Mała, niebiesko-szara kulka, która była małym szczenięciem, właśnie skoczyła na mnie i postanowiła wbić mini kiełki w mój kark. Ja zacząłem lamentować i błagać o litość, ale takowej nie dostałem. Plątały mi się łapy, kiedy bujałem się na boki, pod wpływem bólu, jakiego doznałem od strony mojego wroga. Wilczek zadał ostateczny cios, kiedy położył łapy na moim pysku i oznajmił, że zostałem przeklęty i nigdy więcej nie zjem żadnego wilka.
A potem oboje wywróciliśmy się na plecy i zaczęliśmy się głośno śmiać, kiedy matka szczenięcia właśnie weszła do jaskini.
- Widzę, że dobrze się bawicie – oznajmiła samica, kiedy jej dziecko pobiegło do jej łap i się mocno przytuliło.
- Czy następnym razem też mogę zostać z Pandorą? - zapytał z nieukrywaną radością, pyszczek jeszcze mu się długo cieszył. Wadera spojrzała na mnie, nieco zakłopotana. Wstałem z ziemi.
- Pani syn jest bardzo grzeczny i do końca zjadł cały obiad – oznajmiłem, wtedy popatrzyła na mnie lekko zszokowana, ale z uśmiechem spojrzała na swe dziecię, które grzecznie siedziało i czekało na jej odpowiedź.
- Na prawdę? - potem skierowała wzrok w kierunku skalnego stołu, przy którym jedliśmy. Skinąłem głową. - Ze mną nigdy nie chcesz dokończyć posiłku – zauważyła, jakby obrażona, ale z drugiej strony wdzięczna, popatrzyła na Haku, swego synka, który położył po sobie uszy i zrobił minę niewiniątka.
- No bo gdybym nie zjadł, nie mógł bym pokonać potwora z gór, który je wilki! - oznajmił, podchodząc do mnie.
- Potwora z gór, który je wilki? - potworzyła rozbawiona, zerkając na mnie. Niewinnie się uśmiechnąłem. - No cóż, skoro tak bardzo spodobał ci się pan, to jeśli następnym razem się zgodzi, możesz z nim zostać – na tę wiadomość Haku podskoczył z radości i podziękował matce, która posłała mi rozbawione spojrzenie.
Tak naprawdę, to przez przypadek stałem się opiekunem małego Haku. Gdy byłem w swojej jaskini, przyszła do mnie szara wadera, która oznajmiła, że jestem ostatnim opiekunem na tym terenie. Gdyby nie fakt, że pozostali byli zajęci, nawet by o mnie nie pomyślała, ale byłem jej ostatnią nadzieją. Chociaż było widać, że nie była zadowolona z faktu zostawienia mnie ze swoim synem, poszła do centrum, a ja południe do wieczora spędziłem ze szczenięciem.
- Do zobaczenia mały – pożegnałem się ze swym podopiecznym, potem odebrałem od jego matki zapłatę w postaci kamieni szlachetnych, które będą ładnie ozdabiać moją jaskinię i ruszyłem do domu.
Pogoda była ładna, chociaż panowała noc. Śnieg leżał ubity, więc ławo było iść, a brak wiatru nie sypał białym puchem w pysk. Jasny księżyc oświetlał teren jak słońce w dzień, a bezchmurne niebo pozwalało zobaczyć piękne gwiazdy – po prostu idealna pora na spacery. Po chwili poczułem burczenie brzucha, a ponieważ nie byłem zmęczony, postanowiłem coś upolować. W nocy było to trudniejsze, jednak ja miałem w zanadrzu moc Tkania Krwi. Wszedłem w las i tam zaczaiłem się na lisa, który najwidoczniej także szukał czegoś do zjedzenia. Nie spuszczałem go z oczu, delikatnie rozłożyłem skrzydła na boki, a potem się wyprostowałem i mocno skupiłem, myśląc o tym, by moja ofiara się zatrzymała. Nieświadoma ruda kita to zrobiła, a ja za pomocą skrzydeł, po dwóch dużych susach, byłem przy zwierzęciu i wgryzłem się w jego szyje. Zabiłem je szybko, a potem trzymając go w zębach, wyszedłem z lasu.
Wystraszyłem się, kiedy nagle zza drzewa wyszedł obcy mi wilk. Prawie puściłem lisa z pyska, odsunąłem się trochę do tyłu i dopiero wtedy przyjrzałem się nieznajomej. Wtedy wiedziałem, co mnie tak przeraziło: dwukolorowe oczy od blasku księżyca zaświeciły się mocno, groźnie, a dwie szerokie blizny na pysku tylko wzmocniły efekt.
<Ingrid?>
Słowa: 585
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz