Właściwie nie pamiętam, co się działo przez ostatni rok. Tak jakby w ogóle go nie było, możliwe, że ktoś wymazał mi go z pamięci, albo sama to zrobiłam, znaczy po prostu zapomniałam. I nagle coś mnie wyrwało z letargu, nie do końca wiem co, ale było silne. Pamiętam dotyk jego zimnych łap na swoim futrze, kształt pazurów, które delikatnie wbijały się w moją szyję i oczy, soczyście zielone i piekielnie trujące, wypalające niewidzialną dziurę w moim sercu. Ach tak, Harbinger. Przez kilka następnych dni zastanawiałam się, czy ten sen oznaczał, że umarł, albo to ja przekroczyłam niewidzialną granicę i stałam się duchem. Tylko w takim razie, kto mnie zabił albo co i dlaczego? A później podczas polowania zaatakował mnie dorodny jeleń, wtedy byłam już pewna, że żyję, tylko nie do końca wiedziałam gdzie. Góry, lasy i łąki wyglądały na zaśnieżone od zawsze, lecz najgorsze było to, że wśród tej bieli, ja – w dość dobrej kondycji, samotna i zielona – byłam gotową przystawką, ewentualnie obiadem podanym na talerzu. Przez pierwszy tydzień włóczyłam się w dzień, a głód zaspokajałam, jedząc słodkie, białe króliczki z czerwonymi oczami. Niedługo potem musiałam zaprzestać ich zabijania, bo miałam wrażenie, że coś mnie śledzi i podąża za zapachem. Przestałam jeść. Dnie zaczęły zlewać się z nocami i wtedy zjawił się on. Rogaty, z krótkim ogonem i blizną na pysku. Miał zielone oczy, ale nie były straszne, przypominały mi dom i beztroskie lata życia. Od kilku godzin szalała zamieć śnieżna, a ja szłam łapa za łapą w stronę najwyższego górskiego szczytu, byłam pewna, że widzę miraż, ale to był wilk. I wtedy w głowie pojawiły się pytania: "Powinnam iść w jego stronę, czy uciekać?", "Zabije mnie na miejscu, czy będzie torturował w nieskończoność?", "Może też się zgubił?". Szybko przemyślałam całą sytuację, to co było, jest i będzie. Co miałam do stracenia poza swoim marnym życiem? Nic. Zaczęłam brnąć w jego stronę, zauważył mnie dość szybko, kto by się spodziewał. Również ruszył w moją stronę. Czas zaczął jakoś szybko mijać i nawet nie zdążyłam mrugnąć, a już stałam przed jego szeroką klatką piersiową. I co teraz Fasola? Jesteś u celu, co dalej?
– Zgubiłam się, nie wiem, gdzie jestem, nie jadłam nic od kilku dni, a moimi śladami idzie jakiś niezidentyfikowany drapieżnik i jestem pewna, że jeśli zostanę tu dłużej, zaraz mnie dopadnie. Błagam pomóż? – z mojego pyska wyleciał nie do końca kontrolowany potok słów.
Basior zrobił wielkie oczy, uniósł nieco wyżej głowę, uśmiechną się, lecz wyglądał też na nieco zmartwionego. Zapewne wziął mnie za obłąkaną, ale czy to ma już jakiekolwiek znaczenie?
– Jestem Aarved, pomogę ci.
– Fasola – skłoniłam się na tyle, na ile pozwalały mi zmarznięte łapy i uśmiechnęłam pogodnie. Śnieżyca ustała, a zza chmur wyjrzało blade słońce.
<Aarved?>
Słowa: 449
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz