Obudziłam się, kiedy słońce było jeszcze przed zenitem.
Poprzez “obudzenie się” oczywiście chodzi o obudzenie przez
marudzącego Vernona, który przecież nie pozwoliłby mi się
spóźnić z wykonywaniem obowiązków.
Przesadź lodowczaki, bo pół nocy w innym dystrykcie pójdzie
się pieprzyć jeśli zwiędną.
- Tak, już… - mamrotałam, okrywając się mocniej jelenią
skórą, zapewniającą tak upragnione ciepło. Modliłam się w
duchu, aby duch Zerdina jednak dał mi spokój, chociaż sama w to
nie wierzyłam.
Musisz też nakarmić inne krzaki.
Głos tego bytu miał to do siebie, że nawet jeśli duch szeptał,
w głowie roznosiło mi się to ze swego rodzaju hukiem. Kiedy duch
do mnie mówił, brzmiało to silniej niż własne myśli, ponieważ
był w stanie się przez nie przebić. Tym samym, nawet gdybym
chciała go zignorować i dalej iść spać, przez cały czas
ogarniało mnie rozbudzające uczucie, jakby spadania.
Ponadto musisz zrobić mieszanki dla tego naukowca z Dystryktu IV.
Odetchnęłam leniwie z dezaprobatą, zaraz jednak coś
przeskoczyło mi w głowie niczym strumień prądu. Automatycznie się
wyprostowałam.
- Jakiego naukowca?
Nawet nie żartuj że zapomniałaś.
Nie minęło dziesięć sekund, zanim zwinięty w rolkę pergamin
spadł z wyższego piętra i uderzył prosto w mój łeb. Tępe
puknięcie rozeszło się po pomieszczeniu, gdy zwój odbił się od
głowy, następnie od ściany, by na końcu spocząć na miękkim
posłaniu. Natychmiast zerwałam się na równe łapy, bo nawet nie
musiałam zaglądać do listu, by wiedzieć co w nim jest. Na litość
boską, to wszystko przez zmęczenie!
- Oczywiście, że nie zapomniałam.
W pośpiechu zeskoczyłam na sam dół swojego mieszkania, by
wybrać stamtąd odpowiednie liście, korzonki i kwiaty, które, na
szczęście, przygotowałam już wiele dni wcześniej aby mieć na
zapas.
Jesteś niesamowita. Doprawdy, twoja odpowiedzialność powinna
służyć za wzorzec dla innych.
- Zamilcz - wymamrotałam z pyskiem wypchanym aromatycznymi
roślinami.
Gdybym milczał, to nie wiem czy obudziłabyś się zanim
przybędzie po ciebie eskorta, moja droga.
Zamiast kontynuować dyskusję, wskoczyłam na najwyższe piętro
jaskini, następnie wykonałam jeszcze kilka kursów po rośliny,
zebrałam ostatnie elementy i rozpoczęłam rozgniatanie, rozcinanie
i mieszanie ze sobą poszczególnych składników, tworząc kilka
sporej wielkości kupek. Nawet jeśli lodowczaki obserwowały mnie
błagająco z kąta pomieszczenia, nie wiedziałam ile zostało mi
czasu do przybycia wojskowych, więc naturalnie- najważniejsze
sprawy na początek, a w szczególności te, które nie znoszą
pośpiechu. Przez cały czas dokładność musiała trzymać się
mnie jak najmocniej, gdyż akurat ta sprawa była na tyle wysokiej
wagi, by najwyższe organy zadbały o jej bezpieczeństwo,
przydzielając mi eskortę. W tym wszystkim więc byłam zmuszona
zaufać, że mój towarzysz obudził mnie na tyle wcześnie, żebym
się ze wszystkim wyrobiła, bo inaczej mogłoby wyjść
nieprzyjemnie.
Odetchnęłam z pewną frustracją, niezadowolona z siebie.
Tymczasem wszystko rozchodziło się o naturalne paliwo, którym
można nakarmić stworzone eksperymentalnie pół-naturalne,
pół-magiczne hybrydy, w tym przypadku rośliny. Nie zostałam
wtajemniczona w szczegóły, a wiedziałam tyle, że muszę wybrać
się na kilka dni z proponowanymi ziołami do Dystryktu IV,
konkretniej - jaskini Esteli z Rasmith, naukowca, by razem
przetestować z nią czym można nasycić te wyjątkowe istoty. Pani
Estela w liście zagwarantowała, że jeśli zechcę być skłonna do
współpracy, to się dogadamy we wszystkich kwestiach, a kilka dni
po wysłaniu do niej listu z potwierdzeniem, otrzymałam informację
od dowódcy wojska, że dostanę eskortę. Zrobiło się więc
poważnie.
Wszystkiego ostatecznie wyszło na jedną sporej wielkości torbę,
oraz moją średnią podręczną, którą zawsze miałam ze sobą, by
mieć w niej zapasowe rzeczy na drogę, w postaci leków
przeciwbólowych, wstrzymujących głód, rozgrzewających i tym
podobnych.
Gdy skończyłam pakowanie, od razu wzięłam się za przesadzanie
nowych towarzyszy o niesamowicie silnym zapachu, a potem karmienie
wszystkich po kolei. Ostatecznie jeden z wojskowych wkroczył do
mojej jaskini w chwili, w której bandażowałam pociętą kończynę
i zaczęłam zastanawiać się nad szybkim śniadaniem. Nie mając
już wyboru wzięłam swoją torbę, basior wziął tę większą i
streszczając mi przewidywany przebieg trasy, wyszliśmy z mojego
mieszkania.
<Aziroth? Próbuję się rozkręcić XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz