poniedziałek, 12 kwietnia 2021

Odchodzą

 Dziś żegnamy wilki:

Aiden 


Anais 


Arvena 


Hertoza 


Quigley 


Trevligt 


Tsume

 

 

 Powód: brak aktywności i kontaktu z właścicielem

 

 

Shanaera  

 

 Powód: decyzja właścicielki

Od Kvischa CD. Spero

Jeśli albinos miałby powiedzieć, czego nienawidzi w życiu najbardziej, powiedziałby, że... Wróć, nie odpowiedziałby, i to nawet nie z tego powodu, że jest praktycznie niemową, zwyczajnie na myśl przyszłoby mu zbyt wiele rzeczy, by był w stanie wymienić tę jedną jedyną. W każdym razie sytuacja, w której aktualnie się znajdował, jak najbardziej należała do tej, jakże długiej listy. Starał się brać głębokie, spokojne oddechy, ale to skutkowało tylko okrutnym bólem i próbą powstrzymania kaszlu, która jedynie bardziej go nasilała. Wzdrygnął się nieznacznie, kiedy poczuł otaczającą go magię, ale starał się zachować względny spokój. Zdołał się przekonać, że osoba przebywająca z nim w pomieszczeniu nie ma złych zamiarów. Nie oznaczało to, że czuł jakkolwiek mniejszą odrazę do niej, ale przynajmniej mógł nieco spuścić z tonu. Powoli odzyskiwał w pełni świadomość, chociaż wciąż nieprzyjemnie szumiało mu w głowie. Czuł się, jakby ktoś rzucił go na wzburzone morze, a do dyspozycji miał jedynie podziurawioną łódkę, z połamanym żaglem. 
Teraz, kiedy emocje nieco opadły, mógłby nawet pomyśleć, że ostatnim razem zbyt agresywnie zareagował w stosunku do wadery, ale nie była to rzecz, która najbardziej go w tym momencie obchodziła. Zresztą, i tak byłaby to prawdopodobnie ostatnia rzecz na ziemi, którą postanowiłby przeanalizować. To zwyczajnie nie leżało w jego naturze - tak samo, jak bezczynne siedzenie. Zmieniając w końcu taktykę, skupił się na braniu płytszych, lecz równomiernych oddechów i powoli wsłuchiwał się w bicia własnego serca. Powoli i dokładnie szacował ilość toksyn w stosunku do krążącej w jego żyłach krwi - ostatnie, na czym mu zależało w tym momencie to dobranie złych proporcji. Na tym się już przejechał w życiu, nie raz prawie doprowadzając tym do swojej śmierci. Owszem, jest odporny na trucizny, ale nie składa się jedynie z nich, potrzebuje krwi do normalnego funkcjonowania tak jak każde inne zwierzę.
Nie mniej, tak jak się tego spodziewał, sam niewiele w tym momencie mógł zdziałać ze swoim aktualny stanem, co najwyżej nieco się znieczulić, co uznał jednak za zbędne. Przynajmniej na razie, nie wiadomo jak rozwinie się sytuacja. Zresztą, nie był głupi, czuł, że jego ciało jest rozpalone i ledwo radzi sobie z nadmiarem własnych toksyn, nie będzie ryzykował dla chwilowej ulgi. Chociaż tym razem to już bardziej byłaby wieczna "ulga", gdyby tak kopnął w kalendarz - przeszło mu ponuro przez głowę, ale zaraz odepchnął od siebie te myśli. Na to jeszcze przyjdzie pora, a póki co musi się jeszcze trochę pomęczyć.
- fiolka... - syczący głos przeszył pomieszczenie, przełamując tym samym głuchą ciszę która nastała. Poczuł, że wadera drgnęła nieznacznie, jakby zastanawiając się chwilę.
-Śmierdzi siarką - dodał po chwili ze znużeniem, jakby reflektując się, że wypadałoby w jakiś sposób nakierować nieznajomą. Lecz poza tym, basior nie czuł potrzeby mówienia niczego więcej, wręcz oczywistym wydawało mu się, że chodziło mu o przyniesienie mu tej jednej konkretnej fiolki stojącej dokładnie jako druga od lewej na stole. Według niego domyśliłoby się tego nawet dziecko. Tym bardziej że był na tyle łaskaw, by nawet opisać jej zapach! Całe szczęście wadera należała do tych bardziej inteligentnych (lub co najmniej kumatych) i zaraz było słychać ciche stąpanie po lodowej podłodze. Słyszał, jak postać zatrzymuje się przy stole, lecz jej oddech jakby ustał, prawdopodobnie spowodował to nasilony odór trujących substancji, czym albinos ani trochę się nie przejął. W końcu był do nich przyzwyczajony jak do tlenu i nawet przez myśl mu nie przeszło, że komuś mogłoby to zaszkodzić. Mijały kolejne sekundy, lecz słychać było jedynie kolejne szklane naczynia przesuwane z wielką ostrożnością.
Gdyby mógł, przewróciłby w tym momencie oczami. Między innymi właśnie dlatego ciężko było mu się dogadać z innymi.
- na lewo - westchnął, kiedy usłyszał, że przesuwana jest właśnie fiolka stojąca tuż obok tej właściwej. Sukces. Znowu ciche kroki wypełniły echem salę. Tym razem czułe uszy basiora od razu wyłapały cichy, nieco przyspieszony oddech, jaki jest w zwyczaju robić osoba, która przez dłuższą chwilę go wstrzymywała. Co cię nie zabije, to cię wzmocni, jak to mówią, po co się przed tym bronić - zadrwił w myślach, ale odebrał podsuniętą mu pod nos miksturę i kiwnął nawet na ten gest głową. Przemieszał nieznacznie okrągłym ruchem nadgarstka zawartość i po chwili wypił duszkiem, nie krzywiąc się nawet przez moment. Mimo że smak był prawdziwie paskudny, gorzki, wypalający wręcz wnętrze pyska. Na dodatek posmak pozostawał na długo i nie szło się go pozbyć - chyba, że wypijając inny, równie obrzydliwy napój.
Delikatny dreszcz wstrząsnął ciałem basiora, jednak poczuł się nieco trzeźwiej, a co za tym idzie, nie miotało nim już tak we wszystkie strony. Zauważył, że nawet pogoda na zewnątrz nieco się już uspokoiła. Przez brak wielkiej wyrwy w ścianie nieco trudniej było to dostrzec, jednak zdecydowanie wiatr przestał tak gorliwie atakować lodowe ściany, wszystko ucichło. Wadera najwidoczniej również to dostrzegła. Przeciągnęła się lekko, coś pogrzebała i skierowała się w stronę wyjścia, mówiąc parę słów na odchodne, które jednak Kvisch równie szybko zdążył zapomnieć. Jak większość rzeczy, które nie miały dla niego większego znaczenia, ot, taki uparty typ i nic nie idzie na to poradzić. Ze znużeniem wyczekiwał jeszcze jakichkolwiek niepokojących dźwięków, kroków czy czegoś podobnego, lecz nie doczekawszy się niczego takiego, w końcu położył łeb na ziemi i oddał zasłużonemu odpoczynkowi. Jedyna myśl, jaka jeszcze przyszła mu do głowy zanim odpłynął, to że prawdopodobnie nie pójdzie jutro do pracy, a to znowu kolejna upierdliwa rzecz.

<dziękuje ślicznie za wątek>
Słowa: 864 = 48 łusek
 

niedziela, 11 kwietnia 2021

Od Lys i Tin CD. Vallieany

Kiedy radosnym krokiem Tin przekroczyły próg wyjściowy jaskini i znowu znalazły się na zewnątrz, natychmiast poczuły, jak było okropnie zimno. Aż się zatrzęsły pod wpływem nieprzyjemnego dreszczu, a ich grube, ciemne futro nastroszyło się nieznacznie. Jednak to nie zdołało w żadnym stopniu ostudzić ich entuzjazmu i już po chwili, robiąc zdeterminowany grymas na pysku, pognały wesoło w stronę swojej ciasnej nory, jakby dostały porządnego zastrzyku pozytywnej energii. Śnieg sypał im w pysk, a silny wiatr huczał dźwięcznie w uszach, odbijając się od dwóch par rogów, ale już w tym momencie nawet niewtajemniczony mógł śmiało powiedzieć, że nic a nic tym dwóm nie dolega. Brykały jak rozszalałe szczenię, a jeszcze niedawno wyglądały na takie obolałe. Nic z tych rzeczy!
A jedno z tych śmiesznych pudełeczek niegrzecznie wysunęło się z plecionej torby i upadło w biały puch, nie wydając przy tym prawie żadnego dźwięku. Uciekinier!
– Coś ci wypadło.
I Lys zahamowała gwałtownie, zabierając siostrze władzę nad ich masywnymi nogami. Zawróciła już spokojnie, z tym zabawnym, króciutkim ogonem w górze. Czarny nos zanurkował w jeszcze miękkim, nieuklepanym i puszystym śniegu po to, aby ostre zęby mogły chwycić zbiegłe lekarstwo. Kichnęła od kilku śnieżynek, które postanowiły osiąść na ich pysku. I jednym ruchem schowała maść z powrotem do torby. A dalej pozwoliła już biec Tin, żeby mogła nacieszyć się tym, czym tam akurat się cieszyła.
W końcu stanęły przed swoim domkiem trochę później niż "w okamgnieniu", bo jednak Tin się trochę zmęczyła w połowie drogi. Ale! Dotarły, to się liczy. Śmiało, jakby z lekkim utęsknieniem i delikatną ulgą, albo nawet dumą, przeszły przez krótki, ciasny korytarzyk, aby dostać się do większego pomieszczenia. Niby schyliły głowę, ale jednak i tak zahaczyły czubkiem rogów o sklepienie przejścia. Z góry posypało się trochę ziemi, a Lys zaklęła siarczyście. Jeszcze trochę, a wyżłobią w tym miejscu dwie paskudne, głębokie rysy. Może przynajmniej wtedy, kiedy będą pasować idealnie do ich rogów, nie będą szurały nimi o sufit. 
Jedno pstryknięcie włącznika i cały pokój oblało miłe, w ciepłym odcieniu światło. Wadery usiadły ciężko na samym środku, jakby w przeświadczeniu, że jeszcze nie zrobiły wszystkiego, czego miały, i nie mogą jeszcze w pełni odpocząć. Tak więc wstrzymały oddech ulgi i zostawiły go na później. 
No tak! Jedzenie. Vallieana poprosiła je, aby zabrały na drogę coś do jedzenia. 
Więc zerwały się z miejsca, już podekscytowane na myśl o polowaniu. I nagle znów zatrzymały się w półkroku.
A może lepiej będzie, jak złapią coś dopiero rano, zaraz przed podróżą? Wszak jako myśliwe, nie powinno im to sprawić problemu, a świeże mięso zawsze jest lepsze od takiego przeleżałego. Jednak… Obiecały zjawić się u zielarki z samego rana, więc jak wcześnie musiałyby wstać, żeby zdążyć urządzić łowy? A czy też nie będą potrzebne im spore pokłady energii? Nie wiedziały, jak daleko jest to całe morze, nad które miały się wybrać, a lepiej, żeby nie jęczały w trakcie drogi, że nóżki bolą. Bo "kawałek drogi, a samej mogłoby być niebezpiecznie", na pewno nie oznaczało dosłownie jakiegoś krótkiego odcinka trasy. 
– Ah, skończ! Po prostu chodźmy coś złapać teraz i już, będzie z głowy. 
Oh, jakże zgrabnie ucięty temat i natychmiastowe podjęcie decyzji.
– Dobrze więc, ruszamy! – Lys zadarła wysoko głowę i to był jej błąd, bo o mało co nie zaryła rogami o sufit, kiedy chciała wyjść przez ten nieszczęsny korytarzyk. 
I znowu ten śnieg. Mróz, mróz, zima. Chociaż, czy im się zdawało, czy teraz padało trochę lżej? Tak odrobinę? Ale i tak, jak tu teraz znaleźć cokolwiek nadającego się do upolowania…? Głupie, zachciało im się świeżego mięsa. Musiały też przekalkulować to, że musiało to być coś na tyle dużego, że wystarczy aż dwóm (trzem…) waderom, a jednocześnie coś na tyle małego, żeby dało się to łatwo przetransportować. To takie skomplikowane!
Rozejrzały się, nawet nie zawieszając na zbyt długo wzroku na tych licznych, łysych drzewach, oblepionych z jednej strony śniegiem, jakby białym mchem. Wydawało im się, że nic nie znajdą podczas tej zawieruchy. A wystarczyło tylko zaciągnąć się mocno tym lodowatym powietrzem i pozwolić, aby do nozdrzy wpłynęły wszystkie biegnące tędy zapachy.

~*~

Złapały szybko jakiegoś ładnego, dużego zająca, mając nadzieję, że on wystarczy. Prawie zupełnie zapomniały też o tych maściach od Vallieany, już chcąc kłaść się spać. Która była na co…? Zajęło im trochę czasu na namysły, ale w końcu chyba odpowiednie lekarstwa zostały przez nie wtarte w odpowiednie miejsca. I wreszcie mogły odpocząć. Walnęły się plackiem na swoim legowisku i nagromadzone powietrze zeszło z ich płuc jak z rozwiązanego balonika. Tin już nawet nie miała siły na nadmierne ekscytowanie się nadchodzącą wyprawą. Szybko (no dobra, może nie tak szybko, bo jednak Tin się trochę wierciła) zapadły w głęboki, przyjemny sen. 
Ranek! Chyba nigdy tak bardzo nie cieszyły się z tego, że muszą już wstać. Od razu zerwały się na równe łapy, pełne pozytywnej energii i gotowe do drogi. I chociaż wstyd jej było przyznać, to nawet Lys całkiem się cieszyła na tę podróż. Pospiesznie i niezbyt starannie zgarnęły jeszcze tego upolowanego wczoraj zająca, który, przechowany w najchłodniejszym miejscu ich nory, zachował jeszcze swoją świeżość. O, i jeszcze to lekarstwo na opuszki! Gdyby nie Lys, znów by zapomniały. Ciekawe, ile to powinno się wchłaniać… Cóż, czekanie w głowie wader było zbyt nudne, więc nie minęło dużo czasu, a one już wyskoczyły na zewnątrz, aby pognać po lodowatym śniegu, w akompaniamencie mroźnego, choć nie tak silnego jak poprzedniego dnia, wiatru, prosto w stronę jaskini Vallieany. Szczęście chyba im sprzyjało, bo pogoda na ten dzień zapowiadała się nad wyraz dobrze. 
Pchane jakąś dobrą energią już niebawem znalazły się u celu. Zupełnie nie przejęły się tym, że się teraz zmęczyły, a miały tego nie robić. Jedynie stanęły na kilka chwil, aby odsapnąć trochę. Wejście do jaskini zielarki było zasłonięte śmiesznymi gęstymi pnączami i Lys i Tin nie wiedziały, co dalej miały zrobić. Tak po prostu wejść? Nie chciały już dłużej czekać i marnować czasu. Zanurzyły łeb w lejących się roślinach, o mało nie zaplątując w nie rogów. Dopiero by było! Przednie łapy stanęły w ciemnym korytarzu, a ich tył został… No, w tyle. Krótki ogon zamerdał radośnie.
– Dzień doooobry! Lys i Tin przyszły! – zawołały z szerokim uśmiechem.

<Vallieano?>

Słowa: 1006 = 70 łusek

środa, 7 kwietnia 2021

Od Xevy - Trening I

 Przewróciła stronę, a jej oczom ukazał się rysunek wyleśnika kędzierzawego - małej rośliny o przypominających pompony małych kwiatach. Przyglądała się jej uważnie; miała wrażenie, że dosłownie przed chwilą już ją widziała. Wróciła się kilka kartek, zachodząc w głowę, skąd wzięło się to uczucie deja vu. Może mózg jej się przegrzał? Nie byłoby to dziwne, w końcu spędziła w tej bibliotece całe popołudnie.. Nie, jest!
Pokruszka pospolita, niemalże identyczna, ale większa i z dwoma białymi liniami na spodzie krępych liści. Nic dziwnego, że pomyliła ją z wyleśnikiem... Zanotowała w myślach, że wyleśnik nie jest pokruszką i na odwrót, po czym włożyła atlas do i tak wypchanej już torby. ,,Powinnam być z siebie dumna, jak tak dalej pójdzie, to stanę się najlepszym odkrywcą na północy! Tylko... jak ja to uniosę?". Włożyła na siebie pas z pękającymi w szwach sakwami, nieumiejętnie manipulując swoją słabą telekinezą. Gdy w końcu ucięła nitkę Mocy, jej łapy ugięły się pod ciężarem kilku opasłych tomów. Samica jęknęła, ale dzielnie się wyprostowała. Już miała wychodzić z korytarza, gdy...
- A to co?! Po zamknięciu tu siedzi, książki wykrada?!
- N... Nie, nie, ja tylko...
- A co ty tam masz? - Chwila szarpaniny, stęknięcie i teatralny wdech. - No pięknie! Chodź no tu, gówniarzu. Będziesz się tłumaczył strażnikom za buszowanie po regałach po godzinach!
- Nie, proszę, ja...
Kłótnia trwała dalej. W dodatku, na nieszczęście Xevy, zarówno wściekły głos bibliotekarki jak i spanikowane jąkanie złapanego chłystka zaczęły się niebezpiecznie zbliżać. Teneriska cofnęła się szybko i przycisnęła się do tylnej ściany, jej serce zaczęło tłuc o jej mostek. Ciemne sylwetki przesunęły się na tle grubych książek oświetlonych jedynie kilkoma świecami z czytelni. W pewnym momencie waderę i parę obcych wilków dzieliło zaledwie kilka metrów. Zamknęła oczy. Była pewna, że bibliotekarka zaraz wyczuje jej zapach. Błagała w myślach Rakazuth o pomoc. Już szykowała się na wrzaski rozjuszonej wilczycy...
Ale nie nadeszły.
Co więcej, oba głosy zaczęły się oddalać.
Odetchnęła. Momentalnie jej umysł się przełączył. Trzeba szybko działać... Ale jak? Zaczęła się uważnie rozglądać po pomieszczeniu, czując, jak jej ukochana adrenalina zaczyna wygrywać szybki rytm jej sercem. Może powinna schować się za stołami w czytelni? Nie, na pewno ją odkryje... A regały? Mogłaby się na nie wspiąć i przeczekać noc na ich szczycie. Nie uśmiechało jej się to, bo brzmiało niezwykle nudno, ale chyba nie miała lepszej opcji - ujawnienie się i proszenie o łaskę nawet nie wchodziło w grę. 
Zadarła głowę, szykując się do wykonania swojego planu, gdy nagle je ujrzała.
Okno. Duże okno. Okno, przez które mógł przejść wilk.
W jej głowie zapaliła się żarówka. Nie marnując więcej czasu, upewniła się, że nie słyszy już sprzeczki, po czym zebrała w sobie Moc. Musiała się spieszyć, w końcu Tarcze świeciły jaśniej nić księżyc w pełni. Ciemność przeciął jasny błysk, a nad głową wadery pojawił się błękitny okrąg. Wadera wspięła się na tylne łapy, po czym z trudem - bo dodatkowe kilogramy wcale nie ułatwiały jej zadania - podciągnęła resztę ciała.  Momentalnie pojawiła się nad nią kolejna niebieska platforma, a gdy tylko ostatnia opuszka oderwała się od pierwszego zestawu run, zgasł on z cichym sykiem. 
Xeva kontynuowała swoją podróż ku szczytowi. Przednie łapy w górę, podciąganie, tylne łapy w górę, powtórz. Powtórz szybciej! Szybciej! To palenie w łapach, nie przypomina ci czegoś? Tak, właśnie o tym mówię. Ta góra o mało cię nie pokonała, pamiętasz? Pamiętasz Xevo, ile miałaś wtedy miesięcy? Nie tęsknisz za wędrownym życiem?
,,Nie tęsknię", odpowiedziała swoim myślom Xeva, zagryzając zęby. Jej ogromne uszy łapały każdy najmniejszy szelest, który powodował kolejny wyrzut adrenaliny. Nasłuchiwały tak uważnie, że udawało im się usłyszeć nawet nieprawdziwe dźwięki.
Dotarła do połowy, ale czuła, że nie wytrzyma tego tempa. Normalnie dałaby radę tej potwornej ilości półek, ale z opasłymi atlasami... Była szybka, była zwinna, ale niekoniecznie silna. Serce waliło jej tak szybko, że waderze wydawało się hałasować na cały budynek. Nogi odmawiały posłuszeństwa, kręgosłup uginał się boleśnie pod dodatkowym ciężarem. Wilczyca czuła każde pojedyncze włókno jej mięśni, które zdawało się wyć w płomieniach podsycanych przez każdy ruch. Pysk wypełniła ślina utrudniająca oddychanie.
Xeva to kochała.
Jakaś jej część chciała nawet usłyszeć kroki bibliotekarki, aby poczuć kolejny rzut adrenaliny. W końcu bez ryzyka nie ma zabawy. A Teneriska uwielbiała wyzwania - a teraz było odrobinę zbyt łatwo jak na jej gust. Uśmiechnęła się do siebie, kontynuując wspinaczkę. 
W końcu dotarła na szczyt. Zgasła ostatnia Tarcza, wróciła ciemność. Xeva dyszała. Powinna odpocząć, ale jej krew była przepełniona ekscytacją. Trzeba z tego korzystać! ,,A może by tak coś przypadkiem strącić, jak będę przy wyjściu? I poczekać, aż bibliotekarka przyjdzie?", pomyślała piegowata, podchodząc do krawędzi regału. Koniec końców w Królestwie nie ma żadnych stad teru do drażnienia - wreszcie działoby się coś ciekawego, wreszcie ktoś by ją gonił, a ona miałaby przed czym uciekać!
Dała sobie jeszcze kilka sekund odpoczynku. Jedyne, co jej zostało, to przejście na drugą stronę pomieszczenia, nad pustym korytarzem i na regał pod oknem.
Już podnosiła łapę, aby ruszyć dalej, gdy...
Kroki.
Ścięło ją z nóg. Mimo strachu, była cicha. Przywarła brzuchem do drewna, uszy położyła po sobie. Ogon? Ogon wokół siebie. Byle nie zwisała końcówka. 
Szuranie pazurów. Szybkie. Zaalarmowane. Spanikowane. 
- Kto tu jest?!
Xeva ledwo się powstrzymała przed pomachaniem kitą z ekscytacji. Wreszcie było ciekawie! Tylko... co dalej!
- Pokaż się! Widziałam światło, ty... ty... Ty chuńcwocie!  Złodzieju!
Piegowata milczała. Nie musiała się nawet martwić o to, że jej jasne tęczówki będą widoczne - źrenice były tak rozszerzone z podniecenia, że zostały jedynie wąskie kółeczka naokoło czerni. Było za ciemno, aby bibliotekarka dostrzegła w nich świecące siatkówki. Ale Teneriska ją widziała. Za dużo czasu spędziła na nocnych polowaniach, aby zgubić ledwo widoczną ciemną sylwetkę, poruszającą się nerwowo po alejkach. 
- Pokaż się, widziałam cię! - Panika w jej głosie narastała. - Mera, zawołaj strażników, byle szybko!
Rozległo się niewyraźne potwierdzenie i szamotaninę w holu. Trzask drzwi. 
Zrobiło się nieciekawie. 
Nić Mocy, książka zsunęła się bezszelestnie z półki. Ostrożnie się uniosła w momencie, w którym cień bibliotekarki się odwrócił. Nagle wystrzeliła do przodu, przeleciała kilka metrów i uderzyła w regał. Grube tomy spadły z głośnym hukiem na ziemię, zagłuszając przerażony krzyk i tupot łap po korytarzu prowadzącym do wyjścia. 
Xeva jednak nie czekała na zniknięcie obcej wilczycy. Wystrzeliła do przodu, skacząc w pustkę pod regałem. Łapy ledwo dotykały migających Tarcz. Wskoczyła na regał i jednym susem znalazła się pod oknem. Ignorowała wrzaski, ignorowała przekleństwa. W momencie, w którym dobiegła do szkła, otoczyła się pionowymi Tarczami. 
Zaczęła naciskać łapami na okno, serce waliło jej niemiłosiernie, a każda sekunda była na wagę złota. Naparła całym ciężarem ciała na szkło, krzyki narastały, jęknęła, okiennice skrzypnęły. Kroki. Kroki na korytarzu, wiele kroków na korytarzu. Panika, panika, och słodka panika! Uderzyła jeszcze raz, do góry, na tylne łapy, na dół, cały ciężar ciała. Uderzyła. 
Cisza. Wrzaski milkły. Świst powietrza. Nie było go wcześniej.
Spojrzała pod siebie. Bruk ulicy zbliżał się coraz szybciej. 
Uderzyła o odruchowo postawioną Tarczę. Z jękiem stoczyła się w bok, na drugi okrąg z run. Łapiąc oddech, nie zauważyła, że zaczął blednąć. 
Zabrakło jej Mocy. Poczuła to ułamek sekundy przed tym, jak zniknęły błękitne znaki. 
Xeva sapnęła, gdy poczuła, jak grawitacja szarpie nią w dół. Z głośnym hukiem wpadła w wóz pełen sałaty, sturlała się z niego i uderzyła o jezdnię w akompaniamencie zaskoczonych krzyków przechodniów. Momentalnie zerwała się jednak na równe łapy i odkopując zabłocone główki na bok, ruszyła biegiem w pierwszą lepszą ulicę. 
Przez chwilę ktoś ją gonił, chyba rozwścieczony kupiec, potem już nikt za nią nie biegł. Zatrzymała się dopiero przed drzwiami swojego mieszkania. Zapadły już egipskie ciemności, a ona ledwo łapała oddech. Gdy przechodziła przez drzwi, zaczęło jej się robić słabo, a meble zakryły czarne plamy. Jedyne, co pamięta, to huk odrzucanych na bok toreb z książkami i miękki, wytarty dywan, na który upadła, nagle zmożona snem. 

KONIEC CZĘŚCI II



Nagroda: 2 punkty inteligencji

sobota, 3 kwietnia 2021

Od Lys i Tin CD. Karwieli

Dlaczego w ogóle Lys zgodziła się na to, brzmiące tak strasznie, zlecenie? Jak zwykle, zepchnięta w najciemniejszy kąt Tin, nie miała jak zaprotestować, chociaż naprawdę by chciała. Ale, czy miałaby odwagę postawić się siostrze, kiedy ta już wesoło kiwała głową na "tak"? Oczywiście, że nie. Ciekawe tylko, dlaczego jej bliźniaczka była taka podekscytowana tym zadaniem, skoro nie wiedziała o nim praktycznie nic. Tin mogła lepiej wtedy słuchać…
A teraz szła na samiusieńkim końcu całej ich czwórki, z delikatnie zwieszonym łbem, jakby w ogóle nie chciała być wtedy w tym miejscu. Ba, bo nie chciała. Zastanawiała się, czy cała ta sprawa była warta mieszania się w nią. Szybko doszła do wniosku, że raczej nie… Czuła, że stawka była zbyt wysoka. Sam ten korytarz, przez który musiały przejść, wydawał jej się niepokojący, a miarowe stukanie pazurów o gładką posadzkę, ogłuszające. Wielkie, pokryte grubą skórą drzwi, jak ciężkie wrota pilnowały przejścia do głównego gabinetu. Jakoś tak mechanicznie kiwnęła głową i jeszcze sztywniej usiadła na wskazanym przez masywnego basiora miejscu. Jego głos dudnił jej w uszach, nawet jeśli niezbyt mogła skupić się na słowach przez niego wymawianych. Strach coraz bardziej zaciskał jej gardło i była pewna, że dało się dostrzec ten strach, wręcz wyciekający z jej czarnych ze złotą obręczą oczu. Zdecydowanie wolała podziwiać wystrój wnętrza, te ładnie wyrzeźbione, sporych rozmiarów biurko, przy którym siedział basior, czy nawet porządne, jednolite ściany. Głupio było przyznać, ale sama nazwa wulwura samotna brzmiała dla niej wyjątkowo przerażająco. Nie słyszała nigdy o czymś takim i raczej wolała nigdy nie słyszeć. A jednak, stała teraz przed niezwykle trudnym wyzwaniem, ściśle związanym właśnie z tą wulwurą. Chociaż, trudniejszym zadaniem tutaj będzie pokonanie własnego strachu i opanowanie samej siebie. Tylko jak tu nie panikować, kiedy ledwie dołączyły z Lys do Królestwa Północy, a już brały na siebie tak ogromną odpowiedzialność? Ledwie zdążyły się zadomowić, a nawet nie, a już musiały przygotować się na to, że mogą więcej nie wrócić, nie zaznać spokoju. Że będą musiały się pożegnać z tym miejscem, bo najprawdopodobniej zginą. Może przynajmniej jakoś godnie…
No dobrze, ale może pora nareszcie skupić się nieco bardziej na słowach szefa odkrywców? Nie po to tutaj przyszła, żeby tylko się nakręcać. Wzięła kilka ostrożnych, ale głębokich wdechów, aby razem z wydechami wyleciał z niej cały ten strach i obawy. Może i nie słuchała, jak basior mówił o zaletach i kompetencjach każdej z wader, dlaczego akurat one zostały wybrane, ale za to starała się zapamiętać jak najwięcej z tego, co przedstawił im potem. Że mają zlokalizować i zabić tą całą wulwurę. Że można ją spotkać w gęstych lasach i, na szczęście, żyje samotnie. Widać jednak było, że wiadomo o niej zdecydowanie zbyt mało. Pan Alabart wspominał co najmniej kilka razy, a przynajmniej tak się Tin wydawało, że jest naprawdę niebezpieczna, opisywał jej zdolności hipnotyzujące i ostrzegał przed konsekwencjami zaatakowania przez nią. Wspomniał też, że uzbrojeniem i ekwipunkiem mają się nie martwić, bo oni wszystko załatwią i przygotują jak najodpowiedniejszy asortyment. Na słowa "sowitej zapłaty" Tin dostrzegła, jak jednej z wader jeszcze bardziej zaświeciły się oczy.
Oh, to już wszystko? Monolog samca minął jak pstryknięcie palcami, mimo tego, że tak naprawdę trwał zdecydowanie zbyt długo, a samemu basiorowi pewnie zaschło w gardle od ciągłego kłapania pyskiem. I nie, wcale nie zapamiętała nawet nie połowy i wcale nie stresowała się tym, że wszystko to było takie skomplikowane. Aż kości i mięśnie jej zesztywniały przez to, że się zasiedziała, i nie wiedziała co ze sobą dalej zrobić. Lys by sobie lepiej poradziła w tej sytuacji, Tin miała ogromną nadzieję, że słuchała nieco bardziej, niż ona sama.
Podniosła się ciut zbyt szybko na zdrętwiałych nogach, przez co aż zakręciło jej się w głowie na chwilę. Jeszcze jakaś drobna wymiana zdań pomiędzy wilkami nastąpiła pośpiesznie, ale jej już nie miała siły zakodować w umyśle. Po niej mogły już opuścić to miejsce. Podążyła z wolna za nowymi towarzyszkami wyzwania, jeszcze dukając coś odruchowo na pożegnanie z szefem odkrywców. Znowu ten sam, gładki do granic możliwości korytarz i wreszcie mogły odetchnąć świeżym, rześkim i zimnym powietrzem. To zabawne, że wyruszały razem na wielkiej wagi misję, a ani Lys, ani Tin nie znały ich za bardzo. No, przynajmniej tą jedną, Xevę, kojarzyły jako-tako. W końcu to ona wyciągnęła je z tamtego uporczywego drzewa. Ale i tak, przydałoby się jakoś ocieplić ich stosunki, skoro będą musiały się znosić i współpracować przez najbliższy czas.
– Too… To co teraz?
Ale na pewno nie w taki sposób. Teraz wezmą cię za głupka i pomyślą, że wcale nie słuchałaś. Najgorsze, że po części tak było…
Lys, gdzie jesteś, kiedy najbardziej cię potrzeba?

<Nevt?>


Słowa: 736 = 41 KŁ
Layout by Netka Sidereum Graphics