Dziwne wydarzenia towarzyszyły mi, nie ukrywajmy, od samego dzieciństwa. Zaczęło się to mniej więcej przy moim pierwszym spotkaniu z zębem Vernona, który dostałam od ojca- nigdy się nie dowiedziałam po co, ani dlaczego, ale najwyraźniej staruszek uznał to za dobry pomysł. Już na samym początku całkowicie mnie to przytłoczyło, ponieważ od tamtej pory nie tylko musiałam odnaleźć się w nowym miejscu, a jeszcze prześladowały mnie wściekle czerwone ślepia. Zaczęłam również słyszeć głosy, chociaż raczej był to jeden konkretny, zupełnie bezbarwny. Były wszędzie, w tłumie nieznajomych, w zamieci śnieżnej, w jaskini Adrila. Najgorsze w tym wszystkim były noce podczas których wielokrotnie się budziłam, za każdym razem z krzykiem, zupełnie nie pamiętając co takiego strasznego przed chwilą widziałam. Szybko zaczęłam pałać do nieznanej istoty niechęcią. Chodziłam całymi dniami niewyspana i rozdrażniona, zachęcana przez byt do dziwnych czynności. Mieszał mi w głowie, a ja nie byłam w stanie wyjaśnić o co mi chodzi w ten sposób, żeby mój nowy opiekun zrozumiał, byłam w końcu tylko szczenięciem. Poza tym nie lubiłam go całym sercem. On na szczęście nie był głupi i szybko wkroczył do akcji- Adril i jego magiczne ziółka. Na przestrzeni dni sny wyraźnie złagodniały, a mój umysł oczyścił się do tego stopnia żebym mogła wypoczywać i skupiać się na nauce. Co prawda wciąż miałam przy sobie wilczego ducha, jednak przestał mi aż tak doskwierać- dawał się we znaki poprzez komentarze oraz niekoniecznie pomocne porady, jednak i jego podejście się zmieniało z upływającym czasem.
Nie spodziewałam się więc, że ten ciężki czas mógłby kiedykolwiek powrócić, a rzeczywiście powrócił, niestety w bardziej zaawansowanej formie. Tym razem jednak sytuacja była zgoła inna, ponieważ to nie Vernon był tu prześladowcą.
Parę dni po wyjściu ze szpitala, kiedy moja noga już była ozdrowiała, obudziłam się sparaliżowana w środku nocy. Nie mogłam w żaden sposób podnieść się z posłania, jakby przygnieciona do niego przez jakąś nieznaną moc. Warto także wspomnieć, że zupełnie nie pamiętałam co takiego mi się śniło.
- Vernon…- zaczęłam szeptem- Co się dzieje?
Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że w jaskini zrobiło się nagle niesamowicie chłodno, a zarazem duszno, jakby para wodna w powietrzu próbowała skleić mi drogi oddechowe i płuca. Przestrzeń została wypełniona gardłowym warknięciem, na co momentalnie zareagowałam nastroszeniem sierści.
Coś próbuje zagrać mi na nerwach, ot co!
Duch był porządnie zirytowany. Przełknęłam ślinę i ponowiłam próbę podniesienia się, jednak z mizernym skutkiem.
- Wiesz może co?- spytałam, poddając się dziwnemu naciskowi.
Nie, nie widzę go. Nigdzie też nie czuję.
- Oh… Nie siedzi mi na plecach, prawda?
Nie- wymruczał gniewnie.
Płytko odetchnęłam i przymknęłam oczy, chcąc uspokoić myśli.
Wszystko skończyło się po zaledwie paru minutach. Z powrotem wracała mi kontrola nad kończynami, zaś mdłości ustały, jednak tej nocy już nie zmrużyłam oka. Czuwałam i rozmawiałam ze sfrustrowanym towarzyszem, któremu wyraźnie nie podobała się zaistniała sytuacja. Z drugiej strony, wilk wcale nie był chętny żeby się dzielić swoimi mrocznymi przemyśleniami. Oboje czekaliśmy na świt.
Następne dni przynosiły ze sobą widmo normalności. Z początku duch zerdina był marudny, kazał mi na wszystko uważać i wszystko sprawdzać po trzy razy, tak dla pewności. Oczywiście ku zdziwieniu nikogo, nie trafiliśmy na żadną niepokojącą rzecz, czy sygnał, tudzież, w przypadku Vernona na aury i inne magiczne promieniowanie. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Zignorowaliśmy więc sygnał i żyłam dalej, powoli tracąc pamięć o całym zajściu… przynajmniej do czasu. Kolejny “atak” ponownie miał miejsce kiedy na niebie panował księżyc, jednak tym razem ewidentnie nasz napastnik nie miał zamiaru zadowolić się tylko lekką złośliwością. Vernon zbudził mnie zanim cokolwiek się stało.
Bądź cicho- wyszeptał.
Najpierw nie rozumiałam w czym rzecz, szybko jednak świadomość uderzyła we mnie razem z dźwiękiem rozbijających się na wyższym piętrze przedmiotów. Wstrzymałam powietrze, nastawiając uszy. Coś najwyraźniej postanowiło przełożyć wszystkie moje księgi. Najpierw słyszałam, jedynie ich upadek i ewentualne kartkowanie, jakby ktoś czegoś w nich szukał, potem bez wątpliwości usłyszałam darcie pergaminu. Natychmiast zerwałam się na wszystkie cztery łapy i pognałam na górę. Nie mogłam spodziewać się, że w tym samym momencie niewidoczna siła pchnie mnie w tył, powodując mój upadek na sam dół mieszkania. Uderzyłam karkiem o jeden ze stopni, a potem grzbietem nabiłam się na kolejne.
Wyraźny ból zaczął pojawiać się na całej długości mojego kręgosłupa, promieniując na pobliskie mięśnie. Niemal czułam rozlewanie się pod skórą nowych siniaków, a może tylko mi się wydawało. Przy świadomości że to wszystko rzeczywiście się wydarzyło trzymały mnie wyłącznie fluorescencyjne grzyby porastające ścianę. Upewniały mnie, że nie śpię. Wzięłam dwa ciężkie wydechy, wpatrując się tępo w górę, a do oczu napłynęły mi łzy szoku.
- V…ver…
Idziemy do Adrila jak tylko słońce wzejdzie, bez dyskusji. Sami nic nie zrobimy.
Zacisnęłam zęby na języku, powstrzymując się od wybuchu płaczu.
Wstań. Przeżyłaś już tyle masakr, że tę również przeżyjesz.
Aż do rana spędziłam czas na dnie swojej jaskini, schowana między niezliczonymi roślinami. Cały czas miałam wrażenie że słyszę kartkowanie moich książek, jednak kiedy w końcu się podniosłam, ruszyłam od razu na samą górę ocenić szkody.
Na piętro weszłam najciszej jak potrafiłam, cały czas obserwując i nasłuchując, chociaż tak jak się spodziewałam- nie było już śladu obecności niczego cielesnego. Jedynym tropem były porozrzucane dookoła tomidła, niektóre zamknięte, a inne otwarte na przypadkowych stronach. Wzajemnie mościły sobie miejsca na dywanie z jeleniego futra, wzajemnie się o siebie opierając i pokazując swoją zawartość martwemu sufitowi. Wstrzymałam oddech i ruszyłam dalej, pewna że już nic nie daje sygnałów ożywienia. Oglądałam ostrożnie i powierzchownie oceniałam szkody, wyszukując poodrywanych stron. W większość otwarte były książki fabularne: romanse, fantastyka, akcja. Mniej było tych historycznych oraz atlasów.
Zgadnij na której stronie jest otwarta “Zorza wiatru”.
Mimowolnie zadrżałam słysząc mruczący głos, a potem poruszającą się dyskretnie kartkę. Podniosłam jednak zaraz głowę i zainteresowana znaleziskiem towarzysza przeszłam w kierunku wspomnianej książki. Jak się okazało, to właśnie na niej wyżył się tajemniczy byt, a konkretniej na jednej stronie oderwanej do połowy długości.
Frias i Lean postanawiają wskrzesić Leana za pomocą ciała obcego basiora, pamiętasz? Frias miała go zabić, żeby Lean mógł przejąć to ciało i wszystko miało się skończyć długo i szczęśliwie, ale jednak to Frias została pozbawiona życia, zaś Lean wyparował z rozpaczy w nicość.
Pośpiesznie przesunęłam wzrokiem po zdaniach, zdając sobie sprawę że naderwana kartka zawierała opis rytuału wskrzeszania. Już chciałam pytać jaka jest szansa żeby nasz nowy przeciwnik zostawił nam tak ewidentną podpowiedź co do swoich celów, jednak zostałam uprzedzona.
Chciałem ci to tylko pokazać. Raczej nic nie byłoby na tyle głupie, żeby szukać poważnych rytuałów w romansidłach o duchach…
Oznajmił na głos, chociaż w jego tonie było coś dziwnego.
… Więc idźmy do Adrila.
W milczeniu skinęłam głową i chwyciłam za płaszcz z koziej skóry. Gdy już ułożyłam go sobie wygodnie na grzbiecie, gdzie po siniakach zostało jedynie nieprzyjemne wspomnienie, ruszyłam w kierunku wyjścia. Zatrzymałam się jednak po przejściu zaledwie paru kroków. Wbiłam spojrzenie w podłogę, czując jak moje gardło zaczyna się blokować dziwym zatorem, uniemożliwiając mi pobranie powietrza.
Vallieano..?
Otworzyłam pysk, próbując krzyknąć, jednak obca substancja jakby stwardniała i nabierała objętości.
Vallieana..!
Szarpnęłam głową i przejechałam gwałtownie łapą po szyi, szukając ratunku. Czułam jak moje ciało zaczyna się gotować w panice, a krew przyspiesza do tego stopnia, że słyszę jak huczy mi w uszach. Szarpałam się histerycznie na boki i obijałam się o ścianę nie wiedząc co się dzieje. Wszystkie mięśnie po kolei zaczęły się napinać z klatką piersiową na czele, która się unosiła i opadała nie mogąc wykonywać swoich obowiązków. Zaraz dołączyły ślinotok i łzawienie oczu. Desperacko chciałam odkaszlnąć, chciałam zwymiotować, jednak nie byłam w stanie wywalczyć do tego prawa. Panika zabierała mi cenny czas i nie minęła chwila, zanim do płomiennych konwulsji doszły zawroty głowy.
Nie wierzę, to jest, kurwa, żart! Vallieano, pochyl się mocno, próbuj to odkrztusić!
Głos Vernona był wściekły i gdybym mogła, to również bym na niego nawrzeczała za bezmyślne porady. Byłam jednak zbyt przerażona wizją śmierci tu i teraz, czując jak ciało traci siły. Przed oczami pojawiły mi się kolorowe plamy, kiedy z pyska nie mógł wypłynąć żaden dźwięk. Na miłość boską, nigdy nie chciałam umierać! Nagle jednak poczułam silny skurcz, a z mojego gardła i nosa w jednej chwili wylały się litry lepkiej krwi o obrzydliwie intensywnym zapachu. Posoka utworzyła na kamieniu pokaźną kałużę pełną czarnych skrzepów, jednak wcześniej nie omieszkała rozchlapać się na ściany i moje łapy. Nie mogłam jednak o tym myśleć. Łapałam pazerne wdechy, czując, jak klejąca wydzielina na raz wypływa mi z nosa i pyska i spływa wzdłuż gardła, a gorące łzy gubią się w futrze. Postąpiłam kolejne kroki w przód, charcząc, świszcząc i kaszląc. Plułam i dalej kaszlałam, walcząc o wdechy, aż nie wyszłam z jaskini. Bezczelnie brudziłam nieskazitelną biel śniegu własną krwią, z drugiej strony czując ulgę, że jednak żyję. Ta jedna chwila zdawała mi się trwać przynajmniej minuty.
Idziemy do Adrila. Natychmiast.
Nie mogłam się nie zgodzić, ale nie byłam też w stanie iść. Przymknęłam pysk i usiadłam pod jaskinią, wydając z siebie groteskowo nienaturalne dźwięki. Pochyliłam się w przód, czekając aż moje drogi oddechowe wystarczająco się oczyszczą a mózg dotleni, bym mogła iść dalej. Miałam wrażenie jakby świat zamarł w ciszy, dając mi chwilę na dojście do siebie… jednak moje uszy zastrzygły w powietrzu, a za nimi poleciał wzrok.
- Vallieno!
Jastes!- chciałam wydusić, ale nie brzmiałoby to jak słowo. Nim posłaniec zdążył do mnie dobiec od boku, odkaszlnęłam kolejną dawką zakrzepłej juchy i otarłam zaszklone oczy o przedramiona. Basiorowi nie zajęło wiele czasu żeby zorientować się, że tak nie powinno być.
- Mam złe przeczucia…- wymamrotał na samym początku, po czym zaczął lustrować mnie wzrokiem nim zdążyłam wycharczeć powitanie. Najwyraźniej szybko zdołał wyczuć i zauważyć oblepiającą mnie posokę- Jesteś cała we krwi, co się dzieje?
Wciągnęłam kolejny haust powietrza i pochyliłam lekko głowę.
- Muszę iść…- wywarczałam, po czym odkaszlnęlam raz i drugi.
Wyprostowałam się, próbując nie dawać Jastesowi więcej powodów do niepokoju, tak jakby już nie miał ich wystarczająco dużo. Wyglądał zarazem jakby chciał skopać zad niebezpieczeństwu, ale również wyraźnie widziałam w jego spojrzeniu niepokój
- Muszę iść do Adrila. Może będzie wiedział co robić...- odparłam już mniej brutalnie- Opowiem ci później.
Biały samiec milczał, zaciskając zęby, jednak już po chwili skinął głową.
< Jastesie? Miłe spotkanie c: >
Słowa: 1657 = 127 KŁ
"Wstań. Przeżyłaś już tyle masakr, że tę również przeżyjesz"
OdpowiedzUsuńVernon, jakiś ty kochany xD