Myślałem, że będzie gorzej. Spero przyszła do nas następnego dnia, dzięki czemu przedstawiła nam wersję wydarzeń, jaką mieliśmy z Jamesem tylko potwierdzić. Także uważałem, że dla naszej czwórki to będzie najlepsze wyjście, dobrze, że Ash nie miała nic przeciwko. Utrzymałem posadę, jednak w dalszym ciągu byłem tylko na okresie próbnym, aż do wyzdrowienia prawowitego pracownika sierocińca. No cóż, może nie miałem zapewnionej pracy na stałe, ale mogłem pozostały czas spędzić ze szczeniakami, które po kilku dniach zapomniały o całej sprawie i nie męczyły kolegi żadnymi pytaniami. Wszystko wróciło do starego cyklu, opiekowałem się młodymi, one się bawiły, kucharki przygotowywały jedzenie, sprzątaczki sprzątały bałagan po młodych, a do tego dwójka najmłodszych wilcząt została adoptowana. To był piękny widok, gdy odchodzili z nową rodziną. Wkrótce jednak stary opiekun wyzdrowiał i nie byłem tu już więcej potrzebny.
Moje życie wróciło do normy. Znowu zamieszkałem w Dystrykcie Drugim i łapałem się krótkich posad opiekowania się czyimiś szczeniakami pod nieobecność ich rodziców. Czasem wybierałem się do Centrum, to załatwić kilka spraw, odwiedzić szczeniaki czy Lawrenca, którego poznałem niedawno. Chodziłem na dłuższe spacery, wspominając tą dziwną akcję, gdy pracowałem w sierocińcu. Chociaż minęło kilka dni, miałem wrażenie, że jest to wspomnienie bardzo odległe, a gdy wszystkie rany się zagoiły, wyglądałem, jakby nic się nie stało i cała ta historia spotkała kogoś innego, albo została całkowicie zmyślona. Jednak koszmary nękające mnie średnio co trzy dni, nie pozwalały mi o tym zapomnieć, czy wymazać z pamięci. Za każdym razem śniłem o tym samym; biała przestrzeń, która była oddzielona od czarnej przestrzeni wielkim lustrem, gdy się do niego zbliżałem, widziałem tego potwora, gdy ten krokodyl postanowił użyć na mnie swoich czarów. Czasem przychodziły mi czarne myśli, że jakieś ziarno jego mocy zostało w moim umyślę i gdy stanę nie nieuważny, zamienię się w bestie – jednak te myśli znikały tak szybko, jak się pojawiały.
Po kilku tygodniach dostałem informację, że pracownik w sierocińcu musi koniecznie wyjechać w rodzinne strony i znowu mnie zapraszają na jego zastępstwo. Odpowiedziałem listownie niemal od razu i następnego dnia ruszyłem do Centrum, w którym miałem już zarezerwowany dom na czas mego pobytu – czyli jakiegoś miesiąca. Bardzo się cieszyłem, że znowu mogłem zająć się tymi kochanymi urwisami i miałem nadzieję, że one także się cieszą na mój powrót; dowiedziałem się tego już na samym wejściu, gdy wszystkie rzuciły się na mnie, gdy przekroczyłem próg sierocińca. Przywitałem się z pozostałymi pracownikami, porozmawiałem z szefem, po czym mogłem zająć się młodymi. Brakowąło mi tej rozwydrzonej grupki.
Podczas zabawy w bawialni, siedziałem przy oknie, uważnie obserwując, aby któremuś znowu nie przyszło do głowy włażenie na szafki, czy używanie skrzydeł, gdy jeszcze nie potrafili z nich korzystać. Nie oczekiwałem niczyich odwiedzin, no może prócz jakiejś pary, która by chciała któreś z nich zaadoptować, więc zdziwiłem się, gdy zobaczyłem Spero w drzwiach, ale do tego się ucieszyłem. Po chwili mi pomachała i ruszyła w moim kierunku, ale nie było jej dane do mnie dotrzeć, ponieważ gdy jeden ze szczeniaków ją zobaczył, poinformował resztę i nagle cała młodzież na nią skoczyła. Cicho się zaśmiałem widząc tą scenę, ale wstałem i ruszyłem do nich. Krótką chwilę się z nimi bawiła, udając, że została pokonana, a kiedy poprosiła o litość, szczeniaki z niej zeszły, a ja pomogłem jej wstać.
- Dobrze cię widzieć – przyznałem z lekkim uśmiechem.
- I wzajemnie – odparła, po czym spojrzeliśmy na maluchy, które wróciły do swych zabaw. - Coś mnie tu opuściło? - zapytała.
- Nie dużo. Kilka zaadoptowali i są dwa nowe szczeniaki – wskazałem na czerwoną waderkę, która aktualnie gryzła piłkę i jej bordowego brata, który szykował się do skoku na nią. - A jak tam Ash? - brat skoczył na siostrę, zmuszając ją do obrony.
<Spero?>
Słowa: 600
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz