Nawiedzony szczeniak. Bawiący się ciałami i umysłami demon. Taki chaos, że ledwo da się to wszystko pomieścić w głowie i nie zwariować. A teraz jeszcze od dawna nieżywy zerdiński wojownik, zaklęty w pieprzony ząb.
Dlaczego, na tym etapie, mnie to w ogóle dziwi? Oczywiście, że było za mało atrakcji, w końcu wydarzenia ostatnich miesięcy to przecież przeciętne życie każdego wilka. Co tam jakiś duch, który widzi lepiej niż ty, słyszy lepiej niż ty i czuje lepiej niż ty, w dodatku jest obecny niemal cały czas, tylko go nie widać...
Nie dziwota, że cały czas czułem się obserwowany. A co, jeśli to tylko jego wyczuwałem, a nie demona? Co jeśli demon w ogóle nie istnieje, a ja po prostu mam halucynacje wywołane paranoją, spowodowaną obecnością tego...Vernona? Wtedy Vallieana też musiałaby oszaleć... Może oszalała. I ja też. Może oboje oszaleliśmy i właśnie uciekamy przed ścigającymi nas lekarzami z psychiatryka. Albo ja przez cały czas leżę na swoim posłaniu, śpię i nie znam żadnej Vallieany, żadnego Adrila i przede wszystkim żadnego Caiasa, Vernona, kogokolwiek z tej mocno walniętej historii. Przewracam się z boku na bok i mocniej wciskam w przyjemne, cieplutkie skóry. Tak. Śpię w swojej jaskini, mam gdzieś cały świat, śpię i zaraz się obudzę.
-Jastesie?- oderwałem wzrok od skocznego płomienia w kominku, przenosząc go na skuloną na podłodze sylwetkę wadery. Obudziłem się, ale najwidoczniej nie tak jak chciałem. Naprawdę znajduję się w jaskini (ojca, opiekuna, przyjaciela?) wilczycy, z nieczystą siłą na samym szczycie listy problemów i duchem gdzieś w pomieszczeniu, w trakcie omawiania wydarzeń ostatnich tygodni.
-A tak...cóż.- zacząłem, wyrwany nieco z kontekstu. Adril pozostał niewzruszony, wpatrując się we mnie bez mrugnięcia okiem. Poczułem się jeszcze gorzej, jak owad pod mikroskopem.- Moje osobiste przeżycia nie dotyczą doznań fizycznych, jak Vallieana, a psychicznych. Mam wrażenie, że ten demon siedzi mi w głowie, miesza myśli, zsyła iluzje, które wydają się bardziej prawdziwe niż rzeczywistość. Do tego stopnia, że nieustannie zastanawiam się czy nie oszalałem.- przełknąłem ślinę, unikając spojrzeniem pozostałem dwójki, szukając komfortu w znajomym kształcie kwiatów Yolderna, podtrzymywanym przy życiu przez magię. Przez chwilę milczałem, czując jak wyczerpanie ciąży mi w kościach, rozmywa widzenie, igra z równowagą, postarzając, dobijając. Szczerze mówiąc nie bardzo chciałem dzielić się wrażeniami z koszmarów, ale skoro nawet Valliena była zmuszona wyjawić tajemnicę swojego niewidzialnego przyjaciela, to moja spowiedź również wydawała się nieunikniona.
-Opowiadałem już, że kilkakrotnie w czasie naszej wcześniejszej podróży dopadały mnie iluzje. Jedne mniej wstrząsające, inne bardziej...-spętane łapy, wlewający się do gardła potok lepkiej śliny, powoli rozrywane na pół ciało...Wzdrygnąłem się.- Wszystko zaczęło się od mojego pierwszego kontaktu z Caiasem, gdy szarżowała na nas horda cienistych stworzeń. Pamiętacie jak mówiłem, że posłałem w jej stronę potężny powiew, nad którym wcześniej walczyłem o kontrolę? Przylgnął do mnie, a wraz z nim jego połączenie z moimi myślami. Sprawy związane z mocą panowania nad wiatrem.-wyjaśniłem, gdy wyczułem ich zdezorientowanie.- Dzięki temu łączu coś mroźnego i odpychającego dostało się do mojej głowy i...-tak bardzo zaschło mi w gardle, że aż głos mi się urwał.- I boję się, że od tamtego czasu się z niej nie wyniosło.- umilkłem, ogarnięty nagłym strachem, że to coś, a przynajmniej jakaś tego część siedzi również we mnie, jest nieustannym świadkiem naszych zmagań, widzi wszystkie moje wspomnienia, myśli, emocje i dzięki temu wie, za jakie sznurki może ciągnąć. Dlaczego nie wpadłem na to wcześniej?! Bogowie, sprawcie, by to nie okazało się prawdą.
-Będziemy musieli to sprawdzić. Rozumiem, że w ostatnich dniach również stało się coś, co skłoniło pana do odwiedzenia Eany?
-Tak. Miewałem koszmary, ale nie jestem pewien czy były one iluzjami. Natomiast ten, z którego obudziłem się dzisiejszego ranka zdecydowanie jedną był. Jednakże różnił się od poprzednich. Czułem emocje, słyszałem głos, lecz nie pamiętam czyje. Być może moje własne.
-A więc coś się zmieniło?- spytała Vallieana, przykuwając mój wzrok. Niepokój skumulowany w pomieszczeniu odurzał. Zacząłem czuć lekkie pulsowanie z przodu czaszki, zwiastujące nadchodzący ból głowy. Niebieskie tęczówki wadery zdawały się być światełkiem na końcu długiego, ciemnego tunelu.
-Tak. Na samym początku widziałem tylko skrawki zdarzeń, których znaczenia nie potrafiłem zrozumieć. Potem iluzje ewoluowały i połykały mnie w całości, sprawiały że zapomniałem jak wygląda rzeczywistość, blokowały pamięć o sobie, dostęp do emocji, nawet przepływ myśli. To wszystko uwalniało się dopiero na samym końcu. Natomiast dzisiaj potrafiłem myśleć. Rozpoznałem jakieś uczucie.
-A są jakieś elementy, które powtarzają się za każdym razem?- powoli skinąłem głową. Coraz bardziej nie podobał mi się kierunek, w jakim zmierzała ta rozmowa, lecz wiedziałem, że takie informacje mogą się kiedyś okazać istotne i zatajać je było co najmniej nierozsądnym posunięciem. Zwłaszcza przed kimś, kto może wiedzieć co się tu odkurwia i być może potrafi pomóc.
Wyczuwałem ich pełne napięcia wyczekiwanie. Głęboko westchnąłem. Mięsista, mokra macka torująca sobie drogę przez gardło do żołądka... Zadrżałem. Krótkie urywki z koszmarów coraz częściej pojawiały się na jawie w postaci wspomnień. Za każdym razem coraz mniej wierzyłem, że były to jedynie senne mary.
-Tak. Zawsze dryfuję w nieskończonej przestrzeni. A potem pojawiają się języki.- wlepiłem spojrzenie w wyblakłe kolory dywanu pod moimi łapami i bałem się je unieść, by nie zobaczyć pytających oczu. Tak przynajmniej mogłem udawać, że nie zdaję sobie z nich sprawy. Gdzieś z boku dobiegło krótkie, niskie chrząknięcie i dźwięki wydawane przez podnoszone na cztery łapy ciało.
-Widzę, że oboje ledwo trzymacie się na nogach. Zasługujecie na ciepły posiłek i porządny odpoczynek, później wrócimy do tematu. Zaczekajcie chwilę.- po chwili Adril wyszedł. W głowie odezwała się chęć rozwiązania problemu od razu, ale szybko została przekrzyczana przez głód, zmęczenie i tak ogromna ulgę że, bogowie, miałem ochotę całować starego basiora po łapach. Miałem świadomość, że co się odwlecze to nie uciecze, ale przynajmniej będę mieć choć trochę czasu na odzyskanie sił i pozbieranie się mentalnie do kupy. A tego potrzebowałem w tej chwili najbardziej.
Zobaczyłem jak Vallieanie opadają powieki i zaraz sam poczułem obezwładniającą senność, potęgowaną przez ciepło od ognia wywołujące przyjemne dreszcze na grzbiecie. Tu, w tym przytulnym pomieszczeniu pełnym ziół czułem się bardziej bezpiecznie niż gdziekolwiek indziej w przeciągu ostatnich tygodni. I choć prawie nie znałem jego właściciela wierzyłem, że nam pomoże.
<Valli?>
Słowa: 1004=70 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz