Niedowierzanie. To właśnie wypłynęło na twarz Aarveda. Po chwili dołączyły do niego również irytacja i zawód. Mógł się pożegnać z wątłą nadzieją na przyjemną, łatwą misję. Kto w ogóle dopuścił tego idiotę do paczki? Pomyślał o tych wszystkich posłańcach, na których mógł trafić... A przypadł mu akurat TEN element. Jak ograniczonym i krótkowzrocznym trzeba być aby zwracać na siebie uwagę podczas tajnej (no bo przecież nie powiedziano im nic więcej, niż to, gdzie i do kogo mają iść) misji? I to akurat przy jego boku spoczywa ważny pakunek!
Nic nie powiedział, nie było nawet warto. Musiał oszczędzać swoją energię i słowa. Przypomniały mu się te wszystkie chwile, kiedy w wojsku karcono go za najmniejsze przewinienia i na moment pojawiła się ochota, idąc śladami swojego kaprala, wcisnąć nos Sivariusa w błoto. Powstrzymał się jednak. ,,Nieudacznik ma szczęście, że w jego zawodzie toleruje się takie... Pomyłki". Lerdis wziął głęboki wdech i odetchnął powoli, co spowodowało, że odrobinę frustracji z niego uleciało.Spojrzał na Jastesa spod zmarszczonego czoła, próbując wyrazić swoją ogromną dezaprobatę w niewerbalny sposób - wiedział bowiem, że gdyby otworzył usta, nie potrafiłby się powstrzymać, i posłaniec usłyszałby ostrą wiązankę.
Chwila ciszy.
Druga.
Trzecia.
,,Dalej mam ochotę zdzielić cię w łeb za ten idiotyzm, ale nie mam siły", mówił zielony wzrok. W końcu Lerdis pokręcił powoli głową i ruszył do przodu w milczeniu.
Było zbyt wcześnie, zbyt zimno i zbyt wietrznie, żeby marnować energię na głupotę jego towarzysza. Nie uciszyło to jednak sfrustrowanych myśli wojownika. ,,Na Eruzana", przechodziło mu przez głowę, gdy stąpał po brudnej, mokrej ulicy. ,,Za jakie grzechy?". Dobrze, że tamten włóczęga przestraszył się wojownika. Nie wszyscy mają tyle rozumu lub dostatecznie małej ilości promili we krwi.
Aarved znowu westchnął, wypuszczając z otwartego pyska chmurkę pary. Najwyraźniej czeka go jeszcze więcej pracy, niż się spodziewał. Miał nadzieję, że przynajmniej w Centrum będzie mógł nieco opuścić gardę - jak się jednak okazało, to nie tylko potencjalni złodzieje będą stanowić niebezpieczeństwo, ale również i jego współpracownik. Z początku jedynie podejrzane, może nie do końca bezpieczne zlecenie zaczęło przemieniać się w irytujące i ryzykowne. W dodatku nie wiedział, co może stracić, jeśli coś pójdzie nie tak. Tylko pracę? Zdrowie? A może nawet życie?
Przymknął oczy, czując narastający ból głowy. Chciał zadać sobie pytanie, czym na to zasłużył; znał jednak odpowiedź zanim myśl zdążyła się w pełni uformować w jego umyśle. ,,Trzeba było urodzić się w innej rodzinie". Westchnął po raz kolejny. Nic nie da się już zmienić, wyruszyli w drogę. Nie ma mowy, że wróci z podkulonym ogonem. Wiedział, że być może duma przemienia się w brawurę, ale nie miał energii, żeby nad tym rozmyślać, a tym bardziej aby znieść wstyd wiążący się z porzuceniem zadania, odsunął więc swoje obawy od siebie i zaczął powtarzać jak mantrę, że obowiązkiem wojownika jest bronienie obywateli Korony - nieważne jak durnych i nieprofesjonalnych. W duchu dalej jednak żywił nadzieję, że zlecenie nie okaże się tak trudne, jak podpowiadało mu serce.
Ledwo zauważył, że przeszli przez bramy Centrum. Im dłużej szli w głąb Krainy Wiecznie Skutej Lodem, tym bardziej cichł hałas miasta. Pozwoliło to Aarvedowi na zanurzenie się w myślach i rozgoryczeniu. Przynajmniej migrena słabła.
~*~
Włóczęga wtoczył się do obskurnej uliczki. Przez chwilę rozglądał się lekko zaskoczony, jednak w końcu dostrzegł zakapturzoną postać zlewającą się z cieniem pełznącym po ścianach z odpadającym tynkiem.
- Już wyruszyli - zapowiedział chrypliwym głosem, po czym odchrząknął i splunął w błoto.
Żółte, jadowite oczy zmrużyły się, a długie kły błysnęły złotem w świetle słońca, gdy wyśliznęło się spomiędzy nich kolejne pytanie:
- Jak dawno?
- A nie wiem panie, godzinę temu żem ich widział. Pewnie już przez bramę przeszli.
Ciemna postać kiwnęła głową. Spod jej płaszcza wydobyła się sakiewka. Przeleciała przez uliczkę i upadła koło żebraka z głośnym plaskiem.
- A teraz znikaj mi z oczu.
Włóczęga skrzywił się.
- Zaraz zaraz, umawialiśmy się na pięćdziesiąt. Czemu tu jest tylko trzydzieści?
Żółte oczy błysnęły. Świat wokół pijaka zbladł, a potem ściemniał. Podkulił ogon, upuszczając pieniądze w przerażeniu i cofnął się pod ścianę, ogłuszony głośnym dudnieniem w uszach.
- Powiedziałem zzzznikaaaj - rozległ się syk wewnątrz jego głowy. - Albo to ty sssstanieszzzz się moją nagrodą...
Ciemność puściła. Ślina ciekła po brudnym futrze. Biedak podniósł przerażone, zaszklony szokiem wzrok, ale nie odważył się spojrzeć wprost na tego dziwaka. Chwycił sakiewkę i pędem wybiegł z uliczki.
<Jastesie?>
Słowa: 701= 41 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz