Chaos, który musiała wadera ogarnąć w tym mało wilczym ciele był przeogromny i chociaż sama obecność Lys i Tin była bardzo pocieszająca, tak ich histeria już nie do końca. Bogowie, jak dużo one mówiły, a mała Vallieana nie miała nawet najmniejszej szansy żeby przebić się przez ten krzyk! Musiała więc odczekać chwilę, nim wadery wróciły do względnie ogarniętego stanu, oczekując odpowiedzi od towarzyszki w ciele drobnej samiczki.
Gronostaj wykorzystał to spojrzenie i machnął łapką na znak żeby ciemny pysk się zbliżył, a gdy tak się stało, obie kończyny przednie drobnego ssaka spoczęły na wielkim nosie. Cztery pary oczu zalśniły w skupieniu.
– Uspokój się, Tin. Damy sobie radę – rzuciła, na ślepo zakładając, że to właśnie ta wadera z pary zamieszkującej kozie ciało miała wyższy ton głosu.
Vallieana ze spokojem pogłaskała wilczycę po kufie i korzystając z tej chwili ciszy, pozwoliła sobie na chwilę zastanowienia. Tylko chwilę, ponieważ pyszczek Lerdisek nie zamknął się na długo.
– Co teraz zrobimy? – zapytały cicho, a Valli... cóż, nie miała pojęcia co miały dalej zrobić. Rozważała opcje. Cała postawa Vernona wskazywała na to, że nie ma powodu do stresu, więc w tym wypadku powrót do domu byłby nonsensem i pewnie wiązałby się z zostaniem wyśmianym przez ducha, szczególnie biorąc pod uwagę, że tym stanie Zerdinka tak czy inaczej nie byłaby w stanie opiekować się kamieniarkami. Lodowe oczki znów skierowały się na te złote, zezujące na gronostaja w przejęciu. Vallieana zdała sobie również sprawę, że przez cały czas uspokajająco gładziła wielki pysk, więc zaraz się wycofała.
– Pójdziemy nad to morze. Oddamy kamieniarki pod opiekę specjalisty, a potem zgłosimy straży, że po okolicy biega jakiś żartowniś zmieniający wilki w zwierzęta. Nie chcę nawet sobie wyobrażać co bym musiała robić, gdyby coś takiego przytrafiło mi się, gdybym była sama... Później będzie z górki. Pasuje wam ten plan? – samiczka zrobiła pauzę, dając Lys i Tin czas na przetrawienie tego wszystkiego. W końcu, mimo iż wypełnione niepewnością, skinęły głową, więc czarnula kontynuowała – Dacie radę wziąć ptaki, moją torbę i mięso?
Lerdis spojrzały na rzeczy porzucone przez przemianę zerdińskiej wilczycy, po czym znów kiwnęły głową w zgodzie, pomrukując ciche "mhmm" dla potwierdzenia, dopasowując swój ton głosu do głośności gronostaja.
– To znaczy, że nie wiesz jak się naprawić? – pisnęły.
– Nie – odparła szczerze druga (trzecia) – ale jakoś da się na pewno.
Uśmiechnęła się pocieszająco.
I tak doszło do próby zapakowania wszystkiego na grzbiet Lys i Tin. O dziwo, poszło dużo sprawniej niż można by się spodziewać, a przynajmniej zielarka była pod wrażeniem. Z jednego boku krępego ciała tkwił kosz z kwiczącymi ptakami, z drugiego zaś zielarska torba, w której wylądował ząb Vernona, i jedna porcja mięsa, gdyż druga została schowana między gąszczem pobliskich krzaczorów. Gronostaj biegał dookoła, plątał się i wszędzie zaglądał, zaniepokojony, że waderom może być zbyt ciężko.
– Ale na pewno wszystko jest w porządku? Jeśli tylko odczujecie zmęczenie to od razu powiedzcie i zrobimy przerwę, dobrze? Nie chcę żeby cokolwiek wam się stało, ponieważ was w to wciągnęłam.
W odpowiedzi objuczona koza podskoczyła kilka razy, zrobiły kilka kroków w każdą stronę, a potem wypowiedziały pewnie:
– Jest dobrze, nie musisz się martwić!
Fakt faktem, wadery były trochę młodsze od Vallieany, a jednak ta odnosiła przeszywające wrażenie, że powinna się martwić. Zagrzebała jednak to poczucie w śniegu, tak jak wcześniej zrobiły to z niewygodnym królikiem.
– No dobrze, w takim razie... Według planu miałyśmy zjeść posiłek na wysokości trzech czwartych drogi, ale zrobimy przerwę trochę wcześniej ze względu na to drobne obsunięcie czasowe... i nie tylko – westchnęła – Sama też muszę przyznać, że nie wiem jak wiele zniesie to ciało, więc nie wątpię, że dotrzemy na miejsce z opóźnieniem. Nie martwcie się więc powiedzieć mi, jeśli będziecie potrzebowały przerwy.
– Będziemy wołać – oznajmiły wadery, przestępując z łapy na łapę – Ruszamy?
Zerdinka wykonała podobny ruch, jakby chcąc dodać sobie siły utracone przez cały ten shit, w którym się znalazły.
– Ruszamy.
<Lys i Tin? Robimy tup tup~>
Słowa: 631 = 37 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz