Kiedy tego dnia rano wychodził od gabinetu swojego przełożonego z listą nowych kadetów, nie spodziewał się dwóch rzeczy; tego, że w drodze wpadnie w burzę śnieżną i tego, że wpadnie na jakąś zupełnie obcą wilczycę po drodze.
Leżał na brzuchu, a wiatr ciskał mu w oczy drobne kryształki lodu. Prychnął, mrużąc powieki i podniósł się z ziemi.
- Nic ci nie jest? - próbował przekrzyczeć wiatr. Usłyszał jedynie niewyraźne słowa i śmiech. Podszedł do przewróconej nieznajomej i pomógł jej wstać. - Przepraszam, nie widziałem cię w tej zamieci.
- Nie szkodzi - odkrzyknęła wadera. Teraz, kiedy podszedł słyszał ją wyraźnie. Widać, że była zdenerwowana i zdyszana. Musiała biec.
- Coś się stało? - Znalazł wnękę w skale, która była nieco odsłonięta od wiatru. Nieznajoma weszła za nim niechętnie. Obejrzała się, jakby czegoś szukała za sobą.
- Rzadko kiedy spotyka się na drodze inne wilki podczas zamieci - dokończył, siadając w upatrzonym przez siebie miejscu. Poprawił szalik.
- Ćwiczyłam zaklęcia w wąwozie z jednym szczeniakiem. Uciekła i zaczęłam ją gonić, ale nadeszła burza. Powinnam jej szukać, ale nie mogę już złapać tchu...- odpowiedziała cicho wadera. Aarved spojrzał na nią uważnie i zamyślił się.
- To nie brzmi najlepiej - odpowiedział w końcu zdawkowo, nie chcąc martwić towarzyszki. Nie sądził jednak, że szczenię poradzi sobie podczas śnieżycy. On sam musiał uważać, żeby nigdzie nie spaść, o nic się nie potknąć i - nie oszukujmy się - nie zamarznąć.
Spojrzał kątem oka na waderę. Widział, że w jej głowie toczy się bitwa. W końcu wstała - najprawdopodobniej po to, żeby dalej szukać zguby.
- Poczekaj! - Wyciągnął łapę i położył ją na jej plecach, żeby zwrócić na siebie uwagę niebieskiej nieznajomej. Ta podskoczyła i spojrzała na niego z przestrachem. Natychmiast cofnął kończynę. Nie spodziewał się, że tak zareaguje. Ciągnął jednak dalej:
- Myślę, że powinniśmy poczekać. Jak będzie padać, to nigdy jej nie znajdziemy, a możemy zrobić sobie krzywdę. Jeśli jest bystra, to pewnie znalazła jakąś dziurę i w niej siedzi. Nie zauważymy jej!
- My...?
Podniósł na nią swoje spojrzenie.
- Pomogę ci, przecież nie zostawię cię samej, skoro potrzebujesz pomocy.
- Nie masz swoich obowiązków? - spytała. Dostrzegł, że patrzy na torbę poselską na jego boku.
- To może poczekać, nic ważnego. Moim obowiązkiem jest pomagać, jeśli czyjeś życie jest zagrożone - odrzekł poważnie.
- Rozumiem... - mruknęła niepewnie wadera. Usiadła trochę dalej od niego i spuściła łeb, patrząc na swoje łapy. Minuty mijały, a krępującemu milczeniu przygrywały świsty i zawodzenie wiatru. W końcu basior postanowił ponowić rozmowę.
- Przpraszam, nie przedstawiłem się. Aarved.
<Spero?>
Słowa:397
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz