Latanie we mgle było ciężkie i nawet perfekcyjna orientacja w terenie nic nie zdziała, niestety musiałem się dostać do centrum do południa, czyli byłem skazany na siwą chmurę, od której nic nie widziałem. Wystartowałem ze swojej jaskini na skrzydłach i leciałem, póki widziałem korony drzew. Wtedy jeszcze wiedziałem, którędy lecę, niestety chwila mojego zamyślenia sprawiła, że las zniknął, a ja musiałem zniżyć lot. Po dolinach, jakie rozciągały się pode mną byłem przekonany, że kierowałem się w dobrą stronę. Potem sam nie wiem, jak to się stało, może się myliłem albo zamyśliłem lub mgła ze śniegiem pomieszała mi w głowie. W końcu czy widać granicę między białych puchem, a chmurą, unoszącą się nad powierzchnią? Ja jej nie dostrzegałem, dlatego po paru minutach złożyłem skrzydła i pokonywałem drogę pieszo. Na początku szło mi całkiem sprawnie i sądziłem, że dotrę na miejsce nie spóźniony, niestety śniegu zaczęło przybywać. Pomagałem więc sobie ogniem, który wydobywał się z mojego pyska i topił śnieg z przodu. Z czasem zacząłem podskakiwać za pomocą skrzydeł, gdy wpadałem w zaspy, a niestety mój wzrost mi nie pomagał, wręcz przeciwnie. W pewnym momencie topiłem się w nich, niczym szczeniak, wtedy zdałem sobie sprawę, ze na pewno się zgubiłem. Rozłożyłem skrzydła i wzleciałem do góry, wylądowałem jakieś pół kilometra dalej, gdzie śnieg nie padał ostatniej nocy i mogłem pokonywać drogę bez problemu. Nagle poczułem pod łapami coś śliskiego. Zgarnąłem łapą śnieg, który tylko delikatnie przyprószył zamrożone jezioro. Miałem wrażenie, że kierowałem się w dobrą stronę, a lód na wodzie mnie w tym utwierdzał. Wysunąłem pazury i ruszyłem przed siebie. Z początku nie szło mi najlepiej, kopyta nie miały dobrej przyczepności, więc zacząłem sobie pomagać skrzydłami, dzięki którym przyspieszyłem. Nagle w oddali zobaczyłem sylwetkę jakiegoś wilka. Zbliżał się do mnie, gdyż jego postać się zwiększała. Nie reagowałem, szedłem dalej przed siebie, kiedy obcy wszedł na lód. Najprawdopodobniej nie wiedział o tym, ponieważ widziałem, jak jego łapy rozkraczają się na wszystkie strony i przez chwile po prostu na nich jedzie. Zatrzymałem się, przyglądając się nieznajomemu, który po chwili się zebrał, wysunął pazury i szedł powoli w moim kierunku.
- Przepraszam – odezwał się damski głos. Odwróciłem się do wadery, której mogłem się przyjrzeć dopiero wtedy, gdy była parę kroków ode mnie. - Wiesz którędy do centrum? - zapytała. Pokiwałem głową.
- Także się tam wybieram – oznajmiłem. - Niestety nie jestem pewien drogi, którą obrałem – dodałem. - Ale chyba wiem, co mogłoby nam pomóc – powiedziałem po chwili ciszy. Delikatnie chuchnąłem w nicość, para z mojego pyska nabrała niebieskiego kolorku, a im więcej powietrza wypuszczałem, zamieniało się w małe płomyczki. Podczas tej czynności myślałem o centrum i po chwili, gdy przed nami utworzyły się trzy duży ogniki, z których robiły się mniejsze, one wskazały kierunek wschodni. - Wskażą nam drogę – wytłumaczyłem, czekając, aż wadera się ruszy, gdyż w chwili obecnej im się przyglądała. Mogłem je wytworzyć wcześniej i poprowadzić samego siebie, bo nie bałem się porażki i zgubienia. Jednak kiedy ktoś pyta o drogę, należy pomóc.
<Rhiannon?>
Słowa: 483
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz