Gorąca para znienacka uderzyła Karwielę w pysk, powodując natychmiastowe przymknięcie powiek i gwałtowne odrzucenie głowy do tyłu, z towarzyszącym im niezadowolonym parsknięciem. Leżała tuż przy brzegu jednego z większych gorących źródeł, czerpiąc przyjemność z unoszącego się w powietrzu ciepła, którego w ostatnim czasie bardziej niż zwykle zaczęło jej brakować. Od niedawna właściwie to tylko ono pozwalało jej na normalną egzystencję, bez konieczności uciekania się do takich środków jak hibernacja, za co była cholernie wdzięczna swojej ogromnej inteligencji, dzięki której wybrała najcieplejsze miejsce w całym Królestwie jako lokację dla swojej jaskini.
Tak się bowiem zdarzyło, że podczas poszukiwań śladów bytności koloni Sulverr Białych nieświadomie wkroczyła na terytorium Sępisk, które swoją gościnność okazały w formie ataku całą grupą na nieprzygotowaną waderę, która co prawda wgryzła się tu i tam, powyrywała parę płatów skóry pokrytej długimi, czarnymi piórami oraz zatopiła kilka razy kolec jadowy w ciałach wrogów, lecz sama wyszła z tej nieprzyjemnej przygody z głębokimi ugryzieniami na karku i grzbiecie, a także krwawiącymi rysami na pysku. W efekcie musiała spędzić trochę czasu pod okiem medyka, a jak w końcu pozwolił jej wrócić do siebie (gdyby mogła zrobiłaby to od razu i jednocześnie zaoszczędziłaby biednemu lekarzowi nerwów) była zmuszona do o wiele mniejszej aktywności, by dobrze wyleczyć rany. Teraz po ugryzieniach pozostały tylko blizny, które w większości powinny w przyszłości zniknąć, lecz przez całe to zamieszanie nie miała okazji spożyć żadnego napoju, który przez dobre kilkanaście dni pozwalałby jej ciału na nieodczuwanie zimna, ponieważ najzwyczajniej w świecie skończyły jej się zapasy. Gdyby doszło do takiej sytuacji w normalnych okolicznościach, nie sprawiłoby jej to najmniejszego problemu, ponieważ jad krążący w jej ciele ma właściwości rozgrzewające, które skutecznie chronią przez mrozem Królestwa. Jednak przez spowodowaną dużą ilością utraty krwi słabość kondycja wadery uległa pogorszeniu i ucierpiała na tym również jej zdolność do przetrwania w tak nieprzyjaznych warunkach jakie zapewniała Kraina Wiecznie Skuta Lodem. I choć wadera wręcz umierała ze znudzenia oraz irytacji, że jakieś durne ptaszyska śmiały ją zaatakować całym stadem, przez co uniemożliwiły jej wykonywanie ukochanego zawodu, a co za tym idzie- zarabianie pieniędzy, wiedziała że nie może wyściubić nosa poza granicę Gorących Źródeł, bowiem w kilka minut mogła by nabawić się hipotermii. A z tego etapu do śmierci nie jest tak daleko, prawda? Leżała więc nad wodnymi zbiornikami, przeklinając na głos Sępiska, polowała na spragnione odrobiny ciepła zwierzęta i trenowała tyle ile mogła, powracając do formy sprzed niemiłej przygody. Teraz zaś niecierpliwie czekała na godzinę, w której przybędzie handlarz wraz z upragnionymi przez jej ciało ziołami- składnikami mikstury dającej organizmowi ciepło, za wiedzę o której sporo niegdyś zapłaciła.
Pozwoliła sobie opaść całkowicie w objęcia wysokich traw, głowę kierując ku niebu, którego błękit przesłonięty był białą, falującą delikatnie zasłoną pary i oczami wębiegając poza jej granice, co chwilę uciekając nimi ku słońcu. Czyżby nadszedł już czas?
W momencie poderwała się na nogi, mrucząc cicho pod nosem, gdy jej kark nieprzyjemnie zaszczypał w proteście, po czym otrzepała się z ziemi i trawy, marszcząc pysk kiedy tylko odwracał się w stronę źródła, które chuchało na waderę swym gorącym oddechem. Kiedy doprowadziła się do porządku ruszyła energicznym krokiem do swojej jaskini, którą dzięki okresowi rekowalescencji wzbogaciła o parę użytecznych i przy tym ładnych elementów, takie jak na przykład zakrywający wejście dobrze skrojony, długi kawałek ciemnozłotego materiału czy zakupione tygodnie wcześniej małe skrzynki, w które powkładała swoją bogatą kolekcję biżuterii, zabezpieczając je przed kradzieżą poprzez sprawdzony mechanizm, który w razie otwarcia wieczka wstrzykiwał złodziejowi dawkę środka paraliżującego.
W przelocie złapała zapinaną na piersi torbę, do której jednak zapomniała wrzucić łuski, ostatni raz przed wyjściem rozejrzała się po zaciemnionym pomieszczeniu, po czym ponownie przestąpiła próg i niespiesznie ruszyła w kierunku miejsca, gdzie miał czekać handlarz z tak bardzo wyczekiwanymi przez nią ingrediencjami. Z każdym krokiem humor jej się poprawiał, pysk przyozdobiony wywołaną przez czekanie irytacją wygładzał, a myśli wybiegały w przyszłość, wyobrażając sobie jak jutro, a może już za kilka godzin wyjdzie poza granice Źródeł i w końcu rozprostuje nogi. Wszystko to sprawiło, że zupełnie zapomniała o przykrościach dni spędzonych na powrocie do zdrowia i z głową w chmurach pokonała całą, niezbyt długą wędrówkę. Nie zauważyła nawet jak z jej lekko otwartego pyska zaczęło wydobywać się ciche mruczenie które, gdyby nie kiepska zdolność Karwieli do śpiewania (co za kłamstwa!!!), można by podpiąć pod etykietkę "nucenie".
Do świata rzeczywistego powróciła dopiero, gdy w powietrzu poczuła woń obcego basiora, przeplatającą się z zapachami ziół i typową mieszanką charakterystyczną dla tych żyjących w Centrum. Szybko otrząsnęła się z zamyślenia, zamilkła i obrzuciła siedzącego na kamieniu obcego handlarza o turkusowych oczach uważnym spojrzeniem od góry do dołu. Wyprostowała się, ciesząc się z wyraźnej różnicy wzrostu (co z tego, że basior siedział i zaraz pewnie wstanie, dołączając do grona osób nad nią górujących, niech wadera w końcu popatrzy sobie na kogoś z góry), podwinęła lekko odwłok i z wielkopańską dostojnością (a tak przynajmniej jej się zdawało) skinęła głową w geście powitania, na co obcy odpowiedział uprzejmie tym samym, jednocześnie wstając i sięgając ku swojej torbie.
-Dzień dobry. Pani... Karwiela z rodu Skārpiyō?- zaczął, wyciagając kartkę ze zleceniem i szukając wzrokiem godności wadery.
-We własnej osobie.- potwierdziła z dumnym uśmiechem.
-Zamówiony towar: zioło Bertary, Mawistulusa, Facultis Lukrecjo, Najgonki, Volsyto, Zielenicy Brunatnej, Zielenicy Leśnej i Polnej oraz Gozkorry. Wszystko się zgadza?- wilczyca z uwagą wsłuchiwała się w wymieniane rośliny z zadowolonym wyrazem pyska, a gdy handlarz skończył skinęła głową, wyobrażając sobie jak obiera i łączy wszystkie składniki z zakupionym jeszcze wcześniej nie do końca legalnym syropem od zaufanego maga...
-Owszem. Ile jestem winna?
-25 Łusek.- sięgnęła do swojej torby w poszukiwaniu pieniędzy, lecz po kiludziesięciosekundowych, bezskutecznych poszukiwaniach jak przez mgłę przypomniała sobie, że roztargnięta zapomniała włożyć tam kasę.
-Niech to szlag.- warknęła zawstydzona i zwróciła się do zaskoczonego tym małym wybuchem basiora.- Bardzo pana przepraszam, ale zostawiłam zapłatę w swojej jaskini. Mógłby pan udać się tam razem ze mną, żeby czasu nie tracić? To niedaleko.
-No... Dobrze, niech pani prowadzi.- odparł lekko zdezorientowany, ale nie zirytowany. Karwiela, nie tracąc czasu ruszyła szybkim krokiem z powrotem, nie oglądając się na handlarza, czy idzie czy nie, tylko przeklinając w myślach swój brak profesjonalizmu. Basior podążył za nią, trzymając się kilka kroków w tyle.
Droga zaiste była krótka, bowiem już zaledwie parę minut później oboje stanęli przed wejściem do królestwa Karwieli, dobrze ukrytego w gęstej trawie.
-Proszę zaczekać.- rzuciła, po czym zniknęła za ciemnozłotym materiałem i w pośpiechu dopadła do drewnianej szafki, w której trzymała pieniądze. Skrzywiła się na widok niezbyt ogromnej sumy, lecz zaraz na myśl przyszły jej zioła, które powinny umożliwić szybki powrót do pracy. Na szczęście narażanie życia było w Królestwie dobrze płatne, więc za niedługo ponownie będzie mogła sobie poużywać.
-Proszę i przepraszam za kłopot.- powiedziała, wychodząc i wręczając basiorowi odpowiednią sumę, jednocześnie odbierając zapakowane w woreczki zioła. Już miała zacząć pożegnania, gdy jej wzrok przykuł pomarańczowy blask z otwartej torby handlarza.
-Mogę spytać co trzyma pan w torbie?- zapytała zaciekawiona, próbując ukradkiem podpatrzeć zawartość na własną łapę. Basior bez słowa sięgnął ku przyczynie jej zainteresowania i wyciągnął małą, drewnianą szkatułkę.
-Towar na sprzedaż.- rzucił niby od niechcenia, lecz z błyskiem w oku, po czym ukazał waderze wnętrze pojemniczka zapełnione biżuterią. Karwieli zaświeciły się oczy na widok tak pięknych cacuszek, jednak zachowała wyraz uprzejmej ciekawości i przekrzywiła głowę.
-Ile za te kolczyki?- spytała, udając obojętność.
-200 łusek.
-Ile?! Toż to rozbój w biały dzień!
-Jeżeli nie odpowiada pani cena to niech pani nie kupuje.- odparł spokojnie, powoli chowając szkatułkę do torby i czekając na bardzo przewidywalną reakcję. Nie pomylił się.
-Niech pan poczeka.- Karwiela przeklęła w myślach swoje uzależnienie od ładnych świecidełek i zirytowana wykrzywiła pysk.- Dam 120 łusek.
-Powtarzam, że cena wynosi 200.
-140 i nie więcej.- warknęła, przypominając sobie stan swojego portfela.
-Proponuję 175.- odrzekł spokojnie handlarz.
-A niech diabli wezmą pańskie 175! 160 to moje ostatnio słowo!- machnęła odwłokiem zeźlona na siebie za wzięcie misji, która skończyła się w znany już sposób, za Sepiska, które odcięły ją od dopływu gotówki, za zamiłowanie do bizuterii, za za wysoką według niej cenę oraz za irytujący spokój basiora, który jakby wiedział, że trzyma ją pod ścianą i wpatrywała się w jego oczy z taką intensywnością, że mało brakowało, a zacząłby lecieć z nich dym. Wiedziała, że pewnie robi z siebie pośmiewisko, ale nie przejęła się tym za bardzo, zbyt pochłonięta przez ducha rywalizacji.
Nie może przegrać.
<Antoni? Wreszcie się doczekałeś xD>
Ilość słów: 1371 = 88 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz