Biegłam ile sił w nogach, próbując za wszelką cenę dosięgnąć mieniącego się na przeróżne kolory futra. Łapy zaczynały mi powoli drętweć, futro robiło się coraz to bardziej mokre a moja dotychczas nieugięta determinacja, zaczęła powoli maleć. Próbowałam krzyczeć najgłośniej jak potrafiłam, ale przy każdej próbie wyglądało to, jakby ktoś rozszarpał moje struny głosowe, uniemożliwiając mi tym wydawanie z siebie dźwięków. Cała energia wydobywająca się ze mnie, głucho ginęła tuż po zetknięciu się ze światem zewnętrznym. Niebiesko biały ogon zaczynał ginąć w oddali z sekundy na sekundę. Zaczynałam krztusić się powietrzem, zasysając je coraz intensywniej. Mimowolnie zaczęłam gubić kroki, aż w pewnym momencie padłam na ziemię, niczym postrzelona zwierzyna. Powieki miałam ciężkie, a ciało zdawało się przybrać zdecydowanie na wadze. Leżałam w ten sposób niczym truchło, biernie poddając się działaniu czasu. Niestety sam czas nie okazał się litościwy dla poszkodowanego zwierzęcia jakim byłam. Trudno określić czy całe zajście trwało bardzo długo, czy chwile perfidnie się wydłużyły, ale najważniejsze jest to, że to wszystko nie trwało wiecznie. Kuliminacyjnym momentem okazał się ten, w którym znalazłam się w samym środku jednej z bitew. Dookoła widziałam wilki z różnych nacji. Każda z nich zrzeszała o dziwo nie wilki jednej rasy, czy pochodzenia, tylko wilki, które stosowały wybrany styl walki. W ten sposób otaczały mnie wilki posługujące się wyłącznie magią oraz takie, które ograniczały się tylko do swojego żywiołu. Koło mnie przebiegł wilk, który natomiast używał jakiegoś nieznanego mi oręża. Z chwilowego stanu dezorientacji wyrwał mnie niesamowity hałas. Odwróciłam się w stronę mieniącego się wilka i ujrzałam w nim coś, co zawirowało moimi uczuciami. Jednocześnie czułam do niego nienawiść i uwielbienie. Otrząsnełam się i gdy chciałam już popędzić w jego stronę, znowu coś mnie zatrzymało. Jakaś forma niewidzialnej siły skutecznie mnie powstrzymywała. Walczyłam niemalże sama ze sobą, patrząc jak mój cel ponosi powoli klęskę. Robiło mi się przed oczami na przemian czarno i biało. Miałam wrażenie że już nic ze sobą nie współgra - czas, grawitacja i siły oddziaływania, czy nawet sami bogowie. Szczególnie Ci ostatni sprawiali wrażenie nieobecnych. Wpadłam w furię, która okazała się tylko marnowaniem ostatków sił. W jednym momencie wszystko ustało. Z mojego położenia mogłam bez problemu zobaczyć hektary martwych wilków. Nogi mi zadrżały, źrenice rozszerzyły się, a umysł zdawał się wariować. Wtem zobaczyłam jego. Błyszczące futro nie błyszczało już tak jak na początku. Błoto i świeża krew zabijały dobre pierwsze wrażenie. Wilk leżał nabity na parę pali, z rozerwaną krtanią.
~~~~
Obudziłam się wydając z siebie niekontrolowany dźwięk, coś na kształt warknięcia. Nastąpiło to jak zwykle w momencie zobaczenia ciała. Z pyska kapała mi krew, której pozbyłam się błyskawicznie, wycierając ją w śnieg. Obudziłam się pośrodku niczego, przepełniona furią, spowodowaną tak ogromną niewiedzą. Ten sam nieznajomy wilk, to samo zakończenie. Pobudka z krwią w pysku, oraz w kompletnie nieznajomym miejscu. Spojrzałam w niebo, które wskazywało nie więcej niż to, że noc trwała w najlepsze. Księżyc święcił jasno, dzięki czemu okolica była dobrze widoczna. Usiadłam jeszcze na chwilę, próbując obmyślić plan działania na najbliższe godziny. Przypadkiem dostrzegłam ślady na śniegu. Mogłam się łudzić, że dotrę po nich do mojego pierwotnego położenia, które pamiętałam jak przez mgłę. Nic więcej mi nie pozostawało, więc ruszyłam w drogę. Oczywiście, jeśli ślady były moje...
<Ktosiu?>
Słowa: 526
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz