Opowiadania eventowe
Discord Horror Story ( czyli RP dla odważnych)
Ostatnia niespodzianka...
Do zobaczenia i niech bogowie mają Was... O nie! To zombie! UCIEKAJCIE!
~ moderacja Królestwa Północy
Do zobaczenia i niech bogowie mają Was... O nie! To zombie! UCIEKAJCIE!
~ moderacja Królestwa Północy
Witajcie moi kochani obywatele! Mam nadzieję, że straszdziernik minął wam w spokojnej atmosferze, a jedyne strachy przeżywaliście tylko w historiach i na ekranach telewizorów. Jutro czeka nas finał tych kilkudziesięciodniowych przygotowań, nakręcania się nawzajem i budowania sp00ky klimatu - my, jako administracja Królestwa, nie pozostaniemy głuche na nadchodzące świętowanie, a na blogu pojawi się event Halloweenowy. O tym jednak będziecie mogli przeczytać jutro. Teraz przejdźmy do podsumowania miesiąca!
Adril pokręcił głową ze zmęczeniem. Rozciągnął kości i mięśnie, wymordowane całym dniem siedzenia w jednym miejscu. Tyle czasu poszło na stracenie.
A teraz musiał jeszcze wymyślić rozwiązanie.
Eh, że też ta mała, głupia Eana zawsze musiała się w coś wplątać.
Zielarz rozpalił ogień w niewielkim ognisku i nastawił cały dzbanuszek wody. Przez chwilę obserwował jak gorące języki... nie, stop, żadnych języków...
Odwrócił się gwałtownie i wrócił do pomieszczenia, w którym zostawił gości. Zupełnie tak jak się spodziewał, oboje byli już po drugiej stronie świadomości. Tak zmęczeni... Ten duch musi być potężny - pomyślał, patrząc na obie sylwetki. Zatrzymał wzrok na Vallieanie, grzejącej chude ciało przy kominku. A skoro już o potężnych duchach mowa...
Znów wrócił do kuchni. Zaczekał aż woda zacznie wrzeć. Wrzucił odpowiednie zioła i wmieszał we wszystko własną magię. Wymamrotał parę zaklęć, nalał sobie naparu do kubka i odsunął się w kąt pomieszczenia. Rozluźnił całe ciało i wziął parę łyków herbaty, unosząc naczynie za pomocą telekinezy.
Mijały minuty, ogień zaczął przygasać, zatapiając pokój w narastającej ciemności. Nagle basior wyrwał się ze stanu odrętwienia i zadrżał tak, jak wtedy kiedy mózg robi ten trik ze spadaniem.
- Wreszcie zadziałało. Myślałem że usnę i wszystko się skończy, jeszcze zanim zaczniemy- burknął ze znudzeniem.
Podniósł powieki by zaobserwować lśniącymi oczami, jak powstający na ścianie cień zaczyna skupiać się w jedną czarną masę, wypuklającą się poza samą definicję cienia jako nieoświetlonego miejsca. To się ruszało, wystawało z kamienia i zdecydowanie było dotykane światłem ognia, który nagle zaczął chaotycznie się wyginać, przybierając kształty nienazwanych figur.
Sivarius szeroko ziewnął, odsłaniając pożółkłe zęby. Wziął jeszcze parę łyków naparu, dając duchowi czas na ukształtowanie sobie formy. Dawno tego nie robił, więc Adril go nie pośpieszał - i tak wychodziło mu to zadziwiająco sprawnie, jak na parę lat bez praktyki.
- Wreszcie mogę porozmawiać z kimś, kto ma jakiekolwiek pojęcie o sprawie.
Bryła cienia przybrała kształt wilka... no, tak jakby. Był wyraźny kadłub, a to już było wiele. Łapy - jako tako także były, chociaż raczej wyglądały jak zarys w szczenięcych bazgrołkach, gdzie z ciała zwierzątka wychodzą cztery krzywe badyle na jednej płaszczyźnie. Ogon mu odpadł w ciemną lewitującą masę za zadem, podobnie jak niekształtny łeb po drugiej stronie paskudnej plamy. Adril poznał gdzie dusza ma przód (a tym samym rozróżnił co jest głową, a co ogonem) tylko po tym, że w miejscu serca, czyli bardziej z przodu, niematerialna masa ewidentnie emanowała jaskrawym, czerwonym kolorem. I od tej pory starzec rzeczywiście patrzył tylko w ten jeden punkt, gdy Vernon zaczął poruszać się po całym pomieszczeniu bez ładu i składu. Szybciej. Wolniej. Znów szybciej. Był na dole. Na górze. Przed Adrilem. Za Adrilem. Znów na suficie. Na podłodze.
To ścierwo jest demonem.
Zimny, ciężki głos rozbrzmiał w białej głowie.
- Wcale nie przywiązał się do maski, tylko do dzieciaka, to już wiem... - głos zielarza zadrżał - Pytanie brzmi, jak bardzo może narozrabiać...
Rozłożył moc na trzy różne wilki. Bardzo.
W głowie Adrila, zarówno głos, jak i aura Vernona wypełniały całą przestrzeń kuchni, zaś czarna masa nie zatrzymywała się nawet na chwilę, manipulując beztrosko światłem. Przytłaczał i doprowadzał do drżenia każdego mięśnia. Przerażał całym swoim jestestwem, a jednak Adril utrzymywał nieporuszoną maskę. Przecież nie mógł dać się pokonać w tak głupiej grze, zupełnie niezależnej od woli błądzącej duszy. To byłoby chujowe. I słabe.
- Opowiedz o wszystkim, na co do tej pory wpadłeś.
W porządku...
Adril wziął parę wdechów, czekając aż duch przygotuje wypowiedź. Obserwował jego przypadkowe, niepoukładane ruchy z udawanym nieprzejęciem, chociaż prawda była taka, że kontakt z tak dzikim bytem fascynował go jak jasna cholera. Zresztą, zawsze uważał istotę tego konkretnego ducha jako coś intrygującego. Był silny i mógł zrobić krzywdę. Adril, jako osoba interesująca się zjawiskami paranormalnymi, zawsze go podziwiał... a jednak pojawiło się coś silniejszego.
Ten demon był wcześniej na ziemi. Opętał czyjeś ciało. Stworzył sobie potomka. To jest pewne. Maska może być tylko przykrywką
- Ale mówiłeś, że jest naładowana energią. Skoro jest demonem, po co byłaby mu maska? Nie sądzę, żeby był sentymentalny.
Demony mają różne obsesje, poza tym kazałeś mi się wypowiedzieć, więc szanownie zamknij się na chwilę. Zmierzam do tego, że był między wilkami od niepamiętnych czasów... to wspomnienie z ziemi jest stare, więc jeśli przeskakiwał przez kolejne pokolenia, to mógł sobie upodobać tę protezę, którą posiadał jej pierwszy właściciel. Opętywał kolejne ciała, aż w końcu coś mu nie wyszło i zginął...
Sivarius prychnął. Przymknął oczy, a jego łapy zadrżały, gdy przez ciało przeszła mu fala nienazwanego chłodu.
- Myślę... - minęły sekundy, nim znowu się wyprostował - Możesz mieć rację, jednak w takim wypadku dzieciak może mieć na głowie duży problem, szczególnie jeśli naprawdę jest synem z demona... I nie tylko dzieciak. Gdyby chodziło tylko o młodego, demon odpuściłby sobie Vallieanę i tego posłańca.
Czarna smuga nadal odbijała się między niewidzialnymi barierami jak oparzona, a dym na jej środku niespokojnie pulsował czerwienią. Biały basior zaczął od tego wszystkiego dostawać oczopląsu.
Gówniarz nie będzie miał problemu, bo gówniarz już ma problem. Gówniarz ma problem, odkąd został wybrany przez tego śmiecia jako zabawka. Nieważne czy jest potomkiem, czy nie. Najprostszym tropem byłoby stwierdzenie, że śmieć chce pozyskać ciało gówniarza, ale jest to zbyt niepewne. Po pierwsze, jak już wspomniałeś, zaangażował w to dwa inne wilki. Sprowokował gówniarza do zaatakowania ich, czyli bezpośrednio naraził jego życie - skąd mógłby wiedzieć, że te dwa obce osobniki nie postanowią zemścić się za przelaną krew? Uszkodzony gówniarz nie przydałby mu się do niczego. Po drugie, nadal nawiązując do zaangażowania Vallieany i tego drugiego, cały czas się nimi bawi. Nimi i mną. Wie o moim istnieniu i próbuje mnie wkurwić. Cały czas mnie odcina od Vallieany, ale za dobrze się skurwysyn ukrywa, żebym mógł zareagować. No i ostatni argument: gdyby chciał posiąść szczeniaka, zrobiłby to dawno temu. Robił to wielokrotnie, tym razem również by dał radę... Adril, nie usypiaj jeszcze, nie ma czasu na sen. Musimy coś wymyślić.
Stary basior rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. Z siadu, pochylił się w przód i ułożył się na brzuchu. Trzymał łeb w górze, jednak nie wyglądał zdrowo, zupełnie jakby dostał czymś ciężkim w łeb.
A niech cholera was i wasze słabe ciała.
- Zamilcz, myślę... Jeśli młodzieniec, Eana i Jastes są po prostu zabawkami demona, poradzimy sobie z tym. Jeśli demon chce opętać szczeniaka z kaprysu, ale Eana i Jastes mu przeszkadzają, to wszystko zależy od determinacji obu stron. Jeżeli demon chce pozyskać szczeniaka bo to jego potomek, a Eana i Jastes stanowią jakąś przeszkodę... No to tkwimy w gównie po łokcie.
Bardzo pocieszająca wypowiedź.
- Ale pamietajmy, że to tylko domysły. Wciąż nie wiemy nic na temat napiętnowanej maski, udziału twojego, Vallieany, Jastesa w tym wszystkim, ani sytuacji w domu szczeniaka...
Adril już bardziej mamrotał niż mówił, jednak duch nie miał problemu ze zrozumieniem poszczególnych słów. W tamtej chwili niemal błogosławił łączenie się dusz podczas tego konkretnego rytuału, a przeklinał za to ucieczkę energii ze starego ciała zielarza, które musiało udźwignąć dwa byty.
- Jutro... Jutro przejdziemy się do domu szczeniaka i zrobimy rozpoznanie…
Łeb białego basiora upadł na podłogę, a błękitne oczy schowały się pod powiekami, jednak duch nadal słuchał jego słów.
"Pójdziesz ze mną, zażyję zioła, demon niczego nie wyczuje. Musimy wykluczyć, że szczeniak ma zepsutą krew"
Zgoda.
Nazajutrz, gdy Vallieana obudziła się przy nadal grzejącym kominku, poczuła otaczającą ją, ziejącą pustkę. Jej myśli były rozbiegane, a gdy już miała wpaść w panikę z powodu braku naszyjnika, Jastes znalazł na stole notatkę od właściciela domostwa.
"Poszedłem sprawdzić parę spraw. Vernon jest ze mną. W kuchni macie mieszanki wspomagające magiczne bariery. Zjedzcie je, ale wolę, żebyście na mnie czekali i nie łazili. Eana wie gdzie jest jedzenie. Jeśli nie wrócę do rana to, spalcie na moją cześć jakieś dobre zioło."
<Jasiu? To jakie plany na dzień?>
Gdy Jastes zaproponował, że zajmie się noszeniem moich książek byłam dość nieprzekonana do tego pomysłu. Po pierwsze, jestem naprawdę przywiązana do swoich książek. Większość z nich to unikaty, które kupiłam za pokaźne sumy, lub książki zawierające moje notatki, spisywane przeze mnie od lat szczenięcych. Poza tym oczywiście znajdują się tam też dzienniki mojego dziadka, a one są moimi jedynymi wskazówkami do rodziny. Wiele razy zdążyłam sobie już podziękować, za położenie ich w możliwie najbardziej oczywistym miejscu, by nie zwracały uwagi. Tylko to je uratowało przed całkowitą anihilacją. Zdecydowanie nie chciałabym, by jakimś cudem Pan Jastes dowiedział się o nich przez jakąś nieprzewidzianą sytuację po drodze. Po drugie, te książki to jedyne co zostało mi z całego mojego dobytku.
Spojrzałam ostatni raz na ruiny mojego domu i westchnęłam. Mimo wszystko wilk miał rację. Wiedziałam, że ma, oraz że próbuje mi tylko pomóc. Wszelka logika mówiła mi, że noszenie tych książek oraz trzymanie bariery na naszej ulubionej bombie podczas podróży do biblioteki nie jest najmądrzejsze. Szczególnie pamiętając o moim i tak już kiepskim stanie.
Bez dalszego ociągania się zdjęłam pakunek z grzbietu i wymieniłam się nim z Jastesem, na co posłał mi delikatny uśmiech, który w jakiś sposób mnie uspokoił. Ruszyliśmy w drogę w ciszy, zamyśleni. Zdałam sobie sprawę, że przecież paczki, które mi oddał muszą być dla niego równie ważne co moje książki dla mnie, choć może w innym znaczeniu. Myśl ta zakotwiczyła mi się w umyśle i sprawiała, iż miałam wrażenie, że nagle torba na moich plecach zmieniła swoją wagę. Choć nie miałam pojęcia, czy stała się cięższa, czy nic nie ważyła... Stwierdziłam też, że Pan Jastes jest naprawdę miły. No... i może delikatnie szurnięty... Ale w dobrym sensie! Znaczy, jaki wilk z własnej woli zostałby pomagać osobie, która dosłownie przed sekundą w dobitny sposób pokazała, że jest na celowniku pewnego zabójcy, który nadal jest na wolności, a dodatkowo aktualnie podróżuje z żywą, mogącą wybuchnąć przy najlżejszym dotknięciu bombą. A jednak jest tu, pomaga mi i stara się jak może, dodatkowo podtrzymując mnie na duchu i troszcząc się o głupi ciężar mojej torby. Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej podziwiałam tego wilka. Może dręczyło go poczucie winy, że to ona dostarczył mi paczkę? A może pomyślał o innych swoich dostawach? Co gdyby i w nich kryły się bomby? Oczywiście jest też opcja, że po prostu nie mógł zostawić mnie samej na pastwę jakiegoś niezrównoważonego wariata, który z nieznanych nam powodów postanowił nagle unicestwić połowę mojego domu i okna i...
Zaraz, co? Wróć... Co gdyby bomb było więcej w innych paczkach? Wolałabym o tym nie myśleć, ale... - Panie Jastesie, - zaczepiłam nie zatrzymując się i przerywając chwilową ciszę – czy jest Pan pewny, że nie widział Pan żadnych innych paczek bez adresata w swojej torbie?
Jastes zatrzymał się w miejscu. Widziałam po wyrazie jego pyska, że intensywnie myśli. Zatrzymałam się obok i najdelikatniej jak mogłam zdjęłam torbę z pleców. Bez zbędnych słów przejrzeliśmy inne paczki i po chwili mogliśmy odetchnąć z ulgą stwierdzając, że tajemnicza przesyłka była pojedynczym przypadkiem. Oczywiście Jastes nie był jedynym listonoszem w okolicy, więc nie mogliśmy mieć pewności, że ktoś inny nie biegał właśnie po całym Królestwie z bombą lub bombami na plecach. Z pewnych powodów myśl ta bardzo mnie zaniepokoiła.
- Powinniśmy się pośpieszyć, nadal nie ma pewności, że to była jedyna. Ostatecznie nie wiemy jaki zamiar się za tym krył. Równie dobrze mogę nie być jedyną na celowniku. - Powiedziałam szybko znów zakładając torbę i ruszając w drogę. - Zakładam, że tak sympatyczny wilk jak Pan nie ma wrogów czyhających na Pańskie życie, prawda?
Jastes popatrzył na mnie z mieszaniną zdziwienia i zakłopotania. Powiedziałam coś nie tak? Zanim jednak zdążył się odezwać kontynuowałam.
- W sumie to nie istotne, mógłby Pan o nich nie wiedzieć. Nie możemy więc zakładać, że to ja byłam celem ataku. Prawdopodobnie jednak byłam, patrząc na fakt, iż nosił Pan ze sobą tę paczkę, a nic się
nie stało. Jednakże nie możemy odrzucić opcji iż prześladowca chciał dosięgnąć nas obojga. Jeśli jest więcej bomb, jest to jednak wysoce nieprawdopodobne i w takim wypadku musielibyśmy wrócić do myślenia o mnie jako celu. Oczywiście zawsze zabójca może mieć na celowniku wszystkich kurierów... a to już było by coś! - Zorientowałam się, że mówię jednak na głos, zamiast zastanawiać się w myślach więc szybko dodałam by wybrnąć z niezręcznej sytuacji – Nie sądzi Pan?
- Ale jaki mógłby w tym mieć cel? - Zapytał basior jakby cały mój wywód faktycznie był skierowany do niego. Uf.
Dyskutowaliśmy na ten temat przez całą drogę do biblioteki, lecz nie mogliśmy wymyślić niczego sensownego. Rozbieżności było zbyt wiele, opcje były zbyt rozległe, a implikacje zbyt pogmatwane. Potrzebowaliśmy większej ilości informacji.
Gdy w końcu dotarliśmy do biblioteki szybko podeszłam do dobrze znanego mi już bibliotekarza. Wymieniliśmy parę zdań, jak zwykle i doszłam z nim do porozumienia, bym mogła przechować tu swoje księgi w jednej z szafek obsługi. Tam będą bezpieczne i nikt ich nie dotknie. Bardzo mi ulżyło. Zostawiłam więc dobytek i wróciłam do Jastesa, który rozglądał się po wielkim holu głównym. Skinęłam na niego głową sygnalizując by szedł za mną i szybkim krokiem skierowałam się do odpowiedniego działu, lawirując między meandrami korytarzy i labiryntem półek ogromnej biblioteki. Znałam ją jak własną kieszeń, więc chodzenie po niej nie sprawiało mi najmniejszego problemu, choć wiem, że większość wilków używała przewodników, lub po prostu prosiła o przyniesienie sobie ksiąg. Skierowaliśmy się do działu magicznego, później do magicznych rośli, gdzie zebrałam odpowiednie książki i przeszliśmy do magii niebezpiecznej, tam do magii ognia, stamtąd do magii wybuchów, gdzie znów wzięłam parę woluminów, a następnie do magicznych urządzeń i artefaktów, przeszukaliśmy dział przyrządów niebezpiecznych pod kątem urządzeń powodującym wybuch i opóźniony start, a także inicjowany zapłon przyrządem trzecim.
Miałam wrażenie, że tańczę wśród regałów i proszę do tego tańca te wszystkie książki. Natychmiast pochwyciła mnie tak znajoma ekscytacja prowadzeniem badań. Oh, jak ja kochałam to uczucie. Natychmiast zapomniałam o całym zmęczeniu i stresie tego dnia. Przez chwilę zapomniałam nawet, że jestem tu z towarzystwem, co zaowocowało rozpromienionym uśmiechem i nuceniem pod nosem do pracy. Jednak nie ma to jak dobra biblioteka po ciężkim przeżyciu.
Gdy zebraliśmy wszystkie potrzebne mi woluminy przeszłam do mojego ulubionego miejsca do czytania i studiowania, które było ukryte w najgłębszej i najciemniejszej części magicznego działu biblioteki, do której nie wiele osób docierało. Rozsiadłam się wygodnie, upuszczając na swój stolik wiele nowych grubych woluminów. Kolejny stukot na biurku przywołał mnie do rzeczywistości, uświadamiając mi o obecności Jastesa. Natychmiast przestałam się szczerzyć jak szczeniak na widok pierwszego płatka śniegu i odchrząknęłam głośno, a na moim pysku pojawił się znaczny rumieniec.
- Em... - wyjątkowo zabrakło mi słów, ale po chwili się otrząsnęłam, postanawiając grać jakby nic się nie stało – przeszukanie tych ksiąg może zając mi trochę czasu, może mi Pan pomóc, lub rozejrzeć się za czymś bardziej w Pańskiej tematyce. Oczywiście o tylko kilka z opcji...
Nie dokończyłam zdania, bo jeden z woluminów bardzo przyciągnął moją uwagę i postanowiłam od niego właśnie zacząć. Nieświadomie przyświecałam sobie blaskiem bomby, by móc czytać, zamiast przyzywać jak zwykle małe źródło światła. Otworzyłam wolumin i zagłębiłam się w lekturze. Nie mam pojęcia co robił basior w czasie, gdy ja czytałam. Całkowicie pochłonęły mnie badania. Nie słyszałam, ani nie widziałam nic poza książkami. Gdy coraz bardziej rozkładałam się na moim stole, zauważyłam kolejne dwa stosy stojące smętnie na rogu blatu. Przypomniałam sobie o badaniach na które tak się niecierpliwiłam jeszcze dziś rano. Zdawało się, że od tamtego czasu minęły już całe wieki.
Westchnęłam ciężko i wróciłam do aktualnego tematu zestawiając zawadzające książki na podłogę. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Do tego wrócę później.
Nie wiem ile czasu minęło, gdy w końcu udało mi się zebrać wszystkie informacje jakie mogłam wyczytać z tych tomów. Sporządziłam szybką mapę myśli, by dokładnie sobie poukładać nowe wnioski i podniosłam głowę. Rozejrzałam się i zauważyłam Jastesa w jednym z kątów przy regałach delikatnie oddalonych ode mnie.
- Panie Jastesie, myślę że mam wszystko co chciałam. - Oznajmiłam nie tyle dumnie co zdecydowanie. Zaciekawiony wilk podszedł do mnie i usiadł naprzeciwko, a ja zaczęłam mu opowiadać, czego się dowiedziałam.
- Bomba była zrobiona z niebieskiego mchu, odkrytego jakiś czas temu w ruinach pewnego zamku. Jest silnie łatwopalny, lecz do zapłonu potrzebuje energii, może to być silne uderzenie lub wstrząs... Myślę, że możesz wpisać to do swojego CV, przeniesienie takiego mchu w paczce na plecach tak by nie wybuchł to naprawdę duże osiągnięcie. - zaśmiałam się ze swojego stwierdzenia - Pomyślałam, że w naszej sytuacji nie wydarzyło się nic, co mogłoby zainicjować tę eksplozję, więc zagłębiłam się też w obiekty, które mogłyby umożliwić opóźnienie go, lub rozpoczęcie zdalne. Dodatkowo niepokoił mnie fakt, że siłą wybuchu zupełnie nie maleje, mimo tak długiego czasu po aktywacji. Znalazłam więc kilka informacji na temat takich przyrządów bazując na swoich podejrzeniach i okazuje się, że istnieją pewne sposoby.
Przełożyłam kilka ksiąg i wskazałam na niektóre wersy w odpowiednich miejscach gdy o nich opowiadałam.
- Pierwszym z nich jest zaklęcie, które mogłoby zostać nałożone na mech. Zależnie od siły maga, czy to kumulujące uderzenia i wyzwalające ich siłę w jednym momencie, czy zwykła magia uderzeniowa, zależałoby to od dystansu i siły maga. Drugim jest mikstura, którą można polać mech, by wybuchł w określonej sytuacji. Do tego ktoś musiałby mieć głowę na karku i przewidzieć bieg wydarzeń do niewiarygodnego stopnia. Obie te opcje nie wyglądają za ciekawie. Mielibyśmy do czynienia albo z potężnym magiem, albo alchemistą-strategiem. Trzecią opcją jest magiczny przedmiot, ale to z kolei jest niesamowicie ciężkie do zdobycia... - przetarłam oczy łapą – Oczywiście każdy z tych sposobów ma też możliwość utrzymywania siły wybuchu do wygaśnięcia życia celu. Co niestety wiąże się z pewną niedogodnością. Jeśli wybuch jest powiązany z siłą życiową celu, to nie wygaśnie puki ten cel żyje. Żeby tego dokonać... Nawet ja musiałabym się napracować nad takim zaklęciem. Dlatego skłaniam się do magicznego przedmiotu mimo wszystko. Nie rozumiem tylko jaki cel miała w tym wszystkim ta strzała... Nie miała ona żadnego kontaktu z buteleczką, ani z nami, teoretycznie nic nie wniosła, chyba że była potrzebna jako element sytuacji określającej warunki wybuchu?
Przerwałam na chwilę, by zastanowić się nad tym na spokojnie.
- Chodźmy dalej, mam bardzo złe przeczucia, jeśli ktokolwiek inny odpakuje taką bombę, nie sądzę by wyszedł z tego bez szwanku. Trochę odpoczęłam przy okazji więc możemy ruszać nawet teraz. Odłożeniem tego zajmę się później...
<Jas? I'm back baby>
Słowa: 1713= 131 KŁ