Był już późny wieczór, gdy wracałam samotnie do mojego mieszkania w Centrum. Byłam fizycznie i psychicznie wyczerpana po ciągnących się w nieskończoność obradach magów. I choć jakimś cudem zdołaliśmy dojść do porozumienia w kwestii najnowszych udoskonaleń magicznej osłony Królestwa, godziny spędzone na dyskusji, do najprzyjemniejszej formy spędzania czasu nie należały.
W każdym razie - grunt, że tym razem nie mnie zaciągnięto do pracy. Jutro, po szybkiej wizycie w bibliotece i na targu po brakujące zioła, planowałam udać się w końcu do mojej jaskini w Dystrykcie I. Gdzie czekał mnie upragniony odpoczynek.
Nie mieszkałam szczególnie daleko od Pałacu, który zawsze oświetlał blask magicznych światełek. Jednak ledwo minęłam pierwszy zakręt, zrobiło się całkiem ciemno. Uniosłam głowę, by spojrzeć w niebo. Przykrywała je gruba warstwa chmur, przez którą nie przebijała się ani jedna wiązka srebrnego światła księżyca czy gwiazd. Gdyby nie śnieg, który pokrywał wszystko dookoła i zdawał się świecić w ciemności, nie widziałabym niczego.
Już chciałam przywołać do siebie niewielki ognik niebieskiego światła, by oświetlić sobie drogę, gdy nagle usłyszałam odgłos kroków na śniegu. Zatrzymałam się w pół kroku, nieco wystraszona. Nasłuchiwałam. Może to, co doszło moich uszu, to tylko echo moich własnych kroków...? Ale nie. Mimo, że stałam nieruchomo, bojąc się choćby drgnąć, nadal słyszałam ten dźwięk. Zbliżał się...
Odwróciłam się gwałtownie, sięgając po magię i szykując się do odparcia ataku. Jednak ten nie nadszedł.
Ulica za mną była pusta
- Co, do jasnej...? - rozejrzałam się szybko. Nic. Dźwięk kroków także ucichł, jak zdałam sobie sprawę po chwili.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Pewnie wyobraźnia płata mi figle. Z pewną dozą ostrożności podjęłam przerwany spacer do domu, co jakiś czas rozglądając się nerwowo, jednak nic już mnie nie niepokoiło...
~•~
Zerwałam się z krzykiem, zrzucając z siebie skóry, pod którymi spałam. Oddychałam ciężko, z trudem łapiąc powietrze i rzucając spanikowane spojrzenia dookoła. Dopiero po chwili oprzytomniałam na tyle, by zdać sobie sprawę z tego, że jestem w swojej jaskini. W Dystrykcie I. I że potworny las, który chciał mnie jeszcze przed sekundą pożreć, tylko mi się przyśnił.
- To tylko sen - mruknęłam, próbując zapanować nad sobą. Zamknęłam oczy, biorąc drżący oddech.
Minął tydzień, odkąd koszmary się nasiliły. Wcześniej zawsze miały one związek z Magiem, moją przeszłością. Po jego śmierci osłabły, ale nie zniknęły całkowicie. Jednak te, które nawiedzały mnie od mojego powrotu do Dystryktu I, były inne. Gorsze. Bardziej przerażające...
Nie czułam się już na siłach, by zasnąć. Musiałam zająć czymś myśli.
Poczłapałam zrezygnowana do pracownio-kuchni, natychmiast kierując się do stołu roboczego, w całości zawalonego księgami, które przytargałam z Wielkiej Biblioteki. Złapałam pierwszą z brzegu i zaczęłam wertować jej strony, w poszukiwaniu czegoś ciekawego, wartego zapamiętania.
Kilka minut później musiałam zrezygnować, gdy uświadomiłam sobie, że w ogóle nie dociera do mnie, co czytam. Sfrustrowana, zatrzasnęłam książkę z nieco większą siłą, niż było potrzeba i podeszłam do szafy-szklarni, stojącej po drugiej stronie pomieszczenia. Uważnie sprawdziłam, czy czegoś nie brakuje, jednak wszystkie półki były zapełnione.
- Akurat kiedy potrzebuję zajęcia - mruknęłam. Usiadłam na środku pomieszczenia i rozejrzałam się, podwijając ogon pod siebie. Wszystko dookoła było ułożone w idealnym porządku. W sumie, nic dziwnego. Od tygodnia nic innego nie robiłam, tylko sprzątałam, starając się zająć czymś czas, który zwykle poświęcałam na sen, teraz brutalnie przerywany nękającymi mnie koszmarami.
W końcu, sfrustrowana, postanowiłam wyjść na dwór, zaczerpnąć świeżego powietrza. Ledwo moje łapy dotknęły śniegu przed moją jaskinią, zaczęłam biec.
Delektowałam się mroźnym powietrzem w płucach, uciekającą spod łap ziemią... Od mojego pojawienia się w Królestwie Północy poczyniłam znaczne postępy, jeśli chodzi o moją kondycję. Byłam w stanie dłużej biec bez przerw, nie dostawałam już zadyszki po ledwie kilkuminutowym spacerze.
Zatrzymałam się, gdy na horyzoncie dostrzegłam zarys Lodowych Rzeźb. Oddychałam ciężko, zmęczona biegiem.
Gdy uspokoiłam oddech, do moich uszu dotarł odgłos kroków na śniegu. Natychmiast przypomniałam sobie podobną sytuację sprzed tygodnia. Tym razem nie popełniłam błędu, i nie odwróciłam się.
Rzuciłam za siebie falą magii, próbując wybadać, co się za mną znajdowało. A gdy wiązki mojej mocy dotknęły tego czegoś... zawyły w proteście i czym prędzej cofnęły się do mnie. Zamarłam. Co to, do cholery, było, że nawet czarna magia się przed tym wzbraniała?
Odważyłam się rzucić za siebie szybkie spojrzenie. Podobnie, jak ostatnio, niczego nie dostrzegłam. Chyba że...
Przeniosłam wzrok na mój cień, doskonale odcinający się na czystej bieli śniegu. Niemal od razu zobaczyłam, że coś jest nie tak.
Bo to nie był mój cień.
- Merdre - Przez Lysandra zaczęłam ostatnio przeklinać po francusku. - Co to...
Odpowiedź nasunęła się sama, gdy tylko fakty w mojej głowie połączyły się w całość. Koszmary, wrażenie śledzenia, dziwny cień... Moje zeszłotygodniowe eksperymenty z zaklęciami znalezionymi w Wielkiej Bibliotece.
Zaklęcia, które mogą mieć takie skutki uboczne się jakoś oznacza, do cholery!
Złorzecząc na swoją nieostrożność i idiotę, który nie zabezpieczył właściwie woluminu z felernym zaklęciem, poczęłam przyglądać się dokładniej cieniowi.
W niczym nie przypominał mojej sylwetki. Był znacznie chudszy, rozmazany na brzegach... miał skrzydła. Przypominające te, które mają nietoperze.
Zatrząsł się, jakby się śmiał, po czym... wystrzelił ku mnie pysk z wyszczerzonymi zębami, które kłapnęły mi tuż przed oczami.
Cofnęłam się gwałtownie, zaskoczona, ale widmo zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Znowu jedynym śladem obecności demona był nienależący do mnie cień.
Odetchnęłam głęboko i, starając się nie panikować, ruszyłam truchtem z powrotem do mojej jaskini.
~•~
- Potrzebuję Fena - oznajmiłam, przekraczając próg Wielkiej Biblioteki. Bibliotekarz spojrzał na mnie dziwnie, pewnie zastanawiając się, do czego potrzebny mi młody pomocnik. - Przekaż mu, że czekam w dziale z zaklęciami.
I nie powiedziawszy nic więcej, zniknęłam między regałami.
Fen dołączył do mnie chwilę później. Bezszelestnie, jak to potrafią tylko Zerdin, pojawił się u mojego boku. Mało dyskretnie zajrzał mi przez ramię, by zobaczyć, co ciekawego właśnie czytam, a gdy zobaczył tomik poezji nieznanego autora, uniósł zdziwiony brew.
- Nie spodziewałbym się po tobie zamiłowania do poezji - stwierdził.
- Lubię czasami przeczytać coś innego, niż księgi z zaklęciami - zatrzasnęłam książkę i odesłałam zaklęciem na jej miejsce na półce. Po czym odwróciłam się do basiora, rzucając mu mordercze spojrzenie, na co ten skulił się odruchowo. - A jeśli już mowa o księgach z zaklęciami. Mam nadzieję, że to, że podczas moich ostatnich poszukiwań interesujących zaklęć znalazłam księgę z bardzo, BARDZO niebezpiecznymi w skutkach arkanami czarnej magii, nie ma nic wspólnego z tym, że to ty mi wtedy pomagałeś?
Basior spojrzał na mnie nieco zaskoczony. Widziałam, jak marszczy brwi, usilnie próbując sobie przypomnieć tamten dzień. W końcu coś mu chyba zaskoczyło, bo jeszcze bardziej zmarszczył brwi i spojrzał na mnie nic nierozumiejącym wzrokiem.
- Że co? - wydawał się autentycznie nie wiedzieć, o co chodzi. - Przecież nawet nie zapuszczaliśmy się do ograniczanych sal. Wszystkie były powszechnie dostępne...
- No właśnie. A jednak zaklęcie, które znalazłam i postanowiłam wypróbować, zawierało kruczki, których nie przyszłoby mi do głowy się spodziewać w księdze, którą każdy może sobie po prostu stąd zabrać - choć mówiłam spokojnym tonem, w środku buzowałam z wściekłości. Na siebie i na wilka, który nie dopilnował odpowiedniego oznaczenia tej nieszczęsnej księgi.
- Domyślam się, że te "kruczki", o których mówisz, nie są pierwszymi lepszymi, z rodzaju utrata przytomności - lubiłam Fena między innymi dlatego, że w młodości przyuczał się, by zostać magiem. Okazało się jednak, że włada zbyt ograniczoną magią, by nim zostać, dlatego zmienił plan na życie - został pomocnikiem bibliotekarza. A że podczas nauk zdobył dość szeroką wiedzę z dziedziny zarówno czarnej, jak i białej magii, zawsze można było się go poradzić.
- Owe kruczki, o których mówię, to opętanie przez cholernego demona - warknęłam. Nie udało mi się już zachować spokoju. Cała ta sytuacja zaczynała mnie powoli przerastać. - Który, jak na razie, jeszcze nic poza zsyłaniem koszmarów mi nie zrobił. Ale nigdy nic nie wiadomo.
Zerdin popatrzył na mnie z widocznym szokiem odmalowującym się na pysku. Westchnęłam. No tak, to że jego rasa nie cieszy się dobrą opinią wśród innych wilków nie znaczy, że każdy Zerdin jest zły. Fen ewidentnie nie ma pojęcia, jakim cudem to wszystko w ogóle się wydarzyło...
- Dobra - westchnęłam. - Nieważne. Chodzi mi o to, żeby się tego czegoś pozbyć - położyłam między nami księgę, której zaklęcia testowałam w zeszłym tygodniu. - Pomyślałam, że może będziesz w stanie mi pomóc.
Fen popatrzył na leżący przed nim wolumin. Po chwili kiwnął ostrożnie głową i zabraliśmy się do pracy.
~•~
Rozwiązanie mojego problemu znaleźliśmy, gdy słońce chowało się już za horyzontem. Czy raczej - znalazł je Fen. Niezawodny jak zawsze.
- Najprościej będzie udać się w miejsce, które skłoni demona do ukazania się - stwierdził, jak tylko pokazał mi odpowiedni rytuał.
- Strefa Wykluczenia - uznałam natychmiast. Coś mi mówiło, że ów las, który prześladował mnie w koszmarach, to właśnie to miejsce. Pytanie tylko, czy zaprowadzenie tam demona nie sprawi, że gdy już się ode mnie odłączy, nie stanie się zbyt potężny, by odesłać go w cholerę. Demony są sprytne. Na pewno nie pokazywał mi Strefy, by mi pomóc.
- Skoro tak uważasz - Fen wzruszył ramionami. - W każdym razie, cieszę się, że mogłem pomóc - podniósł się z podłogi, przeciągnął zastałe kości i zaczął odkładać księgi, z których korzystaliśmy, na miejsce.
- Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę - dodałam po chwili, czym przykułam na powrót uwagę basiora. - Mógłbyś udać się tam ze mną? Raźniej będzie mieć kogoś osłaniającego tyły - posłałam mu ciepły uśmiech.
Odwrócił ode mnie wzrok i zapatrzył się w półkę przed sobą. Po chwili jednak skinął ostrożnie głową na zgodę.
- Jutro mam wolne - powiedział jeszcze, nim zniknął wśród cieni.
Ach, ci Zerdini...
~•~
Już około południa następnego dnia dotarliśmy do Strefy Wykluczenia. Widziałam, że Fen rzuca dookoła rozbieganym spojrzeniem. Widocznie wyczuwał niepokojącą atmosferę tego miejsca. Z resztą jak chyba każdy wilk, nie wyłączając mnie.
Jedyna różnica była taka, że mimo iż umysł mówi "nie", magia wręcz przeciwnie, dziwnie ożywia się w tym miejscu. Co jest... niepokojące.
- Raz kozie śmierć, co? - mruknęłam, przekraczając granicę Strefy. Moja magia momentalnie zaczęła szaleć, cudem zdołałam ją opanować. A przyczepiony do mnie demon zdawał się zamruczeć z zadowolenia.
- Rozumiem, że sytuacja nie napawa optymizmem, ale mogłabyś sobie darować - mruknął Fen, podążając za mną. W odpowiedzi zaśmiałam się sucho, bez wesołości.
Na magii mojego towarzysza również odbiła się aura tego miejsca. Basiora otoczyło kłębowisko cieni sprawiając, że co chwilę znikał mi z oczu i pojawiał się z powrotem. Wydawał się średnio z tego faktu zadowolony, ale nie dziwiłam mu się. Mi też nie podobało się, jak wstęgi magii wiją się wokół mnie,
prowokując do uwolnienia ich.
Zatrzymaliśmy się koło charakterystycznego, powalonego pnia, który znajdował się dostatecznie daleko od granicy, by żaden przypadkowy przechodzeń nie ucierpiał, gdyby coś poszło nie tak. A, nie oszukujmy się, taka opcja była wielce prawdopodobna.
- Zaczynasz? - zapytał Fen. Skinęłam powoli głową, po czym uwolniłam magię, a wraz z nią demona.
Pojawił się przed nami. Jego sylwetka zdawała się być utkana z fal wijącej się ciemności. Rozwinął nietoperze skrzydła i wyszczerzył groźnie kły, szykując się do skoku.
Zaatakowałam pierwsza. Zanim demon zdążył zareagować, przyszpiliłam go magią do pobliskiego drzewa. Zaskrzeczał przeraźliwie, oburzony. Próbowałam sięgnąć magią do jego gardła, odebrać oddech... W ostatnim momencie moja magia się cofnęła. Zamarłam zaskoczona. Magia za żadne skarby nie chciała mieć kontaktu z tą istotą.
Demon uśmiechnął się, ukazując śnieżnobiałe, wyglądające na piekielnie ostre kły. Wykorzystując moje rozkojarzenie, szarpnął się, a więzy opadły. Cofnęłam się o krok.
Gdzieś z boku usłyszałam głuche warknięcie Fena. Po czym w stronę demona poleciało zaklęcie, którego nauczyłam go w czasie drogi. Wystarczająco potężne, by wpłynąć jakoś na tę istotę, a jednocześnie niewymagające szczególnych zdolności magicznych.
Kula skłębionej magii uderzyła demona w bok, na co ten syknął. Odwrócił uwagę ode mnie, przeniósł wzrok na basiora.
Wykorzystałam sytuację. Szybko nakreśliłam na ziemi symbol odesłania. Szepnęłam kilka słów w Starszej Mowie, po czym zagwizdałam.
Zaskoczony demon spojrzał na mnie, zastanawiając się pewnie, o co mi chodzi. Dało to Fenowi szansę, by rozpłynąć się wśród cieni. Gdy demon zdał sobie z tego sprawę, warknął zirytowany. Ponownie skoczył na mnie.
I wpadł prosto w runę, którą narysowałam. Zawisł na chwilę w powietrzu, po czym wśród przerażającego wrzasku rozpłynął się w powietrzu.
- Było łatwiej, niż bym się spodziewała - mruknęłam. Po chwili Fen zmaterializował się koło mnie.
- Nic tylko się cieszyć - mruknął. - A teraz spadajmy stąd, póki nic nas jeszcze nie zjadło.
Nie trzeba mnie było zachęcać.
Nagroda: 2 punkty magii
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz