Może i nie wstałem dzisiaj z posłania lewą nogą, jednak błoto, w którym tonęło miasto tego ponurego poranka, widok kujących w oczy, jaskrawych kolorów zdobiących bogate płaszcze zamożniejszych dam i kontrastujących z nimi łachmanów chudych wilków wyglądających zza rogów, a także niewyobrażalny hałas, który wraz z wiatrem wdzierał mi się gwałtem do mózgu zdecydowanie popsuł mi humor. Kiedy po raz piąty (od pięciu wilków!) usłyszałem, że Faraon (kimkolwiek on jest) jest oszustem i/lub zwykłą świnią, po raz dziewiąty (on innej dziewiątki), że ceny mięsa z dzika w ostatnich tygodniach to jest jakiś żart, po raz nie wiadomo który dobiegły mnie krzyki i wyzwiska kłócących się mieszkańców, a na dodatek wyłapałem pełną uniesień przemowę o końcu świata, który według mówcy ma nastąpić już jutro, nie wytrzymałem i wydałem z siebie głośne, poirytowane warknięcie.
-Przestań mi wciskać te bzdury do uszu.- wiatr, jak to wiatr, nie zrozumiał i ani trochę się nie przejął, więc złapałem go jak denerwującego bachora i kazałem mu krążyć tak, by omijał moją nieprzystosowaną do takiego hałasu osobę. Gdzieś z tyłu głowy odezwała się Ostrożność, posyłając wizję knujących złoczyńców, których dzięki mocy mógłbym usłyszeć, lecz tym razem zmusiłem się do nieprzejmowania się nią, w ostatnim momencie unikając bólu głowy. Gdy odgłosy zewsząd znacznie ucichły westchnąłem z ulgą i posłałem wgłąb szerokiej ulicy spojrzenie pełne niechęci i zdegustowania. Co życie w samotności robi z wilkiem...
Dopiero po chwili zauważyłem lekko zdezorientowany oraz zabarwiony podejrzliwością wzrok Aarveda. Basior co prawda nie odwrócił głowy w moją stronę, lecz niewątpliwie obserwował moje dziwne zachowanie i mimikę kątem oka już od dobrych kilku minut.
-Proszę o wybaczenie, panie Aarvedzie. Nie kierowałem swoich słów do pana.- próbowałem wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji, ale wkopałem się jeszcze bardziej. Świetnie, teraz pomyśli, że musi pracować z wariatem, gadającym do siebie szaleńcem. Nic jednak nie dopowiedziałem, bo zapomniałem języka w gębie ze stresu wywołanego tą kłopotliwą wpadką i by oszczędzić sobie dalszej świadomości kompromitacji, która niewątpliwie napływałaby jak fale, odwróciłem głowę, byle tylko nie patrzeć na wojownika dopóki nie odzyskam wewnętrznej kontroli. Zamiast niego wpatrzyłem się zatem w wyloty małych uliczek, a raczej w wychodzących z nich mieszkańców, obserwując czy nie ma wśród nich jakichś podejrzanych typów. Zawstydzenie wracało jeszcze kilka razy, jednak w końcu powiedziałem sobie w myślach, że "przynajmniej nie będzie uważał, że go obrażam" i zmartwienie powoli odpłynęło w niebyt.
Jasność już na dobre rozlała się po zakrytym chmurami niebie, jak wylane przez nieuwagę mleko. Z każdą minutą wilków opuszczających swoje ciepłe domy przybywało, tak samo jak i tych, dla których życie w tym aspekcie okazało się mniej łaskawe. Nikt nas jednak nie zaczepiał, za co byłem niebiosom naprawdę wdzięczny.
Mijaliśmy sklepy, prezentujące przechodniom wachlarze różnorakich produktów, od oczyszczonej i zapakowanej dziczyzny dla wyższych sfer, przez gryfy ogrodowe, aż po magiczne zapałki i zmieniające kolory pióropusze na bal maskowy. Do naszych nosów docierały wspaniałe zapachy wymykające się z otwieranych co parę chwil drzwi cukierni i lokali, do których spieszyli na śniadanie głodni mieszkańcy, którzy albo nie mieli czasu, aby zjeść w domu, albo nie mieli motywacji, by samemu sobie coś przyrządzić, bądź upolować. Nadal nie do końca byłem w stanie zrozumieć jak całe życie można żywić się tylko i wyłącznie tym, co się kupiło w sklepie. Moja wilcza natura otrząsała się z odrazą nad tym, jak niektórzy dla wygody byli w stanie poświęcić swoje dzikie korzenie. I nie tylko! Dla mnie polowanie stanowiło swego rodzaju przyjemność, a świadomość własnej sprawności zawsze polepszała samopoczucie i ogólną samoocenę. Lecz, jak widać, nie wszyscy podzielali moje zdanie, a ja oprócz wyrażenia swojej opinii w głowie nie miałem innej możliwości jak po prostu to zaakceptować i próbować starać się zrozumieć motywy takiego postępowania. Postanowiłem jednak nie roztrząsać tak błahej kwestii i z rezygnacją pokręciłem głową.
Szliśmy i szliśmy, omijając główny nurt rzeki głów, by nie przyciągać niepotrzebnej uwagi. Niewiele to jednak dało, ponieważ i ja i Aarved górowaliśmy nad większością mijających nas wilków, a wojownik był w dodatku niewątpliwie napakowany. Byłem pewien, że czuć od nas na kilometr ważną misją, nawet jeśli paczka nie była widoczna dla oczu przechodniów, ponieważ spoczywała bezpiecznie tuż przy moim boku w specjalnie przeznaczonej do takich torbie. Jednakże torba była już wystawiona na spojrzenia, a z moich obserwacji wynikało, że nikt z wilków przemieszczających się dzisiaj po Centrum podobnej nie posiada. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby przyciągała wzrok, lecz o dziwo niewielu było takich, którzy patrzyli się na nią z zainteresowaniem. Raczej łapała go przypadkowo i zaraz wypuszczała, by przeniósł się na błoto pod łapami bądź pyski mijanych wilków. Dopiero kiedy jeden z mieszkańców po drugiej stronie ulicy kiwnął mi głową przypomniałem sobie, że wielu z nich kojarzy mnie jako listonosza, a nie posłańca. Tak, to wiele wyjaśniało.
Skręciliśmy w o wiele mniej zatłoczoną ulicę, lecz prawie tak samo nieciekawą jak poprzednia. Było tu jednak spokojniej, więc nieco uspokojony pozwoliłem sobie na lekkie rozluźnienie, które jednak zaraz zniknęło, gdy na wprost siebie ujrzałem oblepionego błotem basiora z wyzywającym spojrzeniem i złośliwym grymasem na pysku, który szedł prosto na mnie i wcale nie wyglądał jakby miał zamiar zejść mi z drogi. Niewątpliwie szukał zaczepki, co tylko wywołało bardzo szybki pogardliwy uśmieszek na moim pysku, którego szarżujący nie mógł dostrzec. Jak niefortunnie, że trafił na kogoś takiego jak ja. W normalnych okolicznościach ustąpiłbym bez żadnego problemu (nieprzyciąganie niepotrzebnej uwagi do swojej osoby na misjach było niemal świętym przykazaniem, którego każdy posłaniec musiał przestrzegać, o ile chciał mieć jak najmniej przeszkód na swojej drodze oraz więcej pewności, że nie wyleci z roboty na zbity pysk, jeśli oczywiście w ogóle wróci), jednak powracający ból głowy, kiepski humor i ten paskudny grymas oraz dobrze znany mi z dzieciństwa wyraz oczu nieznajomego nie pozwolił mi na to. Obudziła się we mnie tajona przez lata wściekłość i jedyne czego chciałem w tej chwili to zetrzeć dupkowi ten szyderczy wyraz z głupiej mordy. Upewniłem się tylko, że moja zwykła maska spokoju i powagi nie ma prawa się ześlizgnąć i czekałem na dalszy rozwój sytuacji.
Korzystając z mojego nie byle jakiego wzrostu, który dawał przewagę nad przeciwnikiem uniosłem wyżej głowę i wpatrzyłem się gdzieś w punkt nad jego głową, jakby kompletnie go ignorując. Chyba musiało go to lekko zdenerwować, gdyż po chwili usłyszałem warknięcie, bury kształt pojawił się gdzieś w pobliżu mojego nosa i zaraz ciało z impetem uderzyło w moją lewą pierś, nie oszczędzając kawałka szyi (gdyby nie mój delikatny ruch wparowałby w prawo, a to mogłoby zagrozić towarowi w paczce, lecz nie tak łatwo zapominam o takich ważnych kwestiach, spokojnie panie Aarvedzie, widzę to pańskie spojrzenie). Nie dałem się jednak popchnąć i wytrzymałem kontakt bez zachwiania, w dalszym ciągu nie patrząc na agresora, tylko rzucając szybką wiadomość oczami Aarvedowi, zapewniając że wszystko jest pod kontrolą. Już miałem ruszać dalej, gdy z boku błysnęły gniewne żółte oczy i spod mojego podbródka rozległ się ochrypły warkot:
-Przeproś.- uparcie trzymałem głowę na tym samym poziomie, w żaden sposób nie uznając prezencji natręta i wpatrując się w milczeniu w jeden z szyldów daleko przed nami, który niespokojnie kołysał się na wietrze.
-Przeproś mówię!- głos przybrał na sile, kropelki śliny na parę chwil wskoczyły w moje pole widzenia, a ja poczułem nagły niepokój, gdy wyczułem kłapnięcie zębami tak blisko mojej odsłoniętej szyi. Świadomość obecności Aarveda uspokoiła mnie nieco. Obcy nie był chyba tak głupi, żeby zagryźć towarzysza takiego mięśniaka jak wojownik.
-Może to zrobię jeśli się pan umyje. Bo póki co nie jestem w stanie pana dostrzec, miesza się pan z tłem.- odpowiedziałem chłodno, wskazując wymownie na otaczające nas morze błota. Nieznajomy aż zatrząsł się z wściekłości, lecz krok który poczynił ku nam stojący jak dotąd z boku lerdis, wybił mu z głowy jakiekolwiek sztuczki i tylko wpatrywał się we mnie, mrucząc pod nosem przekleństwa. W końcu cofnął się o kilka kroków i szybko odszedł. Puściłem za nim wiązkę wiatru na wszelki wypadek, gdyby chciał zwołać kolegów, dziwiąc się jak pomysłowym trzeba być, aby wymyślić takie wyzwiska jakimi mnie właśnie obrzucił. Kątem oka obserwowałem go jak znika za rogiem i wbiłem sobie do głowy, by przywołać powiew za jakieś dwadzieścia minut. Złapałem kolejny i nakazałem mu krążyć, zwiększając środki bezpieczeństwa i dopiero wtedy się rozejrzałem. Całe szczęście większość przechodniów nie uznała sceny za wystarczająco interesującą, bowiem przykuła uwagę tylko trzech osób: dwóch podrostków, którym jęzory jeszcze wisiały po przerwanym truchcie i stojącej w oknie naprzeciwko klientki sklepu z biżuterią. A więc żadnych żebraków, żadnych sprzedawców, nikogo, kto mógłby się tu o nas dopytywać. Dzięki bogom.
Teraz dopiero spłynęła na mnie świadomość jak bardzo emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Ryk plującej jadem bestii w środku mnie nieco ucichł, lecz nie zniknął całkowicie, a targane gniewem cielsko tak bardzo zranione i rozwścieczone przez lata słowami i czynami, kpinami i bólem nie garnęło się do spoczynku. Jednak satysfakcja z przezwyciężonego strachu i duma z tego działała jak balsam, powoli uspokajając moje rozedrgane ciało.
Lecz zaraz nadpłynął głęboki wstyd i złość na siebie, że nawet coś, co było według mnie moim głównym atutem, czyli panowanie nad emocjami, zawiodło w tak ważnej chwili i wystawiło nie tylko mnie, ale i Aarveda na niebezpieczeństwo. Bezużyteczny idiota. Przecież doskonale wiedziałem czym ryzykuję, nie zapomniałem o tym nawet na chwilę, a i tak wpadłem w pułapkę swojego głębokiego rozżalenia oraz wspomnień. Chociaż... Gdzieś w głębi zdawałem sobie sprawę, że gdybym znowu podwinął pod siebie ogon i skulił uszy byłbym jeszcze bardziej znękany niż teraz.
Drżenie w końcu zaczęło ustawać, bieg myśli zwolnił do odpowiedniego tempa, lecz napięcie trzymało się jak rzep psiego ogona. Lecz to nieważne, ponieważ bestia została już okiełznana, a ja jakimś cudem zdołałem przez cały ten czas utrzymać pokerową twarz, nie dokładając sobie zawstydzenia przed Aarvedem, który teraz stał tuż przede mną i szukał swoimi poważnymi, może zirytowanymi czy też karcącymi oczami mojego spojrzenia. Nie kazałem mu dłużej czekać.
Słowa: 1611 = 126 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz