Wskoczyła do swojej jaskini, przedzierając się przez kurtynę z gałązek. Pierwszym co zrobiła, było otrzepanie się z płatków śniegu lepiących się do futra. Cały jej kościsty grzbiet pokryty był małymi grudkami, tworząc wręcz białą powłokę zimna i wody. W myślach zaklęła na pogodę, która wcale nie zapowiadała poprawy. Śnieżyce występowały teraz non stop, utrudniając funkcjonowanie, a nijak nie dało się ich ominąć, tak samo, jak nie dało się ominąć wychodzenia z jaskiń. Trzeba było więc korzystać z pogody, kiedy była w miarę znośna, bo zaraz mogła wyskoczyć burza.
Wadera poszła dalej korytarzem, w głowie zapisując, że w najbliższej przyszłości musi wzmocnić trochę rośliny chroniące jej mieszkanie od wiatru, bo zaczynały się kruszyć.
Na własną łapę żyła dopiero od niedawna, zaledwie dwa miesiące z kawałkiem i póki co radziła sobie całkiem nieźle. Głodem nie przymierała, zioła się trzymały, może tylko dotykała ją samotność, ale Vallieana miała ważniejsze sprawy na głowie niż samotność, a przynajmniej tak sobie powtarzała. Jak wiadomo, tysiąc razy powtarzane kłamstwo stanie się prawdą, a przynajmniej tak mówią.
Przeszła korytarzem do większego pomieszczenia, które było ledwo oświetlane luminescencyjnymi grzybami. Małe skurczybyki wytastały wprost ze szczelin w skale, rzucając niby światło na pomieszczenie- prawda była taka, że przydawały się bardziej jako ozdoba, niż źródło światła.
Zrzuciła z szyi kosz z ziołami prosto na wyścielony z jeleniej skóry dywan i ostrożnie przeszła przy ścianie do skalnych półek, po których zeszła na piętro niżej. Prosto do swojej przytulnej sypialni i roślinek, zatopionych w ciemnościach. Odetchnęła i walnęła się na posłaniu, zaciągając się przyjemnym zapachem mieszanek ziół, który w tym miejscu był niesamowicie intensywny. Przynajmniej one były zachwycone swoimi warunkami bytowania, nawet jeśli nie wszystkie warunki miały zapewnione. Niektóre z nich powinny mieć długie korzenie, a nie miały w tych ciasnych doniczkach, inne powinny być wystawione na wiatr lub słońce. Nie mniej jednak dzięki magii nie narzekały, a ich właściwości były takie same jak w naturze.
Tymczasem wadera po całym dniu łażenia za ziołami potrzebowała spokoju i chwili wyciszenia się. Już zamykała oczy, kiedy usłyszała doskonale znany męski głos.
Pamiętaj o mieszance na podróż dla tego podróżnika.
Otworzyła oczy i z automatu położyła po sobie uszy. Cholera, zapomniała.
- Zajmę się tym zaraz. Chwilę...
Wstawaj, Vall.
I wstała. Zrezygnowana, zmęczona, ale wstała. Bo wiedziała, że Vernon ma rację w tym swoim nieznoszącym przeciwu tonie.
Zeszła w ciemnościach na piętro jeszcze niżej, gdzie w paczuszkach zawinięte miała suszone liście i starannie zaczęła wybierać po zapachu te potrzebne. Dobrała składników na trzy wilki, żeby wyżej wymieniony wędrowiec miał w razie potrzeby i zaraz przeszła na samą górę mieszkania, gdzie zaczęła je starannie pakować, by nic w przyszłości nie przemokło.
Basior mówił, że wybiera się daleko na wschód, czyli czekał go kawał drogi. Pewnie wiele zobaczy i przeżyje. Może mógłby przynieść mi parę nasion, przeszło jej przez myśl, a zaraz później zakodowała, że musi go o to koniecznie zapytać, jak już go jutro odwiedzi z pakunkiem.
- Goto...- i urwała w pół zdania, a raczej ktoś jej przerwał.
- Halo..?
Uniosła łeb i postawiła uszy, słysząc męski głos. W pierwszym odruchu chciała zapytać ducha o co mu chodzi, ale głos przecież dochodził z korytarza i ani trochę nie przypominał tego vernonowego. Absolutnie nie spodziewała się gości, więc z rosnącym zainteresowaniem podniosła się z ziemi i zamiotła ogonem, zbliżając się do wyjścia.
- W czym mogę pomóc?- zapytała, kiedy postawny basior wręcz na nią wpadł.
Szybko się wycofała, wbijając w niego wyczekujące spojrzenie.
<Aarved?>
Słowa: 562
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz