Statek przybił do portu jakieś pół godziny temu. Przez moment zostałem jeszcze na pomoście przyglądając się rozładunkowi. Mroźna bryza gdy wilk stoi na lądzie to jednak coś innego niż wiatr buchający ci w pysk kiedy próbujesz nie wylecieć za burtę na wielkich falach. Dawno już tutaj nie byłem. Jak bardzo zmieniło się Królestwo? A Fean? Miałem być dla niego wspaniałym ojcem, a zniknąłem na prawie trzy lata! Pewnie już nie jest małym szczeniaczkiem jak wtedy, na pewno nie jest! Do tego Spero.. tak dawno ich wszystkich nie widziałem. Moje myśli odkąd wyruszyliśmy z Ziemi Fareńskiej błądziły ciągle do nich. Byłem gotów pokusić się o myśl, że to nie tęsknota, a już choroba. Czy oni w ogóle na mnie czekają? O ile Fean jest dla mnie jak rodzony syn – i mam nadzieję, że on traktuje mnie jak ojca – to Spero nie miała żadnego powodu. Po co miałaby zaprzątać sobie myśli walczącym na wojnie wielkoludem, kiedy tutaj ma tyle spraw na głowie. Muszę zabić te myśli i porozmawiać z bliskimi, bo nie znajdę spokoju. Kilka minut po postawieniu łap na lodzie poprawiłem ledwo trzymającą się już sakwę, zarzuconą przez ramiona i ruszyłem skromnymi uliczkami w stronę zamku. Mój chód był dość drętwy, zmieniłem się czy to po prostu stres? Mijając kilku żołnierzy, którzy mnie kojarzyli nawet się nie uśmiechnąłem, a jedynie skinąłem głową. Nie tak miałem w zwyczaju. Czuję się jakby ta wojna nie zabrała mi trzech kolejnych lat, a co najmniej dziesięć. Wzdychając ciężko z mojego pyska wydobyła się para. Skupiłem się na niej, a następnie przerzuciłem wzrok na jasne niebo, po którym wężem sunęły chmury. Na dachach niskich domów siedział śnieg, jak zwykle. Piękne sople ozdabiały budynki dodając im jakiejś magicznej rysy. Ostatnimi czasy widziałem same zielone lasy, zima nawet jeżeli przyszła to nie wyglądała jak tutaj. Często śnieg mieszał się z błotem… bądź topił przy pożarach. Tutaj to co innego, ale czego można się spodziewać po Krainie wiecznie skutej lodem, nazwa mówi w końcu sama za siebie. Chcę już dotrzeć na miejsce.
Niewiele osób wiedziało o tym kiedy wrócę, ja i załoga w zasadzie sami nie mogliśmy tego określić. Wysłaliśmy jedynie kruka mówiącego, że rozpoczynamy nasz… powiedzmy rejs powrotny. Rozumiem więc zdziwienie kiedy pojawiłem się na zamku. Co prawda nie było tam nikogo, z kim najbardziej chciałbym porozmawiać, ale przynajmniej razem z Nairą przedyskutowaliśmy kwestię mojego dowodzenia. Po ostatnich latach wojna coraz bardziej męczyła mnie psychicznie. Chciałbym pomóc wszystkim duszom, tym których mogłem uratować gdybym bardziej się postarał, nie wpadł w zasadzki. Ale na to już za późno. Właściwie to rzuciłbym wojskową karierę w kąt, ale na niczym innym się nie znałem. No i mógłbym odkupić winy pomagając tutaj.
Po omówieniu wszystkiego z królową ruszyłem pod adres, który od niej dostałem. Kilka minut zajęło mi dotarcie tam. W tym miejscu pracuje Fean. Hah, ma już pracę, naprawdę jestem stary. Przekraczając próg siedziby detektywistycznej do mych nozdrzy dotarł zapach papierów i książek. Spodziewałem się większego bałaganu, ale wszystko było tutaj naprawdę nieźle poukładane.
- Witam, w czym mogę pomóc? - Basior, może nieco starszy ode mnie spojrzał na mnie znad okularów, odrywając wzrok od dokumentu, który przed chwilą wypełniał.
- Witam, szukam syna. Fean ponoć tutaj pracuje.
- Pan De Lyunes? Ledwo pana poznałem – rzucił szybko. No ej kilka siwych włosów ze stresu to przecież nic takiego. - Fean o panu opowiadał – mruknął – jest za tymi drzwiami – wskazał mi kierunek. Kiwnąłem głową w podzięce i skierowałem się w tamtą stronę. Zapukałem i nie zwlekając dłużej wszedłem do środka. Tutaj… panował większy nieporządek. Na biurku walały się teczki i jakieś papiery, na skromnej półce brakowało już miejsca na książki, więc kilka z nich spoczywało na podłodze. Niektóre były otworzone, mogłem zobaczyć, że wiele jest w nich zaznaczone. Dwie skromne lampy jakoś oświetlały ten gabinecik, ale gdyby nie okno, byłoby tu o wiele gorzej.
- Fean? - zapytałem, szukając wzrokiem wilka. Ktoś właśnie uderzył głową o biurko, podnosząc się gwałtownie. Ale czego on szukał pod spodem?
- Lysander? Lys! - odpowiedział mi krzyk i zobaczyłem jak zza mebla wyskakuje basior. - Wróciłeś! - podbiegł, przystając do mnie, truchtając w miejscu z łapy na łapę, aż w końcu mnie przytulił. - Mówili, że nie wrócisz, ale ja wiedziałem, że byś tego nie zrobił! Nie zostawiłbyś swoich bliskich! - zaraz po uścisku odskoczył ode mnie radosny, wpatrując się we mnie ze szczerym uśmiechem na pysku, jakby jeszcze raz dokładnie badając czy to na pewno ja.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. Nadal masz szal ode mnie, który ci dałem przed wyjazdem i jak ty wyrosłeś! - musiałem przyznać, że niesamowicie mnie to wzruszyło. Mój mały chłopiec nie jest już małym chłopcem.
- Oczywiście, że go noszę! Ale jednak się pomyliłeś, bo nie jestem tam wysoki jak ty – rzucił, badając mnie wzrokiem.
- Nie porównuj się do potomka fenrisa, bo nic ci to nie da – zaśmiałem się cicho, rozluźniony.
- Skąd ta ogromna blizna? - podszedł bliżej mojego skrzydła, rzucając znikąd. Czyli jednak jest jeszcze bardziej widoczna niż myślałem, ale czego się spodziewać, to była ogromna rana, a teraz jest do tego nieupierzona.
- Z pola bitwy. Lepiej mi powiedz skąd tu ten bałagan.
- Muszę uporządkować rzeczy od początku, bo powoli przestaję mieć tutaj miejsce, dlatego musiałem wszystko rozłożyć! Co robiłeś cały ten czas? Jak tam było? A byłeś już u Spero? Pewnie się ucieszy! Wiesz, odwiedzała mnie kiedy przebywałem na zamku.
- Właściwie to jeszcze nie. Ma dzisiaj wolne i ponoć odpoczywa u siebie. – odwróciłem wzrok – Wiesz, gdzie znajdę jakiś sklep z kwiatami?
- Za rogiem jest kwiaciarnia. A co, zamierzasz ją zaskoczyć z bukietem?
- Właściwie to tak. A ty powinieneś dokończyć swoją pracę. Kiedy tylko ogarnę wszystkie sprawy przyjdę do ciebie, musimy gdzieś razem wyjść i porozmawiać o wszystkim co się stało przez ten czas. - posłałem mu kolejny ciepły uśmiech i uścisnąłem go.
- Oczywiście! - może był dorosły, ale cieszył się jak szczeniak. Pożegnałem się z nim, nie przeszkadzając mu dłużej w pracy. Poszedłem tam gdzie mi wskazał i poprosiłem kupca o pokazanie mi wszystkich pudrowo-różowych kwiatów jakie tylko miał. Nigdy nie zapomnę o wianku, który kupiłem dla Spero na Zimowy Bal. Takie kolory naprawdę do niej pasują i już chyba zawsze będą mi się z nią kojarzyć. Ta mała wadera ma w sobie tyle siły, że nie przestanę jej nigdy podziwiać. Dosłownie mała, jej wzrost jest aż uroczy. Kupiłem bukiet, który wydał mi się najlepszy i natychmiast wyruszyłem do Dystryktu I, aby złożyć wizytę waderze. Muszę przyznać, że zacząłem nawet nieco się martwić naszym spotkaniem. Przecież nie było mnie tak długo! Co ona może o mnie teraz myśleć, co ja sobie wyobrażam pojawiając się od tak. Przecież nawet… Uh nawet nie wiem jak ją nazwać. Lubię ją, ale jak, nigdy nie zdołałem zrozumieć dlaczego od zawsze tak bardzo mi na niej zależało. A teraz zamierzam pojawić się jak gdyby nigdy nic. Jasna cholera Lysander! Może powinienem był ją wcześniej o tym powiadomić? Ale teraz to i tak już na nic, stresowałem się całą podróż, aż w końcu znalazłem się w pobliżu jej jaskini. Wylądowałem, chwytając bukiet pod skrzydło. Serce waliło mi niczym dzwony świątynne. Mógłbym się wycofać, ale egoista, który we mnie siedział tak bardzo chciał ją teraz zobaczyć. Mógłbym znów badać ją wzrokiem, cieszyć się jej zapachem, obserwować uśmiech i błyszczące oczy.
-Spero? - zapytałem, stając przy wejściu. Zupełnie jak kiedyś, gdy przez moje wołanie uderzyła się w głowę o jedną ze skalnych półek. Oby teraz do tego nie doszło, bo będzie to głupie powitanie po latach.
<Spero?>
Słowa: 1244 = 82 łuski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz