Siedział.
Ale gdyby wstał to najpewniej złapałby za blat i wywalił go przez okno z impetem. Jako, że nie było okien to bez wahania sam zrobiłby jedno tymże blatem, przebijając się przez grubą ścianę. Potem mógłby wszystko podpalić, tak dla zasady. Wcześniej jednak zabrałby cały alkohol. Albo właściwie to nie, przecież tu nie było nawet poważnego alkoholu. Więc po prostu puściłby to z dymem. Oczywiście musiałby liczyć się ze złą sławą ale pal licho o sławę, miałby większy problem: musiałby zapłacić za szkody.
Więc siedział. Ciepłe powietrze wentylowało w tę i z powrotem przez wrażliwe zatoki, zaś zapach mięs drażnił jego organizm, niczym mdła chmura. Gnębiło to basiora z jeszcze większym okrucieństwem. Zimne spojrzenie wbił w porzucone posiłek i napar, które wciąż były ciepłe. Artysta nie lubił nadmiernie opryskliwych dziadów, którzy wychodzą bez żadnego słowa, nie lubił też wyrzucać jakichkolwiek pieniędzy w błoto, taka ignorancja wkurwiała go niemiłosiernie, jednak nic, absolutnie nic go tak nie skręcało niż myśl, że do wyrzucenia pójdzie właśnie jedzenie. Wiele z jego znajomych oddałoby ogon za coś ciepłego, a ten prostak po prostu to zostawił.
Kiedy Elijas tak wpatrywał się w pełny talerz, dokładnie wyczuwał jak spojrzenie kelnerki przesuwa się a to po jego całym ciele, a to po posiłkach, jednak nie odważyła się podejść. Przynajmniej na początku.
Rozzłoszczony Aeskeron miał w naturze ignorowanie tego, co miał ochotę ignorować, więc zaraz powrócił do swojej gęsi, nie darząc natrętnej wilczycy nawet pojedynczym spojrzeniem. Zresztą, mimo pozornego spokoju, był w stanie wybuchnąć w każdym momencie. Dosłownie, każdym. Nie dość, że stracił czas, to dodatkowo nadzieję. To mógł być naprawdę dobry obraz z wilkiem w roli głównej, gdyby tylko ten dzikus mógł zrozumieć, jak bardzo malarzowi zależało na tej pieprzonej współpracy. Ale nie, oczywiście, skoro życie wsadzało Elijasowi kija w dupę, to teraz jeszcze go tak na siłę tam musiało dopychać, żeby miał ochotę krzyczeć. A potem inni narzekali, że marudny. Jak nie być marudnym w takich warunkach?!
Skończył jeść. Wypił zimną herbatę. Łuski na jego polikach i uszach przybierały w tamtym momencie kolor agresywnie pomarańczowy. Nie powiedział nic, kiedy kelnerka podeszła.
- Smakowało? Podać panu coś jeszcze?
Podniósł wzrok. Pozornie spokojny, acz wciąż zimny.
- Poproszę o rachunek, dziękuję. Było smaczne- odparł, prostując się. Samica skinęła łebkiem i zaraz podała basiorowi kawałek pergaminu w taki sposób, że czerwone oczy nie były w stanie zarejestrować skąd ten się wziął. Ledwo powstrzymał się od pytającego spojrzenia, z powodu nagłej zmiany zainteresowania, ale zaraz sobie przypomniał, że przecież był wściekły na świat. Zmierzył więc papier z niesmakiem, po czym podał pracownicy zajazdu odliczoną ilość łusek. W odpowiedzi otrzymał ładny uśmiech i przyjazne “miłego dnia”. Nawet jeśli jego dzień już nie miał prawa być dobrym, podziękował i odparł “wzajemnie”. Był sfrustrowany całą sytuacją, a poczucie zostania zignorowanym tkwiło między jego łopatkami niczym jakiś przeszkadzający guz, który uwierał wilka przy każdym ruchu. Jedyna wartościowa nauka jaką wyniósł z tego wszystkiego, to że nie każdy dziwak mógł mu coś zaoferować. Poza tym stwierdził, że chyba szczeniak z kwiatkiem nie byłby takim głupim pomysłem. Szczeniaka zawsze mógł znaleźć, kwiatków też nie było mało nawet na takim lodowym zadupiu. Przynajmniej jednego był pewien w ostateczności- nawet jeśli sama królowa poprosiłaby go o namalowanie tego dzbanowatego Aeskerona, syn Ragnarooka nie zgodziłby się.
Tymczasem zszedł na ziemię i dla kontrastu spojrzał w niebo, kiedy już opuścił karczmę. Mentalnie prychnął, zdając sobie sprawę, że ma do przeżycia jeszcze pół dnia. A mógłby gdzieś się schlać i kontynuować ciąg picia, trwający niezmiennie od czterech dni.
To chyba jest niezdrowe, pomyślał, jednak nie potrafił nic zrobić z narastającym dyskomfortem. Zabulgotało mu w żołądku. Zrobił kilka kroków w przypadkowym kierunku, udając, że cieszy się orzeźwiającym spacerem w miły dzień. Minął parę szczeniąt, paru wojowników, kilka innych wilków. Jedni byli w pośpiechu, kolejni się śmiali, jeszcze następni dyskutowali. Część z nich rzuciła na niego okiem, a druga część nawet nie zauważyła jego obecności. Odetchnął w duchu, telekinezą naciągając wyżej swoje czarne futro. Jeśli już coś ma zostać nazwane niezdrowym, to życie powinno być pierwsze na liście.
W swej beznadziei dotarł do murów odgradzających Centrum od reszty Królestwa. Nieco otępiałe spojrzenie prześlizgnęło się bo okolicy, lustrując domki, mieszczan i inne cegłówki. Cóż za miłe, nudne miejsce. Artysta aż przycupnął w cieniu jednego z budynków, by pooglądać niebo i chmurki.
Minęła chwila...
- Pan Elijas Ragnarook!
… i przestało być nudno. Jednak łeb piaskowego wilka wciąż był skierowany na pogodny horyzont przez następne sekundy. Zimny ogień z jego oczu przeszywał na wylot każdy obłoczek, który wchodził mu w paradę, analizując kształty i kolory. Lekko się skrzywił, gdy słońce wysunęło się nagle zza dachu, atakując rombowate źrenice. Opuścił głowę, wysunął gniewnie język i skupił się w końcu na swoim rozmówcy. Zamrugał w konsternacji, zdając sobie sprawę iż uśmiechniętej wilczycy wcale nie speszyło takie oczekiwanie.
- Rzeczywiście, to moja godność- odparł, lekko się kłaniając- Wszystko w porządku?
Rozmowa z początku była luźna i niezobowiązująca, jednak Seresshmir wyczuwał podstępy lepiej niż drogie wino. Wcale się więc nie zdziwił, kiedy biała jak mleko Sivarius przeszła do sedna, pytając go o obraz. Im głębiej jednak wprowadzała go w szczegóły, tym ciekawszy się robił.
- Zależy mi, żeby to był naprawdę duży obraz rodzinny. Wie pan, ród mojego partnera od wielu pokoleń zamieszkiwał te tereny, mój zresztą także, jednak od jakiegoś czasu planujemy przeprowadzkę poza Królestwo. Wiem, że partnerowi z trudem przychodzi ta decyzja, ponieważ jest przywiązany do tego miejsca. Wymyśliłam, że taka pamiątka mogłaby go trochę podnieść na duchu- wadera nieśmiało się uśmiechała, co jakiś czas gubiąc się w zdaniu. Malarz pokiwał głową, bacznie słuchając- Chciałabym, aby na obrazie był mój partner, jego matka, jego dwaj bracia, ja z siostrą i trójka naszych szczeniąt, a w tle byłaby nasza posiadłość. Wszyscy są teraz na miejscu... planujemy przenieść się za około dwa księżyce, więc zależy mi na czasie… No i słyszałam o panu wiele dobrego.
Gdyby jakiś przyjaciel mu powiedział, że słyszał o nim “wiele dobrego”, to Elijas zaśmiałby mu się w nos. Ale Elijas nie miał prawdziwych przyjaciół. I nieczęsto się śmiał. A przed nim stała potencjalna klientka, która ewidentnie go chwaliła. Może i powinno zrobić mu się miło po takich słowach, ale dziwnym trafem wcale się nie poczuł niczego miłego, ponieważ nie wspomniała o jego sztuce, tylko o nim samym.
- Brzmi to jak masa pracy, jednak wszystko jest do ustalenia- odparł łagodnie, spoglądając w złote tęczówki. Po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że malowanie tych oczu już mogłoby być całkiem miłe.
- Oczywiście- wadera pokiwała żywo łebkiem, po czym się rozejrzała dookoła- Co pan powie na spacer przez Podziemne Ogrody, żeby nie stać pod murami?
Elijas podniósł zad.
- Proszę przodem.
Basior poświęcił nieznajomej spory kawał dnia, ponieważ go o to poprosiła, a co jeszcze ciekawsze- zadziwiająco zależało jej na tym, aby to właśnie on namalował ten obraz. Powodem mogło być to, że miał tak dobre recenzje, w końcu nierzadko się trafiało, że nawet jego miłości na jedną noc kojarzyły jakieś jego malunki (co prawda wnoszenie pracy do łóżka nie było czymś pożądanym, ale przynajmniej Elijas miał świadomość, że jest rozpoznawalny w jakichś kręgach), ewentualnie po prostu nie znała innych artystów, którzy byli na miejscu i zbierali zamówienia, właściwie, w biegu. Dwa miesiące to nie było dużo czasu, co Elijas zaznaczył od razu, ponadto sama posiadłość znajdowała się w, o ironio, Dystrykcie III. Malarz nie byłby w stanie tak podróżować z i do Centrum, żeby zdążyć ze wszystkim i przy okazji żyć w jakiś godny sposób, więc Sivarius bez problemu zaproponowała artyście na czas pracy jeden z pokoi oraz wyżywienie. Stwierdziła, że nie byłby to żaden problem, a i wciąż skłonna była wiele zapłacić za skończone dzieło. Poprosił o czas na przemyślenie sytuacji i dopięcie niektórych spraw, na co wadera przystała, codziennie przychodząc po odpowiedź. Już po trzech dniach, Seresshmir miał zapakowane na wóz najpotrzebniejsze rzeczy. Po czterech był już w Dystrykcie III, przywitany i ugoszczony przez właścicieli domostwa. Po czterech i pół, wybrał się na spacer po okolicy.
Przede wszystkim, musiał obejrzeć dom z każdej strony i wybrać najbardziej korzystną perspektywę, w końcu potrzebował zmieścić na płótnie osiem wilków w ten sposób, żeby byli na pierwszym planie, a przy tym budynek za nimi musiał być rozpoznawalny. Problemem były też drzewa ciasno otaczające całość- nie dość że ograniczały plac manewru, dodatkowo psuły padanie światła.
Wyraz na pysku Aeskerona pozostawał tak samo beznamiętny, nawet po siódmym okrążeniu dookoła budowli. W zamyśleniu badał co do dziury w drewnianych palach, podtrzymujących dwupiętrową posiadłość. Obserwował drzewa, światło, dachówki podchodząc, a potem cofając się o kolejne metry. Malował w głowie kolejne ujęcia, a potem wybierał te najlepsze. Po jakimś czasie powrócił do środka.
Między pokojami przepływał zapachy pieczeni, kiedy skierował się do kuchni, gdzie oczekiwał spotkać panią domu. Wadera rzeczywiście krzątała się po całym pomieszczeniu w skupieniu, jednak szybko wyłapała intruza i promiennie się do niego uśmiechnęła.
- Pan Elijas! Zaraz będzie kolacja, zapraszam. Jak podoba się dom?
Wszyscy byli ożywieni pojawieniem się artysty na ich włościach. No dobra, może nie wszyscy- jeden z braci gospodarza miał we wszystko absolutnie wywalone, a sam gospodarz wyglądał na tak zmęczonego życiem, jakby nie miał sił na prowadzenie konwersacji, chociaż wyraźnie się starał. Dla odmiany, siostra gospodyni była tak niesamowicie rozgadana, że wręcz raziła Elijasa iskrami, które sypały się z jej oczu, podobnie jak trójce rozbieganych szczeniąt, które podskakiwały i nie kontrolowały swoich zdolności, zamrażając przypadkowe obiekty w zasięgu wzroku. Ledwo wyrabiał z odpowiadaniem na wszystkie pytania, w czym pomagało mu naturalnie zachowywanie spokoju. Gdyby nie to, pewnie poraziłby wszystkich obecnych prądem zanim zasiadł do stołu (może oprócz gospodarza, tego było mu prawie żal). Niemniej jednak z ulgą przyjął, że ze względu na obowiązki domostwo szybko kładzie się spać, jednak on ma się czuć jak najbardziej komfortowo. Niczego więcej nie potrzebował. Szybko podziękował za posiłek i wycofał się do swojego pokoju, skąd wziął szkicownik, węgle i butelkę wina, którą schował pod naprawdę grubym, bordowym futrem. Wyszedł z mieszkania, na zdziwione spojrzenie wadery odpowiadając wyłącznie “niedługo wrócę”. Ta skinęła głową i się uśmiechnęła, krzycząc coś jeszcze o ostrożności. Jednak Elijas nie miał czasu na ostrożności, kiedy poczucie uciekającego czasu go przygniatało z każdej strony. Skoro już wywędrował poza Centrum, to powinien poświęcić jak najwięcej życia na problemy pokroju zbliżającego się deadline’u konkursu, czy nawet braku pieniędzy, które mógłby zarobić po uprzednim namalowaniu paru obrazów. Był wolnym strzelcem, więc potrzebował jakiegoś zabezpieczenia, a teraz miał świetną okazję na uzyskanie takowego.
Jako że w poprzednich latach bywał w okolicy z różnych powodów, z pamięci zawędrował nad Lśniący Przesmyk, który w nocnym świetle księżyca wyglądał dobrze jak zwykle. Aeskron odetchnął chmurą ciepłego powietrza i ciaśniej okrył się płaszczem, którego kaptur niemal przyslaniał mu świat. Wsłuchany w ciszę, rozmyślał o tym, jak bardzo nie lubił przebywać poza Centrum Królestwa- tam przynajmniej nie musiał podnosić swojej temperatury do tego stopnia, że pod jego ciałem trawa robiła się natychmiast sucha, bo było mu zbyt zimno. Podniósł zmęczony wzrok i przesunął nim po krajobrazie, nieoczekiwanie zatrzymując się na jakimś białym punkcie w oddali. Jak się okazało, był to wilk. Ha, oczywiście nie byle jaki wilk.
<Panie Kvisch?>
Słowa:1813 = 135 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz