Albinos westchnął ciężko, przewracając się przy tym na drugi bok i zagrzebując głębiej w swoim ciepłym posłaniu. Mimo że zdążył obudzić się już dobrą godzinę temu, za nic nie mógł zmusić się do wstania. Szczególnie w takie deszczowe i pochmurne dni jak dziś, najmniej miał ochotę ruszać się z miejsca. Nienawidził deszczu, od kiedy pamiętał, zawsze towarzyszyły mu przy tym bóle kości, ogólne złe samopoczucie, a przede wszystkim dręczyły go koszmary i wstawał przez to w złym humorze. O ile w ogóle wstawał. Ile to razy zdarzyło się, że przeleżał jak trup cały dzień, tylko dlatego, że taka była pogoda. Tak samo tej nocy, dręczyły go koszmary i złe przeczucie, jakby miało stać się coś niedobrego. Niestety - nie miało to osobiście dotyczyć jego, to wiedział na pewno. W końcu, gdyby to jemu miało przytrafić się coś złego, przyjąłby to z ulgą. Może w końcu w spokoju opuściłby ten przeklęty świat. Basior lubił tak sobie gadać, ale w gruncie rzeczy było to spowodowane niewyspaniem się i złym humorem. Nienawidził naprawdę wielu rzeczy, w tym prawdopodobnie najbardziej siebie samego, i choć większość z nich starał się dzielnie znosić, to poranki znajdowały się zdecydowanie w jego top 5 rzeczy do usunięcia z tego świata. O ile świat byłby wtedy prostszy. Co prawda poranek zaczynał się u basiora jakoś między trzynastą a czternastą rano, ale ciężko mu się było dziwić - biorąc pod uwagę jego tryb życia, cudem było, że w ogóle zdołał wstać przed szesnastą. Niemrawym kopnięciem, w akompaniamencie jadowitych syków i marudzenia na nie działające tak ja powinny kości, niczym obrażone dziecko, zrzucił z siebie grubą skórę niedźwiedzią, służącą za kołdrę i poczłapał do łazienki. Ochlapał pysk lodowatą wodą, próbując się jakkolwiek orzeźwić, a ta od razu zaczęła drążyć w jego futrze niewielkie tunele, jakby próbując jak najszybciej od niego uciec, co i tak zawsze kończyło się roztrzaskaniem o lodową posadzkę. Głupia woda, nie wie, jak działa grawitacja - skwitował ironicznie w myślach. Przegrzebał szybko wnętrze kufra, biorąc najcieplejsze ubrania, jakie w tej chwili posiadał, i szybko się w nie odział. Z niesmakiem przekalkulował w głowie, że niedługo będzie musiał udać się do miasta, bo większość jego skór doszczętnie się już zniszczyła, a kolejną rzeczą, której nienawidził, było zimno i nawet te parę kroków bez niczego na sobie, powodowały dyskomfort i dreszcze. Nie mówiąc już o odmrożeniach i powolnej śmierci, gdyby zdecydował się jednak udać gdzieś bez grubego odzienia w zimniejszy poranek. Że też zdecydował się mieszkać w takim miejscu, musiał być doprawdy masochistą. Swoją drogą, wiecie, co jeszcze znajdowało się w top 5 znienawidzonych przez niego rzeczy? Przyjęcia. Szczególnie te, z których nie da się wywinąć. Musiał przyznać, że bardzo sprytnym posunięciem było ustawienie mu zmiany tak, żeby miał, akurat dzisiaj, do patrolowania teren, na którym organizowany jest ten cały event. Jasne, że nikt nie chciał nosić na sobie tej odpowiedzialności, gdyby cokolwiek się stało, ale albinos był naprawdę ostatnią osobą nadającą się do tego typu rzeczy. Ale nie mógł się już z tego wycofać, każdy zdążył już wciąż wolne na ten dzień. Beznadziejna sprawa.
Mrucząc pod nosem sznury wyzwisk w stronę, sam nie wiedział kogo, opuścił mieszkanie i smagany zimnym wiatrem, który jakby zdawał się nigdy nie ustawać w tym miejscu, ruszył w stronę wielkiego, ciemnego lasu. Już sama myśl o przesiedzeniu całej nocy, w obecności tylu osób przyprawiała go o mdłości. Doprawdy, przecież nie bez powodu wybrał akurat robotę, w której kontakty z innymi mogą być ograniczone do minimum. Ostatni raz daje się w coś takiego wkręcić, jak Revari kocha, jeszcze jeden taki wyskok i rzuca to wszystko w cholerę. Ale nie było tego złego, miał już nawet plan jak uniknąć niepotrzebnego wciskania się między ludzi. Znajdzie sobie jakiś miły kącik niedaleko domu, osłonięty od wiatru i śniegu i tam przesiedzi tą całą bezsensowną imprezę. W końcu nie było powiedziane, że musi brać w niej udział, a jedynie ma pilnować, żeby nikt ani nic w niej nie przeszkodził. A to może robić równie dobrze oddalony o parę metrów od tego całego zbiegowiska, ufał swoim zmysłom, a wręcz uważał, że lepiej uda mu się skupić, jeśli nikt nie będzie mu się darł do ucha. Aż wzdrygnął się na samą myśl o tym.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy dotarł w końcu do docelowego punktu. Miejsce spowił już półmrok, dzięki szerokim konarom drzew, które skutecznie utrudniały dostęp do światła. Wewnątrz starego, zdającego się, jeszcze parę godzin temu opuszczonego domu, wydobywała się teraz wesoła muzyka i bez problemu usłyszeć można było głośne rozmowy osób tam zebranych. Wszyscy wydawali się dobrze bawić. Lampy zrobione z wydrążonych dyń zdawały się dodawać temu wszystkiemu magicznego, a nawet nieco przerażającego klimatu. A przynajmniej dla innych zebranych, ponieważ Kvischa obchodziło to tak bardzo, jak pojedynczy płatek śniegu, który upadł właśnie obok jego łapy. Basior usiadł w bezruchu za przewalonym, ogromnym pniem, który osłaniał go od nieprzyjaznej pogody i sam zdawał się w tym momencie niemal przypominać dekoracje. Nie poruszał się ani o milimetr, nie licząc rytmicznie podnoszącej się i opadającego klatki piersiowej, która jednak schowana była za grubymi skórami i nie sposób było tego wyłapać. Nie zdziwiłby się, gdyby ktoś podszedł zrobić sobie z nim zdjęcie, myśląc, że to posąg. Nieszczęśnik zdrowo by się rozczarował, a aparat wylądowałby parę metrów dalej. Prawdopodobnie roztrzaskany na kawałki.
Czas mijał nadzwyczaj spokojnie. Co prawda zimno dawało o sobie już powoli znać, ale zdążył się już do tego niejako przyzwyczaić. Wszystko zdawało się przebiegać pomyślnie. Wesołe okrzyki i śmiechy nasilały się z każdą mijaną godziną i każdym kolejnym wypitym kieliszkiem. Co chwilę ktoś wychodził, jedni, żeby odetchnąć świeżym powietrzem, a inni, żeby odpocząć od hałasu panującego wewnątrz. Na szczęście nikt nie zwracał uwagi na basiora siedzącego w cieniu drzewa. Zresztą, prawdopodobnie nikt nawet go już nie widział, ponieważ słońce całkowicie zniknęło z horyzontu, a księżyc odbijał zbyt nikłe i liche światło, by cokolwiek zdołało przedostać się przez ogromny dach zrobiony z drzew i śniegu. Zresztą, takie warunki były dla niego wręcz idealne. No, może nie licząc tego parszywego zimna.
Niedługo miała wybić północ, a to oznaczało jeszcze tylko parę godzin do końca jego zmiany. Da radę. Albinos przeciągnął się lekko w miejscu, wykonując pierwszy ruch od długiego czasu i z niesmakiem wsłuchując się w strzelające stawy. Ciężko było mu już nawet nie raz odróżnić, czy to jego kości strzelają, czy śnieg trzeszczy pod łapami. A przecież nie był nawet taki stary!
Zaczął zastanawiać się nawet czy nie mógłby wytworzyć jakiejś trucizny, która w jakiś pozytywny sposób oddziaływałaby na jego kości, ale zorientował się, że ktoś zmierza w jego stronę. Odruchowo pochylił nieco łeb do przodu, jakby starając się swoją białą sierścią odznaczyć na czarnym tle i przekazać nieznajomemu "hej, tu już ktoś jest, nie podchodź", ale ten zdawał się zupełnie niezrażony. Był więc albo ślepy, albo głupi, jeśli nawet mimo dostrzeżenia nieprzyjaznej sylwetki albinosa, nie wycofał się.
- Hej, tak właśnie myślałam, że będziesz gdzieś w okolicy - Kvisch rozpoznał, choć zajęło mu to chwilę, wesoły głos wadery. Młoda pani medyk, z którą wcześniej miał okazję współpracować, stała właśnie przed nim, wesoło merdając ogonem. Skąd ona miała tyle energii - nie wiedział, ale chętnie poznałby jej sekret. Albo dilera, kto go tam wie. Chociaż do używek go nie ciągnęło - nie licząc własnej trucizny, o ile można było to w ogóle nazwać używką. W każdym razie basior milczał, tak jak zawsze zresztą wobec obcych i nie zapowiadało się, żeby miał zamiar kontynuować rozmowę. Nie wydawało się również, żeby słuchał - nawet nie drgnął na wypowiedziane w jego stronę słowa. A jednak to robił, czy to z poczucia obowiązku, czy też zwykłej nudy, bo niewiele działo się tutaj od paru godzin, i chociaż nie przeszkadzało mu to, nie wzgardziłby jakąś odmianą.
- Ludzie narzekali, że jakieś dziwne odgłosy dobiegają z piwnicy, wiesz, pewnie jakiś szczur się tam zaplątał, ale każdy boi się iść i sprawdzić - zachichotała zupełnie niezrażona. Basior przekręcił lekko głowę, jakby analizując wypowiedziane do niego słowa. Ma iść i zabić im szczura w piwnicy? Dobrze zrozumiał? Wadera jakby zauważywszy ten ruch, szybko dodała zmieszana.
- Znaczy, to nic takiego, nikt się tym zbyt poważnie nie przejmuje, w tym dniu to nawet daje to pewnego dreszczyku emocji, ale parę szczeniaków się rozpłakało i no... - zaczęła kręcić głową i zataczać łapą kółka, jakby się tego wstydziła. - poszłabym tam sama ale...
- Więc? - lodowaty ton basiora zbił przez chwilę waderę z tropu i aż zatrzymała w połowie wyciągniętą łapę w celu zatoczenia kolejnego kółka.
- Chodzi o to, że się boję - westchnęła, jakby zrezygnowana oschłą postawą basiora.
- Nie poszłabyś - nie dokończył już zdania, jakby i tak zmęczony ilością słów, które wypowiedział.
Osoby, które słyszały wypowiedzi Kvischa z boku, zapewne musiały uważać go za niespełna rozumu, ale on zdawał się na to zupełnie nie zważać. Dla niego to jedno krótkie "nie poszłabyś" kryło za sobą więcej, niż ktokolwiek zdołałby wypowiedzieć. Ale niewiele osób było w stanie do dostrzec.
Wstał powoli, otrzepując się ze śniegu, który zdążył na niego napadać przez ten czas i niemrawym krokiem ruszył w stronę budynku. Miał nadzieję, że uda mu się uniknąć wchodzenia tutaj przez cały czas trwania imprezy, ale przecież szczur w piwnicy to tak ważne zadanie przeznaczone wprost dla niego. Gdy tylko przekroczył próg, a wraz z nim wadera, która zdawała się nie odstępować go na krok, wybiła północ, a wraz z nią, zaczęły dziać się dziwne rzeczy.
Momentalnie zgasły wszystkie światła, jakby ktoś tylko czekał, żeby co do sekundy wyjąć tę jedną wtyczkę odpowiedzialną za prąd w całej okolicy. Ale nie tylko to było przyczyną paniki, która nagle zapanowała dookoła. W momencie zgaśnięcia świateł, niebo przecięła, zdawałoby się najjaśniejsza ze wszystkich, błyskawica i nawet basior wzdrygnął się na huk, jaki po niej nastąpił. Dosłownie zabrzmiało to, jakby niebo rozdarło się na dwie części. A to nie wróżyłoby nic dobrego. Utarło się raczej, że bogowie schodzą wraz z pięknymi dźwiękami harf i anielskich trąbek niesionych przez małe potulne aniołki. A przynajmniej ci dobrzy. Ciemność, w przeciwieństwie do pozostałych zgromadzonych, nie zdołała jednak oszukać czujnych zmysłów Kvischa. Cofnął się szybko pod najbliższy filar, nie tyle ze strachu przed nadnaturalnymi siłami, co przez chęć pozostania niestratowanym przez oszalałe ze strachu wilki, próbujące jak najszybciej dostać się do wyjścia. Lecz było to daremne, mimo że basior dopiero co przez nie przeszedł, teraz zdawały się zamknięte, i to dość solidnie, bo pomimo wielu wilków napierających na nie całą swoją masą, pozostały niewzruszone. Jakby jakaś magiczna siła za wszelką cenę, nie chciała pozwolić, by ktokolwiek opuścił ten dom. Ale basior nie czuł żadnej negatywnej energii płynącej z pomieszczenia, nie było też mowy, by ktoś przed chwilą używał tutaj swoich mocy - z pewnością pozostawiłby po sobie skąd w postaci delikatnej woni. Wtedy nastąpiło coś jeszcze - z piwnicy dobiegały jakieś szepty jakby jakieś złowrogie inkantacje albo nieznany mu dotąd język. Doprawdy, basior pierwszy raz słyszał coś takiego.
- Uspokójmy się wszyscy - dało się słychać głośne nawoływania jednego z wilków, prawdopodobnie organizatora całej imprezy, ale wszyscy byli na tyle zajęci paniką, że zupełnie nie zwrócili na niego uwagi. Zresztą nie tylko na niego, wśród krzyków paniki, czułe uszy Kvischa mogły bez trudu wyłapać także co rusz ciche skomlenia, pisknięcia i okrzyki bólu wpadających na siebie, czy też na ściany, bezmyślnie wilków. Albinos wziął głęboki wdech i zaparł się łapami o podłogę, próbując odzyskać trzeźwość umysłu. Co chwila ktoś wpadał na niego, wyrywając go z koncentracji i sprawiając, że sam tracił spokój, nie mówiąc już o poczuciu bezpieczeństwa. Tylko w przeciwieństwie do tłumu, jego nie przerażały te zjawiska paranormalne, a ich własna panika i liczebność.
- Starczy - donośny, ostrzejszy niż żyletka głos rozległ się w głowach każdego znajdującego się w pomieszczeniu stworzenia. Basior dyszał już ciężko, walcząc z wymiotami. Ale podziałało, wszyscy jakby znieruchomieli. Ślepy wilk wziął jeszcze parę oddechów i wyprostował się w końcu.
- Sssskończeni idioci - syknął do tłumu i ruszył w stronę piwnicy. Wiedział, że długo tak nie ustoją w miejscu i wystarczy, że cokolwiek wyda głośniejszy dźwięk - choćby gałąź uderzy o okno, i wróci ten cały chaos. Więc musiał się streszczać, cokolwiek by to nie było.
Albinos szedł powoli, uważnie wykonując każdy krok, by nie narażać za bardzo spróchniałych, nadgryzionych zębem czasu schodów. Ostatnie, o czym marzył w tej chwili to wylądowanie z rozmachem w tej cuchnącej, zimnej i wilgotnej piwnicy. Szepty nasilały się, a to oznaczało, że idzie w dobrym kierunku. Jego nozdrza rozszerzały i kurczyły się co chwilę, wyłapując bardzo delikatną woń, która mieszała się z silnym odorem grzyba i pleśni, przez co tracił co chwilę trop. Zresztą, był to bardzo specyficzny zapach. Z jednej strony delikatny i ledwo wyczuwalny, a z drugiej zdawał się ostry, jakby wdychał pieprz, jakby wypalał go od środka. Było to bardzo nieprzyjemne uczucie, ponieważ jednocześnie miało ochotę wdychać się go więcej i wcale, a to były zbyt sprzeczne uczucia, by Kvisch był w stanie je zrozumieć, a co więcej, zaakceptować. Schylił łeb i przezwyciężając odrzucenie wywołane ostrym odorem bijącym od pomieszczenia, zaczął kierować się w stronę, jak mu się wydawało, przyczyny tego całego zamieszania. Wydawało mu się w pewnym momencie, jakby piwnica była nieskończona, a on sam, jakby wrzucony do czarnej dziury, błądził bezsensu. Zastanawiało go, czy to coś, porusza się równie swobodnie w tych ciemnościach co basior. Nie zapowiadało się na to, co chwilę słyszał dookoła ciche chichoty jakiejś istoty, ale udało mu się zauważyć, że porusza się cały czas w tym samym kierunku - jakby zataczała koła wokół basiora. A to mogło oznaczać, że zna tylko drogę, którą już wcześniej przeszła i nie zamierzała ryzykować nadzianiem się na jedną z wielu skrzyń znajdujących się na podłodze. Kvischowi niewiele zajęło wyczucie, gdzie i w którym momencie będzie znajdować się istota, by jak najszybciej i najskuteczniej zaatakować. Teraz czekał już tylko aż po raz kolejny okrąży jego sylwetkę i znajdzie się w miejscu, gdzie basior był pewien, nie znajdowała się na jego drodze żadna przeszkoda. Był cierpliwy - i szybki. Rzucił się w kierunku, w którym, jak uważał, znajdowało się całe źródło nieszczęść i zatrzasnął na tym szczęki, które teraz zdawały się niemal metalowymi zatrzaskami, z których nie było ucieczki. Jak na zawołanie, wszystkie szepty ucichły, a światło rozbłysło dookoła jakby jeszcze silniej niż poprzednio. Oprócz tego dało się usłyszeć głośny pisk. Dopiero w tym momencie basior zdał sobie sprawę, z czym właściwie miał przez cały czas do czynienia.
- Puść mnie ty głupi psie, puszczaj mówię - głośny, niemal piskliwy głos nie bardzo pasował do stworzenia, które znajdowało się w jego paszczy. A był to chochlik, który najwyraźniej uznał za cudowny pomysł, by wyjść i zabawić się właśnie tej nocy, właśnie w tym miejscu. Może nawet było to wcześniej zaplanowane. Ale albinos nie rozluźnił uścisku, zamiast tego, powolnym krokiem ruszył na górę, gdzie również wróciło już światło, a wszyscy zdawali się nieco bardziej opanowani i uspokojeni. Przynajmniej na tyle, by nie próbować już uciec za wszelką możliwą cenę, tratując przy okazji wszystko na swojej drodze. Wszystkie oczy zdawały się skierowane w jego sylwetkę i nie podobało mu się to. Rzucił szybko stworzeniem przed tłum, jakby starając się najszybciej jak to możliwe zakończyć swój udział w całej tej akcji i ze schylonym łbem ruszył jak gdyby nic w stronę wyjścia. Sprawa była wyjaśniona. A przynajmniej dla niego. Ale nie wszyscy myśleli jak Kvisch - ba, jedynie pojedyncze wilki zdawały się zrozumieć, co właśnie zaszło. Wśród tłumu dało się usłyszeć ciche szepty.
- Pingwin? Nigdy nie widziałem tu żadnego - niepewny głos wydostał się z tłumu
- To wydra idioto, nie widzisz tego ogona? - odpowiedział ktoś inny i zdzielił tamtego po plecach. Oboje nie mieli racji, ale basior nie zamierzał silić się na tłumaczenia. Dla niego jasne było, że to chochlik i tyle mu wystarczyło.
Zresztą, w tym momencie skończyła się zmiana Kvischa, a tym samym jego zainteresowanie tą sprawą. Od teraz mogło się dziać wszystko - jemu zależało już tylko na dotarciu do domu i położeniu się w ciepłym, wygodnym łóżku. Czuł, że pierwszy raz od dawna zaśnie naprawdę twardym snem i nic nie będzie w stanie mu przeszkodzić w zasłużonym wypoczynku.
Treść questu:
Udajesz się na przyjęcie z okazji Święta Duchów, które zostało zorganizowane w stojącym w środku lasu wielkim, nadszarpniętym zębem czasu domu. Wszystko jest ozdobione adekwatnie do święta, wejścia bronią wydrążone dynie, w kątach przy suficie rozciągają się pajęczyny. Wszyscy uczestnicy przyjęcia doskonale się bawią w tym nawiedzonym domu... Do czasu, aż wszystko idzie nie tak, jak powinno. Bo wraz z wybiciem północy dzieje się kilka rzeczy na raz - gasną wszystkie światła w okolicy, niebo przecina błyskawica, a powietrze zaczynają wypełniać niepokojące szepty. Wilki ogarnia panika... Co się stało, co jest źródłem tych niepokojących zjawisk? Ktoś musi przecież to zbadać, a tymczasem wszyscy zdają się być zbyt przerażeni, by się tego zadania podjąć... Gdy cała budowla zaczyna drżeć, zdaje się, od czegoś, co znajduje się w piwnicy strasznej rudery, decydujesz się wziąć sprawy w swoje łapy. Czy uda Ci się dowiedzieć, co, lub kto, stoi za niepokojącymi zjawiskami?
Minimum 2000 słów
Nagroda: 200 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz