oparłem pysk o kamień, przymykając powieki i dając sobie chwilę na odzyskanie kontroli. Skupiłem uwagę na palącym karku, próbując dociec co było przyczyną jego obecnego stanu. Warknąłem, gdy jedynym, co udało mi się wychwycić z pamięci był czarny błysk i kołyszący się przed oczami śnieg. Co mogło być przyczyną mojego porwania?
O jasna cholera, przesyłka! Z sapnięciem poderwałem pierś w górę, nerwowo poszukując wzrokiem torby w pobliżu, lecz ta zniknęła. Nie było jej ani przy mnie, ani gdziekolwiek w zasięgu wzroku, więc z pewnością została zabrana przez porywaczy. Zagadką pozostawało to, czy to na niej najbardziej im zależało i zabrali mnie jako dodatek, czy to ja miałem być daniem głównym, a ona jedynie przystawką. Bałem się nawet zastanawiać co byłoby lepsze. Jeżeli chodziło o pakunek, wzięli mnie tylko po to, bym się im na coś przydał, albo został sprzątnięty. Jeśli o mnie, do tych dwóch opcji dochodziły jeszcze osobiste porachunki. Przełknąłem ślinę. Tak czy inaczej wdepnąłem w naprawdę wielkie gówno, być może największe w życiu i od samej tej myśli zaschło mi w gardle.
Coś mi tu jednak nie pasowało, tak jakbym zapomniał o jeszcze jednym bardzo ważnym elemencie. Co mogło nim być? Jakieś okoliczności zajścia? Natrętne, nieuchwytne wspomnienia? Głosy? Twarze? Obmyślany miesiącami prezent na urodziny siostry?
Ktoś naprawdę musiał mocno przyłożyć mi w głowę. Porzucając denerwujące przeczucie, szarpnąłem łapami, sprawdzając czy nie uda mi się wyciągnąć ich z powrozów. Bez efektu. Kto by się spodziewał? Szarpnąłem raz, drugi, trzeci, czwarty. Nic oprócz fal bólu, idącego od skrępowanej skóry. Przestałem, nie widząc szans na uwolnienie się w ten sposób. Parę chwil rozważałem próbę wstania, jednak i ten pomysł odrzuciłem, widząc w wyobraźni jak chwieję się, opadam na pysk, podrażniam stare rany i tworzę nowe. Co by to dało? Iść i tak bym nie mógł.
Stęknąłem, próbując jakoś się obrócić, by dać sobie ulgę w odrętwieniu, lecz zalała mnie nagła fala bólu, a zmęczone łapy same opadły ku podłożu. Nie zrezygnowałem jednak, mając skrystalizowany cel: zorientować się, czy obroża trzyma mnie przykutego do ściany. Czułem jakiś lekki ciężar odchodzący od niej, lecz chciałem mieć pewność i wkrótce ją pozyskałem. Leżąc niezręcznie na grzbiecie z łańcuchem wpijającym się w bolący jak skurwysyn kark, ujrzałem koniec okowów wystający z kamienia kilka metrów dalej. Musiałby mieć co najmniej dwa metry długości, skoro zbytnio nie dawały się we znaki.
Z głuchym jękiem powróciłem do swojej poprzedniej pozycji która, o ironio, była najwygodniejsza. Pole widzenia zajęły mroczki, pochłaniając je całe w kilka sekund, głowa jakby straciła na wadze. Całe szczęście ten stan nie potrwał długo, więc gdy tylko wzrok wrócił do porządku skierowałem uwagę na pomieszczenie, w którym się znalazłem.
Z pewnością była to jaskinia, wilgotna i zimna, a gdyby nie dobiegające zza ściany po drugiej stronie słabe światło płomieni, niewątpliwie byłaby pogrążona w mroku. Parę chwil głupio wpatrywałem się w odbicie ognia w strużce wody spływającej po kamieniu, próbując zebrać myśli.
Ah tak. Zimno szło od dołu, nie czułem wiatru. Jaskinia musi być na tyle duża, by nie docierało do niej nic ze świata zewnętrznego... Nie czułem wiatru. Do jasnej cholery, czy wszystko musi się sprzysiąc przeciwko mnie? Nie ma wiatru, nie ma mocy, a przynajmniej takiej, na której mógłbym oprzeć swoją walkę o przetrwanie. Nie zostało mi nic oprócz dyplomatycznych zagrywek i kontroli nad emocjami, którą kiedyś uważałem za swój najlepszy atut. Niestety, mroczny byt bawiący się moją głową podczas przygód z Vallieaną zostawił po sobie ślad w postaci wyrwy w murze, blokującym moje uczucia przed resztą świata. Jednak wierzyłem, że pomimo zdarzających się załamań nerwowych nadal udaje mi się je na ogół całkiem nieźle przytłumiać lub raczej odstępować od krawędzi w ostatniej możliwej chwili. Dlatego postanowiłem sobie w tej kwestii zaufać, nie mając za bardzo innych sposobów na wydostanie się z obecnej sytuacji w jednym kawałku.
Rozmyślania przerwało sapnięcie z drugiego końca pomieszczenia. Szybko skierowałem tam spojrzenie i na chwilę zamarłem, dostrzegając potężne wilcze ciało przykute do ściany w podobny sposób, co ja. Aarved! Jak mogłem o nim zapomnieć? Jak mogłem go wcześniej nie dostrzec? Ktoś NAPRAWDĘ mocno przyłożył mi w głowę. Skrzywiłem się, gdy tylko myśl skrystalizowała się w umyśle, zaraz przypominając o uporczywym bólu w czaszce. Wydawał się jednak nieco mniej gwałtowny niż wcześniej co, mimo wszystko, trochę polepszyło mi humor.
Obrzuciłem sylwetkę wojownika uważnym spojrzeniem, próbując dostrzec stan, w jakim się znajdował. Z pewnością był nieprzytomny i nawet pomimo bardzo słabej widoczności mogłem powiedzieć, że wyglądał na ledwo żywego. Do tego stopnia, że zacząłem się zastanawiać czy w ogóle się wybudzi. Sądząc po odgłosach oddech miał płytki, a mój nos podrażniony był zapachem świeżej krwi. Nie powiedziałbym, że darzyłem basiora sympatią, jednak nie chciałem, by skończył w tak marny sposób. Można to nazwać jak się chce, współczuciem, uznaniem, lojalnością wobec towarzysza, strachem przed zostaniem samym w tej dziurze czy nicią porozumienia pomiędzy więźniami, grunt, że postanowiłem zrobić wszystko, by pomóc mu się stąd wydostać.
<Vedziu?>
Słowa: 1032= 72 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz