Patrzyłam za oddalającą się waderą zza zmrużonych z irytacją powiek. Serio, Sukki? Musiałaś mnie zostawiać z obcym, bo ubzdurałaś sobie, że połączy nas przeznaczenie? Większych bredni nie słyszałam.
Poza tym mogłaby mnie czasami zapytać o zdanie, zamiast układać mi przyszłość na każdym kroku...
- Chyba zostaliśmy sami - dobiegł mnie głos basiora. Zwróciłam na niego spojrzenie, starając się przybrać przyjazną postawę. Ciężko stwierdzić, na ile mi się to udało, bo wygląda na to, że dowódca sił powietrznych nie przejmuje się takimi niuansami jak stosunek wader do niego, więc pewnie nawet gdybym wykazywała jawną niechęć, nie powstrzymałoby go to przed tym, co zrobił chwilę potem.
- Może zacznę od nowa. Lysander - wyciągnął w moją stronę łapę.
- Spero - z pewnym ociąganiem odpowiedziałam na jego gest, a gdy tylko moja łapa zetknęła się z jego, basior złożył na niej pocałunek.
Odskoczyłam wystraszona, wyrywając łapę z jego uścisku. Podkuliłam ogon pod siebie i położyłam uszy, nie spuszczając wzroku z Lysandra, który wydawał się cokolwiek zaskoczony moją reakcją.
- Czy coś się stało? - zapytał, robiąc krok w moją stronę, w odpowiedzi na co cofnęłam się.
- Nie, zupełnie nic - mruknęłam. Wyszłam na idiotkę. Pewnie to normalne przywitanie, a ja zrobiłam z tego nie wiadomo co. Ale nie moja wina, że wcześniej zawsze kończyło się na uścisku ręki, a nie... Lekko spanikowana, szybko zmieniłam temat. - Mówiłeś coś o spacerze?
Lysander wyszczerzył się zadowolony i ruszył za mną, gdy podjęłam przerwany wcześniej marsz ulicami Centrum. O tej porze ze swoich jaskiń wylęgały niemal wszystkie wilki mieszkające w Centrum, szukając rozrywki w mieście lub chcąc po prostu pospacerować. Co i rusz mijaliśmy więc kogoś, kogo znałam ja, lub Lysander, a każdy co do jednego, wnioskując z ich min, na nasz widok myślał chyba o tym samym.
Przeklęta Sukki.
- Jak ci się wiedzie w nowym domu? - zapytał w pewnym momencie Lysander, odrzucając opadającą na oczy grzywkę.
- Dobrze - choć nie mam z czym porównać, dodałam w myślach. Zatrzymaliśmy się przy jednej z wielu przypałacowych fontann, z których bez względu na porę roku zawsze tryskała wodą. Oparłam się przednimi łapami o otaczający ją murek i zapatrzyłam w swoje odbicie w wodzie.
- Oszczędna w słowach, jak widzę.
Spojrzałam na niego kątem oka i pierwszy raz od wyjścia z baru uśmiechnęłam się szczerze.
- Co tu więcej mówić? Mam własny, ciepły kąt, pracę, która sprawia mi przyjemność i sporą gromadkę znajomych. Całkiem sporo, jak na zaledwie kilka miesięcy życia - trąciłam wodę łapą, posyłając w nią niewielką wiązkę magii. Tafla pokryła się cienką warstewką lodu, która zaraz pękła pod wpływem ruchów wody. Dopiero po chwili się zreflektowałam, dodając - Tutaj.
- Co proszę? - Lysander usiadł koło mnie, przyglądając się moim poczynaniom.
- Kilka miesięcy mojego życia tutaj - odwróciłam głowę, uciekając od jego zaciekawionego spojrzenia. Spędziliśmy razem niecałą godzinę, a już miał okazję dowiedzieć się o mnie więcej niż osoby, które znam odkąd przybyłam. Gdyby dobrze słuchał i obserwował.
Spojrzałam w niebo, na migoczące wysoko miliony gwiazd. Po raz pierwszy od mojego cudownego uwolnienia zakradła się do mnie myśl o matce. Co się z nią stało? Jak potoczyły się jej dalsze losy? Czy żałowała, że oddała swoje szczenię, skazując je na los gorszy od śmierci...?
- Zamyśliłaś się - poczułam na łopatce czyjąś łapę. Wzdrygnęłam się odruchowo, nadal nieprzyzwyczajona do zwyczajnego dotyku.
- Już późno - rzuciłam, odwracając się od basiora. - Powinnam już być w domu.
- Odprowadzę cię - zaproponował natychmiast Lysander.
- Dziękuję za troskę, ale naprawdę nie ma potrzeby - powiedziałam kategorycznym tonem, jednak najwidoczniej nie przemówiło to do niego, bo nie zatrzymał się, zamiast tego zrównał ze mną.
<Lysander?>
Słowa: 570
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz