Pogoda była piękna, a świat tego dnia - spokojny. Promienie słońca przedzierały się żwawo przez liście, delikatnie głaszcząc wyłaniającą się powoli i nieśmiało spod śniegu wątłą trawę. Smugi cienia ciągnęły się między drzewami. Krajobraz wydawał się oazą niezmąconej równowagi, ale jedna rzecz nie pasowała do obrazą naturalnej utopii - młoda wilczyca skacząca od pnia do pnia. I śpiewająca na całe gardło. Xeva, mocno nadwyrężając swoje struny głosowe i podrygując, truchtała przed siebie. Gdzie? Nie wiedziała. Ale wiedzieć nie musiała, ważna była jedynie podróż, a ta na razie okazywała się bardzo przyjemna. Szczególnie, że piegowata istota dochodziła powoli do stóp góry. Mimo że jej wycieczka nie miała celu (odkrywczyni po prostu szła tam, gdzie łapy ją poniosły), samicę niemalże nosiło, aby wreszcie zacząć wspinać się na szczyt.
W związku z tym ruszyła biegiem. Ale nie wolnym truchcikiem, pełnym gracji, nie. Wystrzeliła niczym przerażony zając, płosząc kilka ptaków szukających resztek ziaren w krzakach i omal nie wpadając na początku na drzewo. Zaczęła śpiewać głośniej, wymijając zwinnie świerki. Nie miała zamiaru zwalniać, nawet pomimo tego, że las zaczął gęstnieć; oznaczało to, że musiała bardziej się skupić, niestety kosztem swoich piosenek, zamilkła więc i nastawiła się na wykonywanie długich, okrągłych skoków. Przed jej pyskiem wyrosła stroma ściana pokryta ześlizgującym się śniegiem i luźną ziemią, spod której wyglądała plątanina korzeni. Mogła ją ominąć, nakładając kilkadziesiąt minut drogi, albo podjąć wyzwanie i...
Wadera podciągnęła pod siebie długie, tylne kończyny i wybiła się z całej siły zadu. Mocne mięśnie wyniosły ją w górę, pazury znalazły oparcie na chropowatej powierzchni. Xeva zwinęła się niemalże w kulkę, nie mieszcząc wszystkich nóg na platformie z błota i korzeni. Pęd zmusił ją do uniesienia górnej części ciała i wskoczenia wyżej, nieco w bok. Kości strzeliły, kiedy wygięła całe ciało w bok. Ledwo wylądowała, musiała wykonać kolejny skok. I szybko następny. Tym razem jednak kończyna ześlizgnęła się w dół. Xeva opadła z piskiem na brzuch, przygniotła piszczel. Niebezpiecznie odchyliła się w tył. Chwyciła zębami wystającą część drzewa. Nie mogła użyć swoich przednich łap, bo nie miała dostatecznie dużo miejsca. Ziemia wpadła jej na język i zatrzeszczała między trzonowcami.
Samica wisiała więc tak, utrzymując się w miejscu jedynie dzięki sile swoich szczęk i cierpnącej kończyny. Podciągnęła się na tyle, na ile pozwalała jej giętkość karku i udało jej się postawić podwiniętą nogę na ziemi. Przytuliła się do ściany i puściła korzeń. Szurając brodą po błocie, rozejrzała się i nad sobą ujrzała jedyny występ, który był w jej zasięgu. Skurczyła się niczym sprężyna, pomagając sobie w utrzymywaniu równowagi ogonem, po czym wystrzeliła w górę.
Wybiła się i wyciągnęła przednie łapy przed siebie. Palce rozczapierzyły się drapieżnie, wbiły się w korę i puściły, gdy z dużą siłą zostały odepchnięte w tył, nadając większej szybkości szybującemu przed siebie ciału. Po chwili na tym samym miejscu wylądowały tylne stopy. Potężne mięśnie zadu napięły się i dodały dodatkowej prędkości, gdy puściły. Dzięki temu długi ogon przeszył powietrze i w końcu zniknął za granicą urwiska, podążając za resztą łuku smukłego ciała.
Xeva wylądowała. Nie zwalniając tempa, ruszyła przed siebie, rzucając szybkie spojrzenie do tyłu. Ujrzała pod sobą, kilka metrów niżej, miejsce, w którym stała kilkanaście sekund temu. Wbiła na nowo wzrok przed siebie i wciągnęła szybko powietrze.
Wbiła łapy w ziemię, siadając niemalże na zadzie. Drzewo. Przed jej nosem znikąd wyrosło drzewo. Skoczyła w bok, orientując się, że nie zatrzyma się na czas. Omalże nie wpadła na kolejny pień. Wstała na tylnych nogach, oparła się przednimi o korę. Skoczyła w przód. Pierwsza para kończyn oderwała się od kory, uderzyła o ziemię, kręgosłup wygiął się w bok, a ogon uniósł wysoko, usiłując utrzymać równowagę, którą zaburzała ogromna prędkość. Wilczyca zatoczyła się i nieco straciła na tempie, o mało nie wywracając się na pysk.
Przeskoczyła przez kłodę, odzyskała balans, intensywnie przebierając łapami pod sobą. i zanurkowała pod powalonym przez wiatr drzewem. Wskoczyła na duży głaz, omal nie ześlizgując się w dół, co pewnie poskutkowałoby skręconą łapą, dzięki czemu mogła dostać się na kolejny poziom ziemi, który prowadził ją w górę - do podnóża góry.
Dyszała głośno, duże łapy wyrzucały w powietrze chmury śniegu, gdy wadera sadziła potężnie susy przed siebie. Teren zaczął się znacznie podnosić, w dodatku spod śniegu zaczęły wyłaniać się nagie skały. Były śliskie i tylko długim pazurom wilczyca utrzymywała przyczepność. Zaczęła się męczyć, bo powierzchnia wymagała od niej coraz większego wysiłku. Spała, wykonując wymagające susy, mięśnie łap piekły, próbując walczyć z grawitacją. W końcu niemalże wspinała się po pionowej ścianie. Nad sobą widziała coś na kształt ścieżki, tylko musiała się do niej dostać. Wyginając mocno ciało wdrapywała się coraz wyżej i wyżej, podsadzając się na zadzie, czasem pomagając sobie ogonem i zębami. Podróż stawała się coraz cięższa, a skoki, które wcześniej zajmowały jej ułamki sekund, teraz trwały setki razy dłużej przez to, że musiała odpowiednio wymierzyć w niewielkie ustępy w skale.
Nagle jednak stanęła (o ile można tak nazwać kurczące przywieranie do ściany kamienia). Nie mogła zobaczyć żadnej półki, która byłaby w jej zasięgu. Nie mogła nawet odwrócić głowy, bo oznaczałoby to zaburzenie jej równowagi i spadnięcie w przepaść, która nagle stała się o wiele bardziej przerażająca niż kilka minut temu.
Wadera uśmiechnęła się. Przypomniało jej to, jak wspinała się na jedno ze wzgórz Teneris w wieku siedmiu miesięcy. Być może nie było to tak ogromne wyzwanie dla dorosłego wilka, ale niej i paru przyjaciół - owszem. Zapamiętała na całe życie to kopnięcie adrenaliny, strach, niepewność... I radość. Nawet gdy jedna z jej znajomych popłakała się w panice, bo utknęła na wyłomie skalnym. Nawet wtedy Xeva była pewna, że będzie chciała jeszcze raz to powtórzyć. Gdy jednak jej wataha wróciła w to miejsce rok później, już nie było tak ekscytująco. Eskapada, która kiedyś zajęła grupie podrostków dobre godziny, teraz trwała maksymalnie trzydzieści minut. Żadnego rozedrgania, żadnego ryzyka, żadnych niepokoi. Po prostu... nuda.
Czym innym było to, co przeżywała wisząc na krawędzi urwiska, utrzymując się resztkami sił przy skale, stojąc na niemal niewidocznych odchyleniach od pionu. Przyciskała pierś i brzuch do zimnego kamienia. Musiała brać bardzo płytkie wdechy, aby nie odchylić się zanadto od ściany. Nie miała jak pójść dalej. Nie miała, jak się cofnąć.
Uśmiechnęła się, zamykając oczy, kiedy zimny, przeszywający wiatr uderzył w jej pysk. Wzięła głęboki oddech, czując bijące pod żebrami serce i cierpnące z adrenaliny i podniecenia łapy. A może to przez fakt, że stała na nich w nienaturalnej pozycji od kilku minut?
W każdym razie miała zamiar temu zaradzić.
Wiedziała, jak znaleźć drogę.
Odchyliła głowę i odepchnęła się z całych sił od zimnego kamienia.
Spadła w przepaść. Ryk wiatru szarpał jej uszy, białka wysychały od zimna. Sierść uniosła się w górę, niemalże sprawiając wrażenie powiewających za lecącą w dół waderą skrzydeł.
Pozwoliła sobie tylko na kilka sekund tej przyjemności. Obróciła się, podkurczając pod siebie łapy. Zmusiła się do otworzenia oczu. Zaśmiała się w głos.
Pod jej ciałem pojawił się niebieski krąg. Uderzyła w niego, amortyzując siłę uderzenia na kończynach. Nic to nie dało. Stoczyła się w bok, impet odebrał jej oddech. Spadła za krawędź dysku, na szczęście miała tyle rozumu, że utworzyła kolejny, tym razem mniejszy, tuż pod pierwszym. Westchnęła i przewróciła się na brzuch. Rozprostowała nogi i otrzepała się z lekkim jękiem. Miejsce, z którego skoczyła, widniało jakieś dobre cztery metry nad nią. Skrzywiła się.
- Mogłam szybciej wylądować na tarczy... - mruknęła. Jej wzrok skierował się na ostre występy skalne, obok których musiała przelatywać. Dobrze, że na nie natrafiła...
Znów się otrzepała, a z wielobarwnej sierści uniosły się drobinki kurzu. Nad waderą pojawiły się trzy niewielkie okręgi run, po których piegowata dostała się na górę. Zwinnie zeskoczyła z tarczy na stały grunt - ścieżkę, którą upatrzyła sobie z dołu i ruszyła w głąb skalnej fortecy gór, ciekawa tego, co spotka ją na drodze.
xxx
Stanęło na skraju lasu, nagle cichego, nagle martwo nieruchomego. Jasne widmo wyłoniło się spośród krzewów. Spojrzało w górę, na szczyty ukryte we mgle. Więc to tam...
Ruszyło w ich stronę, czując zapach wadery - już wiedziało, gdzie iść. Wiedziało, gdzie ona jest.
KONIEC CZĘŚCI I
Nagroda: 2 punkty zwinności
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz