-Wygląda na to, że mamy chociaż jeden dzień odpoczynku.- uśmiechnąłem się lekko, wplatając w uśmiech nutki goryczy. Byłem pewien, że nawet tydzień mógłby nie starczyć żebyśmy się odpowiednio zrelaksowali, lecz nawet perspektywa tylko tych zwykłych dwunastu godzin wydawała się czymś cudownym i bardzo pożądanym.
-Tak, chyba nie mamy wyboru.- zaśmiała się Valliena, bez zbyt dużej wesołości czy energii, ale z wyraźną ulgą. Zaraz jednak zamilkła i wpatrzyła się kartkę pozostawioną przez jej opiekuna niewidzącym wzrokiem. Założyłem, że pewnie się o niego martwi. Staliśmy kilka chwil w ciszy, ona głęboko pogrążona w myślach, a ja niezręcznie stojący obok i zastanawiający się co powiedzieć. Szybko się jednak poddałem, nie mając zielonego pojęcia jak odpowiednio zareagować, jak zwykle przeklinając w głowie swój brak obycia i umiejętności odczytywania wilczych emocji.
Mój problem szybko rozwiązał się sam, ponieważ wadera sama powróciła do rzeczywistości.
-Skoro mamy taką okazję, nie rozmawiajmy dzisiaj ani o demonach, ani o nawiedzonych szczeniakach, duchach, iluzjach i tym wszystkim, proszę. Niech to będzie najlepszy odpoczynek jaki możemy mieć.
-Jestem za.- po raz kolejny zapadła cisza, podczas której nagle uświadomiłem sobie, że znajduję się sam na sam z waderą, w domu jej zastępczego ojca. O bogowie, co by pomyśleli moi rodzice?
-Chodźmy zjeść. Nie wiem jak ty, ale ja umieram z głodu.- rzuciła Vallieana i nie czekając ruszyła w stronę kuchni. Ja bez słowa podążyłem za nią, rozglądając się po pomieszczeniu, pełen podziwu dla Adrila za tak imponujące roślinne zbiory, w których ono właściwie tonęło.
-Wszystkie mają w tym domu jakieś zastosowanie czy służą jako element dekoracji?- Wskazałem głową rozwieszone pod sufitem pęki ziół, korzeni i cokolwiek tam jeszcze było. Wilczyca nie musiała się nawet odwracać, by zrozumieć o co mi chodzi.
-Z wielu z nich jest użytek, Adril niemal codziennie uzupełnia swoje zbiory. Są jednak takie, których nie ma potrzeby ściągać chyba że, przykładowo, chcesz kogoś otruć.- wyjaśniła, wyjmując z przykrytej dywanem, jaśniejącej dziury w ziemi spory kawał mięsa, które oczywiście też musiało być zawinięte w jakąś zieleninę. Interesujący osobnik z tego starego basiora, nie ma co.
Podzieliliśmy się posiłkiem, zjedliśmy i dopiero potem wypiliśmy "mieszanki wspomagające magiczne bariery". Podobno nie były dobre na pusty żołądek, a ja wolałem nie ryzykować, w tej kwestii ufałem wilczycy całkowicie. Po wypiciu herbaty, przy której rozwinęła się długa acz interesująca konwersacja na temat naszych zainteresowań postanowiliśmy pobyć trochę w milczeniu. Vallieana zaproponowała mi wybranie książki z imponującej kolekcji stojącej po drugiej stronie kominka, lecz odmówiłem, zauważając stojące na jednej z półek karty. Wilczyca pozwoliła mi ich używać, więc czym prędzej zabrałem się za układanie pasjansów przy pomocy delikatnych podmuchów. Moja towarzyszka natomiast przysiadła w pobliżu, zaczytując się w "Sposobach na zachowanie optymizmu" niejakiego Prulia. Miałem nadzieję, że uda mi się kiedyś pożyczyć tę książkę, ponieważ brzmiała jak coś, co by mi się naprawdę przydało.
Gdy obudziliśmy się po drzemce, w dalszym ciągu nie do końca wyspani, ale już w lepszych humorach wadera postanowiła oprowadzić mnie po królestwie swojego opiekuna, opowiadając o zastosowaniu różnych roślin, płynów i przedmiotów, o których nie miałem wcześniej pojęcia. Było widać, że jest w swoim żywiole- w jej głos wkradł się entuzjazm, oko rozbłysło blaskiem, a uśmiech stał się szczery. Wydawało się, że choć na chwilę udało jej się zapomnieć o... a tak. Dzisiaj o tym nie myślimy.
Podczas tworzenia z wykorzystanych, ale już niepotrzebnych kartek ptaków oraz owadów i puszczania ich na moim wietrze zastał nas zmierzch, ponownie dociskając nasze powieki ciężarem senności. Zjedliśmy kolację, dołożyliśmy do kominka i zasnęliśmy.
<Valli?>
Słowa:570=34 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz