Uśmiechnęłam się w reakcji na jego propozycję. Nie myśląc za dużo, wtuliłam się w sierść na jego karku, wciągnęłam głęboko powietrze wraz z jego zapachem... Tęskniłam. Tak bardzo za nim tęskniłam... Poczułam, jak w jednej chwili ucieka ze mnie większość napięcia ostatnich tygodni... Co ja mówię - miesięcy! Tyle czasu szamotania się samej ze sobą, ze swoimi koszmarami i nowymi mocami, które spadły na mnie jak grom z jasnego nieba, nie dość, że nie poprawiając mojej sytuacji, to wręcz przeciwnie - pogarszając ją. I to znacznie. Nie radziłam sobie z tym wszystkim, co ze sobą niosły. Okazały się dla mnie ciężarem ponad moje siły.
Teraz jednak, będąc tak blisko tego basiora, po raz pierwszy poczułam, że wszystko zaczyna się układać. Wracać na swoje miejsca. Wróciła do mnie nadzieja, że jeszcze będzie lepiej. Nie będę już sama.
Miałam taką nadzieję. Nie chciałam nawet dopuszczać do siebie możliwości, że mogłabym stracić Lysandra. Nigdy więcej go nie zobaczyć... Wzdrygnęłam się na samą myśl, co basior musiał poczuć, bo obrócił głowę tak, by spojrzeć na mnie. Na jego pysku pojawił się ciepły uśmiech.
- Wszystko dobrze? - zapytał, a ja szybko, gorliwie skinęłam głową.
- Tak - odpowiedziałam z uśmiechem. Wychyliłam się lekko zza jego grzbietu, by oprzeć pysk na czubku jego głowy, między uszami. Otarłam się przy tym lekko o niego, w odruchu, chcąc znaleźć się jak najbliżej niego, przenieść na siebie jego zapach... By już mnie nie opuścił.
Irracjonalne? Może. Ale w tamtej chwili nie myślałam jakoś szczególnie racjonalnie. Wręcz przeciwnie. Byłam na to chyba zbyt zmęczona.
Lys wzbił się w powietrze, ze mną na swoim grzbiecie, wcześniej, ze śmiechem, każąc przejść głębiej na jego plecy i przestać się wygłupiać. Dawno nie latałam tak z nim... Zapomniałam, jakie to uczucie. Unosić się wiele metrów nad ziemią, prawie zupełnie wolna, niczym ptak... Z mojego gardła wydobył się w którymś momencie śmiech. Taki prawdziwy. Szczery. Prawdziwy śmiech, wybuch nieskrępowanego szczęścia, podszytego wciąż niedowierzaniem, że on... Że tak drogi mi basior w końcu wrócił. Ile to lat minęło? Trzy, cztery...? Stanowczo za długo. Nie chciałam już dłużej czekać. Nie chciałam, żeby to się powtórzyło. Nie pozwolę na to. Już go nie zostawię...
Te i inne myśli wykluwały się w mojej głowie z wręcz nieziemską szybkością. Przypominały jeden wielki chaos, było ich za dużo, bym potrafiła nad nimi zapanować, wyciągnąć z nich jakieś logiczne wnioski... Logiczne wnioski, pf!, żeby cokolwiek z tych rozmyślań wynieść. Byłam oszołomiona. Po prostu pijana szczęściem, które w końcu do mnie wróciło, tak nagle, niespodziewanie...
Lys musiał chyba kilkakrotnie powtarzać pytanie, zanim w końcu do mnie dotarło, bo w ton jego głosu wkradło się jakby zaniepokojenie. Otrząsnęłam się z zamyślenia i dostrzegłam, że dotarliśmy już do Centrum i zbliżaliśmy się ku ziemi... Zamrugałam powoli.
- Gdzie idziemy...? - powtórzyłam pytanie, próbując odzyskać panowanie nad własnymi myślami. - Hm, no nie wiem... Z tobą pójdę wszędzie - uśmiechnęłam się lekko, ale nie mógł tego zobaczyć, bo zajęty był obserwowaniem otoczenia, żeby dobrze wymanewrować przy lądowaniu. Mógł za to poczuć, jak znowu wtulam się mocniej w sierść na jego karku, mrucząc przy tym cicho z zadowolenia.
<Lys? Przepraszam, że tak długo trwało i krótki odpis, ale sporo się dzieje ostatnio i czasu brak ;-;>
Słowa: 502 = 30 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz