Karwiela truchtem przemierzała pogrążony w ciszy las. Nie była jednak tak nieodpowiedzialna, by się zbyt mocno forsować, dlatego obrała idealne tempo. Takie, które pozwala na rozgrzanie, ale zbyt szybko nie pozbawia sił. A na tym jej zależało, wiedziała bowiem że nie jest w najlepszej formie i do wygranej w zawodach potrzebny jest jej odpowiedni rozkład energii. A miała ogromną ochotę wygrać, w końcu taka okazja nie zdarza się na co dzień! Już dawno nie poszerzała swojej i tak imponującej kolekcji biżuterii i miała niemałą chrapkę na nowe, pachnące świeżością kolczyki. Zastanawiała się czy handlarz mógłby ją wyrolować, ale szybko odrzuciła taką możliwość. Umowa to umowa, po co mieliby bawić się w polowanie, gdyby basior od początku nie zamierzał zejść z ceny? A jeżeli nawet to zrobi to cóż, zachowa 200 łusek na przyszłość, na pewno się nie zmarnują. Ostatecznie doprowadzi do wypełnienia ustalonych warunków siłą.
Tak podniesiona na duchu mijała nieregularne rzędy drzew slalomem, z nastawionymi czujnie uszami, z nosem niemal przy ziemi i skrzydłami płaszcza miarowo obijającymi się o boki. Ciemność już niemal całkowicie zapanowała nad kładącym się do snu borem, którego co chwilę owiewał chłodny powiew, zapowiadający rychłą zmianę pogody. Wadera wiedziała, że ma jeszcze trochę czasu zanim śnieżyca nawiedzi zasypiający las, lecz już zaczęła rozglądać się za potencjalną kryjówką. Gdyby śnieg zastał ją bez schronienia w jej obecnym stanie, mogłoby się to w najlepszym razie skończyć mocnym wychłodzeniem (gdyby po chwili udało jej się jakieś znaleźć), a w najgorszym mało heroiczną śmiercią. Zawsze mogła też pokryć się metalem, by temu zapobiec, ale starała się tego unikać o ile istniała alternatywa.
Nie mogła jednak odpuścić sobie całkowitego zrezygnowania z patrzenia także za ewentualnymi śladami czy wietrzenia słabych woni, które rzadko bo rzadko, ale co jakiś czas dolatywały do jej nosa. Żadna z nich nie należała do zająca, więc wilczyca nie poświęcała im już więcej uwagi i dalej szła w las. Niczego innego się zresztą nie spodziewała, wszystkie szaraki pewnie już dawno grzeją zadki w norach, czekając na minięcie śnieżnej nocy.
W chwili, gdy wdychanie zimnego powietrza w rozgrzane gardło zaczęło jej przeszkadzać, a pierwsze płatki śniegu wirować wokół jej ciała dostrzegła wystającą z ziemi skałę, pod którą widać było niewielką dziurę, a przynajmniej coś, co ją przypominało. Z nadzieją podeszła bliżej i zajrzała do środka, będąc zmuszona do przykucnięcia i włożenia głowę pod wilgotny kamień. A jednak jaskinia! Wąska jak diabli, ale ujdzie. Wejście usytuowane wystarczająco wysoko, by nie zostało całkowicie przysypane, ale nie aż tak, by mógł się dostać do środka śnieg czy wiatr. O ile wejście nie stanowiło problemu (jeżeli uważnie postawi łapy, a nie zeskoczy na chybił trafił i połamie kości), o tyle wyjście może go stanowić. Wnętrze było bowiem dobry metr poniżej otworu na świat, a sklepienie dość nisko, zbyt nisko na wyskakiwanie. Trzeba będzie polegać na sile mięśni. Albo na sile metalu. Tak czy owak, lepsza opcją i tak wydawało się spędzenie nocy pod ziemią, będąc odciętą od przenikliwego wiatru, a wraz z nim padającego coraz gęściej śniegu, który już zdążył cienką warstewką pokryć jej grzbiet. Otrząsnęła się, czując jak zimno promieniuje z mokrej sierści wgłąb jej ciała. Może nawet będzie trochę cieplej, pomimo niezbyt przyjemnej wilgoci, która niewątpliwie polała wnętrze jaskini słabym strumieniem ze swojego szlaufa.
Karwiela nie zastanawiając się dłużej wślizgnęła się ostrożnie pod kamień i już po chwili stała pewnie na wszystkich czterech łapach na chłodnym, mokrym żwirze, mając otwór tuż nad swoją głową. Westchnęła, słysząc wzmagający się na zewnątrz wiatr i wolnym krokiem podeszła na sam środek schronienia. Normalnie przycupnęłaby przy jakiejś ścianie tak, by nie była wystawiona jak na talerzu, lecz tutaj nie musiała się kierować taką ostrożnością. Z góry i tak nikt jej nie dostrzeże, zwłaszcza jeśli pogoda jeszcze bardziej się popsuje, w środku nie było żadnych tuneli, żadnych dziur, przez które mogliby się wślizgnąć nieproszeni goście. Poza tym nie miała ochoty przylegać ciałem do zimnego, wilgotnego kamienia z innej strony niż brzuch i łapy.
Ułożyła się najwygodniej jak się tylko dało (mimo tego żwir wbijał jej się nieprzyjemnie tu i ówdzie, ale postanowiła to zignorować), rozciągnęła płaszcz tak, by jak największa część ciała znalazła się pod nim, specjalnie pomijając odwłok, po czym położyła głowę na łapach i zamknęła oczy. Tam, gdzie ciało stykało się z zimnym podłożem pojawiła się metalowa pokrywa, od razu poprawiająca komfort i samopoczucie.
Wadera zastanawiała się czy Antoni również znalazł miejsce, gdzie może przeczekać niesprzyjające warunki i czy udało mu się już złapać jakiegoś zająca. Oby nie. Przeklęta pogoda, wszystkie ślady diabli wezmą! Obiecała sobie, że wyruszy na polowanie z samego rana, bo nawet jeśli niedługo przestanie padać to szaraczki i tak pewnie nie wyściubią nosów ze swoich niecek. Zdobędzie te kolczyki po niższej cenie, nie ma innej opcji.
Tak ukołysana myślą o swoim niechybnym zwycięstwie zasnęła.
<Antoni?>
Słowa: 785= 43 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz