Wiatr kolejny raz smagnął go po pysku, zostawiając lekko piekące od zimna delikatne dreszcze, które szybko pognały wgłąb rozgrzanego niedawnym truchtem organizmu, kłując wszystko co napotkały po drodze małymi, lodowatymi igiełkami. On jednak nie zwrócił uwagi na ten drobny dyskomfort i z nieskupionymi oczami, które pokazywały, iż jego myśli dryfują gdzieś bardzo daleko zrobił kolejny krok na rozjaśnionej uroczystym, jasnym światłem królującej na nieboskłonie pełni ścieżce, której nurt lśnił wędrowcowi pod łapami wzbijanymi co róż, czy to przez niego, czy też przez wiatr kryształkami śniegu i lodu. Lecz on nie zważał na te małe cuda natury, gubiąc się w więzieniu własnego umysłu, dla świata zewnętrznego zostawiając jedynie skorupę wysokiego, zamyślonego basiora o białej sierści i długich piórach wyrastających z grzbietu.
Noc była zaiste piękna. Zakryte czarnym płaszczem niebo, z wyszywanymi srebrną nicią lśniącymi gwiazdami nie było skalanie ani jedną chmurą. Powietrze tak przejrzyste jak kryształowo czysta woda, tak orzeźwiające jak kąpiel w zimnym, górskim strumieniu w upalny dzień. Księżyc świecił zatem w swej pełnej chwale, a jego światło, niezagrożone nagłym przerwaniem swego biegu, rozjaśniało skryty pod śniegiem wiecznie zielony las. Wiatr przemykał wśród gałęzi jego drzew, nurkował ku zmrożonej ziemi, zaraz później wznosił się ponownie i wirował, tańczył, szumiał wokół samotnego wędrowca, jakby chcąc zwrócić jego uwagę, wybudzić go z głębokiego zamyślenia, by ten mógł w końcu usłyszeć co jego stary przyjaciel słowami leśnych zwierząt, opadającego śniegu, dźwigających ów biały ciężar gałęzi oraz kołyszących się starych pni miał mu do przekazania. Zmuszał płynące wokół niego zapachy do wypełniania nimi wrażliwego nosa przybysza, zapachy dzikiego, skrytego przed nim życia. Wysiłki powiewów zostały jednak zlekceważone, a raczej niezauważone przez wysokiego basiora, który wędrując przez labirynt własnych myśli zdawał się całkowicie nieświadomy tego, że kieruje kroki coraz głębiej w las, bezmyślnie podążając za świetlistą ścieżką, której granice wytyczało blade światło pełni. Jego silne łapy sprawnie przedzierały się przez zalegające warstwy śniegu, mocna pierś z łatwością przeciwstawiała się oporowi zasp i wystających gałęzi, długie pióra bez problemu prześlizgiwały się przez przeszkody tuż nad głową bujającego w obłokach wilka, a długi, gruby ogon sunął lekko po ziemi, pozostawiając delikatny acz nieprzerwany ślad, będący świadectwem obecności wędrowca.
Wtem do jego świadomości przedarł się ledwo słyszalny szept, z początku łagodny i nieśmiały, zbyt słodki i niewinny by przerwać zalewający umysł potok marzeń i zwątpień. Jego piękno maskowało niepokój i zdziwienie wywołane nagłym pojawieniem się czegoś dziwnego, obcego i niepasującego do zwykłego stada codziennych wyobrażeń. Z każdą chwilą jednak szept nabierał na sile, potężniał i stopniowo zaczął przeistaczać się w okropny, urywany syk dający kres chaosowi we wnętrzu wilka i wysyłający wgłąb jego ciała lodowaty dreszcz strachu.
Jastes zesztywniał i wsłuchał się w ten wściekły głos, próbując uchwycić sens wypowiadanych zdań, zrozumieć choć jedno słowo. Jednak mimo, iż mowa wydawała się tak znajoma, tak swojska... nie był w stanie wyłapać przerw między kolejnymi sykami. Nie był w stanie wystarczająco się skupić. Nie był w stanie poznać przekazu.
To słowo...Tak dobrze znane, tak miłe, tak dobre...Mam je na końcu języka...
I to wywołało w basiorze o wiele większe zmęczenie niż bolące mięśnie czy ciążące nogi, które dopiero teraz zaczęły dawać mu się we znaki.
Ogromną siłą woli przeniósł większość uwagi na otaczający go świat, na który dopiero co otworzył oczy po długim czasie tkwienia we własnej głowie i serce niemal stanęło mu w piersi, gdy zdał sobie sprawę, że nie tylko nie ma pojęcia, gdzie się znajduje, ale również z otaczającej go z zewsząd niemal nieprzeniknionej ciemności. Przed oczami przemknęło mu zamglone wspomnienie światła pełni rozświetlającego drogę, jednak było ono tak niejasne i dalekie, że równie dobrze mogłoby być obrazem ze snu.
Nagle i tak niespodziewanie, że biały basior prawie podskoczył nad lasem przetoczył się podobny do potężnego grzmotu przeraźliwy rechot, mrożący krew w żyłach i przyćmiewający wszystkie pozytywne emocje, pozostawiając jedynie strach, zdezorientowanie i bezradność, które jak wygłodniałe zwierzęta rzuciły się na osłabioną resztę. A wypełniony pogardą śmiech trwał i trwał, raz przybierając postać niskiego warkotu, raz wysokiego pisku, lawirując między tymi dwoma skrajnościami, rozszczepiając się i zaraz wracając do jednego, głównego nurtu, który z wściekłością mknął między drzewami, przynosząc bojaźń coraz większej ilości żywych stworzeń. A Jastes stał i stał, kuląc uszy i posyłając w przestrzeń przerywane i następujące nieregularnie acz szybko obłoki pary, mimowolnie wsłuchując się w przerażający dźwięk, który całkowicie zagłuszył wszystkie dochodzące do wilka bodźce, szaleńczo robiąc bokami i spinając wszystkie możliwe mięśnie w oczekiwaniu na niespodziewany atak.
Wtem rechot umilkł jak ucięty nożem. I chociaż nad lasem ponownie zapadła cisza, głos w dalszym ciągu dźwięczał w uszach, zbyt okropny by móc o nim tak po prostu zapomnieć. Jeszcze długo żaden mieszkaniec zielonej głuszy nie odważył się dać znaku o swojej obecności.
Wiatr zawył. Do wrażliwego nosa dostał się lekki smród dymu.
O bok basiora otarło się jakieś pokryte grubą sierścią ciało, posyłając przez skórę Jastesa lodowate iskry mrożące wnętrzności. Wilk z sapnięciem odskoczył i wyszczerzył zęby, w środku trzęsąc się ze strachu, lecz zachowując pozory opanowania i siły. Z wysuszonego gardła wydobył się ostrzegawczy warkot. Zdrętwiałe łapy mocno wbiły się w głęboki śnieg.
W polu widzenia mignęło białe futro. Koło lewej łapy czerwone pióro zostawiło lekko widoczny na białym puchu ślad. Złoty blask skrył się w ciemności.
Czy zwariowałem?
Jęknął cicho, czując jak cała lewa strona jego ciała pulsuje od przeraźliwego zimna. Do jego uszu docierał cichy odgłos małych fal wylewających się na brzeg gdzieś w pobliżu. Spróbował wciągnąć nosem powietrze, by upewnić się, że nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo spowodowane obecnością żądnej krwi bestii, lecz zamiast zapachów do jego narządu powonienia dostały się lodowate grudki. Jastes prychnął i gwałtownie uniósł powieki.
Przed nim rozciągał się widok jeziora o nieprzyjaznej, czarnej tafli, której mimo niskiej temperatury nie zdołał skuć lód. Na niewielką plażę, przy której leżał, raz po raz wylewały się nieduże ilości wody, pozostawiając po sobie przestrzeń pełną kamieni unurzanych w błocie, na której kiedyś z pewnością leżał teraz już rozpuszczony śnieg. Nad granicą między powietrzem a wodą rozciągał się widok łysych koron starego lasu, których cienie ledwo widoczne w panującym mroku tworzyły poskręcane kształty na tle nocnego nieba.
Przez parę chwil basior tępo wpatrywał się w widoczny przed nim tajemniczy obraz, pomimo lekkiego zdezorientowania wywołanego obudzeniem w tym dziwnym i nieznajomym miejscu oraz niemiłosiernego łupania głowy powoli wracając do pełnej świadomości. Gdy blask powrócił do jego oczu, które nagle rozszerzyły się na wspomnienie rechotu i ocierającego się o niego ciała gwałtownie skoczył na nogi i z wyszczerzonymi kłami w poszukiwaniu jakiegokolwiek niebezpieczeństwa ostrożnie zaczął się rozglądać. Zastałe mięśnie wypełniało zmęczenie oraz tak duże odrętwienie, że ledwo udało mu się ustać po tak szybkim poderwaniu, a przed oczami świat zawirował jak na karuzeli, jednak Jastes zdołał utrzymać się na nogach i lekceważąc ogromną chęć opuszczenia głowy do samej ziemi, by uspokoić zawroty i pozbyć się mroczków, które prawie zupełnie zakryły jego wizję pozostawał w pozycji gotowej do obrony. Po chwili widzenie wróciło, ciało złapało pewną równowagę, a nogi przyzwyczaiły się do jego ciężaru, lecz las dalej był tak spokojny i niemy, jakby uśpiony. Basior jednak nie pozwolił sobie na całkowite odprężenie, w dalszym ciągu trwając w napięciu i oczekiwaniu. Po kolejnych kilku minutach wytężania wszelkich zmysłów i porażki w znalezieniu czegokolwiek, co mogłoby zwiastować niebezpieczeństwo biały wilk opuścił wzrok z linii drzew na miejsce, w którym przed momentem leżał. W głębokiej zaspie bardzo dobrze widoczny był spory ubytek w ilości śniegu, jednak nie było go na tyle, by ziemia mogła się przez niego przedrzeć. Nie leżał więc długo, chociaż zimno, które emanowało od jego mokrego boku zdawało się mówić co innego.
To wszystko jest bardzo, bardzo dziwne.
Strach na nowo zaczął wkradać się do jego umysłu. Co się dzieje? Jak się tu znalazł? Gdzie jest? Co lub kto jest tego sprawcą? Czyżby przyszedł tu na własnych nogach i po prostu zemdlał z wycieńczenia, zapominając trudy przebytej drogi?
Gdzieś głęboko w trzewiach podejrzewał, że niestety nie to się wydarzyło. Przypomniał sobie podekscytowane wilki przygotowujące się do obchodzenia święta. Święta duchów...
Daj spokój próbował przekonać samego siebie To tylko stek bzdur. Masz za swoje za to bujanie w obłokach. Przylazłeś tu i nawet nie widziałeś gdzie idziesz... A śmiech i ocierające się ciało to tylko wymysł twojego zmęczonego umysłu.
Odetchnął z trochę większą swobodą, nadal nie do końca uwolniony od obaw, lecz tak czy inaczej było mu lżej na duszy, że znalazł jakieś wytłumaczenie. Wytłumaczenie, które nie zawierało w sobie obecności duchów czy innych demonów.
Powoli ruszył w stronę wody, powierzając uszom dowodzenie w zwracaniu uwagi na otaczający go las, jednocześnie uważnie patrząc pod łapy. Śnieg, śnieg, śnieg, śnieg... Błoto. A więc plaża i coraz bardziej zbliżający się brzeg. Każdy krok przynosił z sobą ohydny odgłos mlaskania, gdy któraś z łap odrywała się od brudnej substancji. Może uda się je wypłukać, a potem poszukać drogi pokrytej śniegiem...
Woda. Przystanął i ze zdziwieniem wpatrzył się w jej oblicze, próbując dostrzec dno. I chociaż był to przecież sam brzeg i niedostrzeżenie go było niemal niemożliwością- na próżno. Jedyne co był w stanie dostrzec w tej czarnej substancji to odbity obraz samego siebie. Jastes zmarszczył brwi i wpatrzył się w widniejący przed nim biały pysk o złotych oczach, z każdą sekundą pochylając się o kilka cali, nie będąc w stanie odwrócić wzroku od oczu patrzących na niego z otchłani.
Fala zahaczyła o jego pazury, zaciągając z sobą kilka grudek błota, które natychmiast przepadły w nieprzeniknionej toni.
Wtem zimną taflę przeciął czarny nos. Zaraz za nim wynurzył się smukły pysk z ociekającą wodą białą sierścią. Złote oczy, które ani na chwilę nie przerwały kontaktu wzrokowego z tymi oryginalnymi, prawdziwymi, które zostały złapane w hipnotyzującą pułapkę... W końcu pojawiły się również długie uszy i już po chwili cała głowa znajdowała się ponad powierzchnią, coraz bardziej zbliżając się ku pochylonemu Jastesowi, który jakby skamieniał, nie mogąc oderwać oczu od wyłaniającego się przed nim bytu, tak podobnym do niego samego.
Głowa zatrzymała się zaledwie parę centymetrów od jego nosa, niema i pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. Spływały po niej strumienie wody, znacząc szlaki po rysach pyska, rozbijając się na długich wąsach, zalewając złote oczy, które nieustannie otwarte wpatrywały się w te zaszklone, nieobecne, będące w ich mocy.
Gdy w końcu ostatnia kropla ześlizgnęła się z brody wodnego tworu i z cichym pluskiem wpadła w czarną otchłań, ten uśmiechnął się lubieżnie, karmiąc się lękiem dręczącym serce białego basiora.
Tak bardzo chciał móc dostrzec więcej niż cienie mijanych kształtów. Tak bardzo chciał usłyszeć coś więcej niż urywane słowa, których sens nieustannie mu umykał. Tak bardzo chciał poczuć coś więcej niż ledwo docierający do niego zapach krwi... Tak bardzo chciał poczuć coś więcej niż tylko niewyobrażalny ból.
Biegł. Biegł, a przynajmniej próbował... Biec? Czy może raczej się czołgać? Kolejny wypełniony agonią krok. Kolejna fala ogromnego zdezorientowania i paniki. Kolejne podciągnięcie się resztkami sił. Otwierał szeroko oczy, lecz widział tylko cienie. Wsłuchiwał się w dźwięk pościgu, lecz słyszał tylko niezrozumiały bełkot. Próbował iść do przodu, lecz czuł tylko udrękę, która wypełniała całe jego ciało.
Kolejny krok i... upadek. Na kilka sekund cienie rozstąpiły się, pozwalając wykończonemu mózgowi na odebranie widoku czerwieni. Czerwieni i bieli. Krew na łapach czy maki na śniegu? Już sam nie wiedział.
Nie wiedział ile już czasu idzie przez ten dziwny las, był jednak pewien że dłużej niż tylko kilka godzin. Noc jednak w dalszym ciągu trwała, tak samo nieprzenikniona i złowroga jak na samym początku wędrówki. Zalegająca wokół cisza drażniła Jastesa. To prawda, był samotnikiem i zdecydowanie wolał swoje towarzystwo niż innego członka watahy, lecz nienawidził ciszy. Przez całe życie towarzyszył mu wiatr, który nieustannie przynosił z sobą jakieś dźwięki: czy to rozmowy dwóch znajomych, czy to gnącego się pnia, czy też zbliżającej się burzy. Teraz jednak jego przyjaciel nie odpowiadał, a las pogrążył się w nienaturalnym milczeniu, które jeszcze potęgowało lęk związany z całą tą przedziwną sytuacją.
Wytężał wzrok próbując dostrzec jakąś ścieżkę, która mogłaby doprowadzić go do miasta lub choćby do mieszkania jakiegoś wilka, jednak rzędy drzew nie miały przerw, a nawet jeśli to gęste zarośla i śnieg skutecznie zakrywały przed nim drogę ratunku.
Las wydawał się opuszczony. Żadnych ptaków, żadnych ssaków, tylko stare pnie, zielone igły i śnieg. Czy to w ogóle możliwe, by przez tak długi czas nie spotkać ani jednego żywego stworzenia?
Dostrzegł, że kilka metrów dalej drzewa ustępują wolnej przestrzeni, więc mimowolnie przyśpieszył, mając nadzieję, że nareszcie dotarł do końca dziwacznego lasu. Nic bardziej mylnego.
Jego oczom ukazała się niewielka polana, która była tak mała, że mrok w całości ją przed nim odsłonił. A to, co na niej rosło wywołało w białym basiorze momentalne zdębienie.
Co u licha?
Całą pokrytą śniegiem polanę porastały czerwone maki, których delikatne głowy ledwo wyrastały ponad białym puchem. Ten widok był tak nierzeczywisty, a jednocześnie tak piękny, że przez parę chwil Jastes nie mógł robić nic innego poza przeskakiwaniem spojrzeniem z kwiatka na kwiatek i zastanawianiem się jak to się mogło stać. W końcu jednak oprzytomniał i przestąpił granicę tajemniczej polany, uważając by nie nadepnąć na żaden kwiat. Z zachwytem obserwował to małe sanktuarium i pewnie nie zarejestrowałby ogromnego drzewa o szerokim, chropowatym pniu, gdyby ono nie stanęło mu na drodze. Basior powoli uniósł wzrok i wpatrzył się w potężny pomnik natury, czując budzące się w nim dziwne uczucie niepewności. W jego wnętrzu wykluło się coś mrocznego, niepożądanego i bardzo, bardzo zachłannego. Czuł, że powinien uciec jak najdalej od tego przeklętego drzewa, uciec od żarłocznych maków, które tak bardzo pragnęły krwi. Jednak nie był w stanie się ruszyć i tylko patrzył i patrzył, z coraz większą desperacją i strachem. A im dłużej wpatrywał się w góry i doliny tworzące gruby pień tym szybciej to, co się w nim obudziło pożerało jego kontrolę nad ciałem i emocjami. Niepewność i desperacja coraz szybciej przeistaczały się najpierw w zdezorientowanie, potem irytację, a w końcu we wściekłość tak ogromną, że jej intensywność przerastała wszystkie uczucia jakich kiedykolwiek wcześniej doświadczył. Jego wzrok zaczął się zamazywać, w uszach dzwoniło, a szał palił wnętrzności.
Ostatnia rzecz, z której zdał sobie sprawę przed całkowitym straceniem przytomności to to, że skacze ku drzewu z dzikim warczeniem, wściekle zatapia w nim pazury i posyła w przestrzeń okropny jęk, przepełniony gniewem i strachem.
Potem nastała ciemność, a wraz z nią ból.
Gdzieś na środku jeziora konająca ryba po raz ostatni uderzyła ogonem w wodę, po czym zamarła. Żyjące odbicie Jastesa nie zwróciło jednak najmniejszej uwagi na ten nagły dźwięk, zbyt zaaferowane znajdującym się tuż przed nim pierwowzorem, o szklistych, nieobecnych oczach. Studiowało każdą rysę smukłego pyska, każdy czysty, biały włos, każdą bruzdę, każdy wzór, całkowicie przepełnione zachwytem i chorą chęcią adoracji swojego pierwowzoru. Nienaturalny uśmiech rozciągał jego wargi w brzydkim grymasie szaleństwa i pożądania.
Głowa jeszcze bardziej zbliżyła się ku Jastesowi i zatrzymała się zaledwie parę cali od jego nieruchomego pyska, po czym z zadowoleniem i lubieżnością wysunęła język i powoli, jakby delektując się tym, przesunęła nim po chłodnym nosie i białym podbródku basiora.
Ból. Udręka. Agonia tak wielka, że niemal odgryzł sobie język.
Widział jak jego pazury żłobią głębokie rysy w twardym pniu drzewa, tworząc znaki nieprzypominające żadnych, z jakimi się wcześniej spotkał. Widział jak właśnie owe pazury nieustannie napotykają mocny opór i w końcu łamią się z okropnym trzaskiem, który rozbrzmiewał głosem dziesiątek trąb w jego pełnej chaosu głowie. Widział jak drzazgi przecinają delikatną skórę i bezlitośnie wbijają się w mięso. Widział jak twarde drewno powoli, lecz skutecznie wrzyna się w jego kierowane nieswoim szaleństwem łapy. Widział jak krew, jego krew, znaczy drogę szram w drzewie po pozostałościach jego pazurów, zakrywa biel jego kończyn i skapuje na rosnące pod drzewem maki.
Widział to wszystko, czuł i słyszał, jednak nie był w stanie przestać. To, co się w nim wykluło miało pełną kontrolę nad jego łapami, zmuszając je do nieustannego rycia drewna, okupionego zdzieraniem skóry i poważnego ranienia mięśni. Jakiż to był ból! Jastes jęczał cicho i płakał, nie mając sił na krzyk. W myślach błagał o przywrócenie kontroli nad własnym ciałem, a przynajmniej o zaprzestanie zmuszania łap do ciągłego kontaktu z drzewem, jednak na próżno. Mroczna siła goszcząca w jego ciele nie zamierzała posłuchać. Ból przyćmił zdrowy rozsądek, umiejętność ocenienia sytuacji, wszystko. Wszystko oprócz dzikich instynktów, które przypominały raczej bestię niż rozumnego wilka. Instynkty te krzyczały tylko jedno:
"Zatrzymaj to!"
Jastes, oślepiony agonią, czując że nie ma innego wyjścia, wiedząc, że jest to jego jedyna szansa na wydobycie się spod kontroli, ogromną siłą woli poruszył głową i zatopił kły w swojej lewej łapie, tym razem nie będąc w stanie powstrzymać krzyku bólu. Wzrok mu się mącił, serce prawie wyrywało się z piersi, a ciało pulsowało niemiłosiernie, jednak nie puszczał, zacisnął tylko szczękę i będąc na granicy szaleństwa trzymał w niej mocno swoją lewą kończynę, głęboko zatapiając zęby. Ta z początku próbowała kontynuować swą pracę, jednak po chwili osłabła i przestała. Nie tracąc czasu basior z głośnym charczeniem i połową świadomości ugryzł prawą i siłą oderwał ją od pnia, upadając na jakże przyjemny, lodowaty śnieg. Chwilę szamotała się w jego uścisku, lecz po jeszcze jednym zagłębieniu kłów również ona poddała się i znieruchomiała. Jastes oddychając ciężko, trzęsąc się i płacząc leżał, nie mając siły na jakikolwiek ruch. Ciemność opanowała większą połowę jego widzenia, grożąc całkowitym pochłonięciem. Basior gdzieś głęboko w swojej głowie zdawał sobie sprawę, co oznaczałby taki scenariusz- niewątpliwą śmierć. Był jednak zbyt przerażony, wycieńczony i napełniony bólem, by przejąć się tym cichym głosem, który kazał mu podnieść się i iść. Zamiast tego obserwował jak czerwone maki kąpią się jego krwi.
Cienie. Znajome głosy. Szczerzące się przed nim złowrogo ożywione odbicie.
Ostatkiem sił wyrwał się do przodu i zacisnął zęby na wpatrującym się w niego pysku wodnego tworu, który z okropnym wrzaskiem szarpnął się i przepadł w otchłani.
Maki.
Śnieg.
Ciemność.
Treść questu:
O tak,
talent mam.
Temu nie zaprzeczy nikt.
Wiem jak budzić w ludziach strach,
bez dwóch zdań!
Zmrozić krew,
zjeżyć włos
i odebrać głos.
Niepokojąca pieśń dociera do Twoich wyczulonych uszu, sprawiając, że bezwiednie dreszcze przechodzą całe Twoje ciało, jeżąc sierść na grzbiecie. Jesteś sam, w środku lasu. Jest pełnia. Srebrzyste światło Księżyca spływa po gałęziach wiecznie zielonych drzew, osiadając na pokrywającym ziemię śniegu. Jest spokojnie. Tylko ta piosenka, dobiegająca jakby spod ziemi...
Wszystko zmienia się w przeciągu ledwie ułamków sekundy. Nagle robi się ciemno, księżyc chowa się za chmurami, a las przeszywa przerażający rechot, dźwięk nie z tej ziemi... Jest tak ciemno, że ledwo jesteś w stanie dostrzec, co znajduje się kilka kroków przed Tobą. Zaczynasz czuć coraz większy dyskomfort spowodowany całą tą sytuacją. Gdy nagle czujesz, jak coś ociera się o Ciebie, miarka się przebiera. Cudem powstrzymujesz krzyk, a może nie jesteś w stanie i powietrze przedziera Twój wrzask. Co się dzieje potem? Z jakimi potworami jak z horroru przyjdzie Ci się zmierzyć? Czy wyjdziesz żywy z lasu...?
Wybieranie Halloweenowej nocy na samotny spacer w lesie było z Twojej strony złym posunięciem... Zbliża się Godzina Czarownic.
Minimum 2000 słów
Nagroda: 5pkt do dowolnego zagospodarowania