poniedziałek, 17 lutego 2020

Od Vallieany CD. Aarveda


Gdy jej ciało uderzyło o kamienną podłogę, automatycznie wygięła się w łuk. Szeroko otwarty pysk skierowała ku górze w niemym krzyku. Przez pierwsze sekundy nie była w ogóle w stanie złapać oddechu ani ostrości obrazu. Przed oczami biegały jej obce wilki. Każdy z nich coś wrzeszczał lub szeptał, wypełniając umysł wadery czystym chaosem. Nie była w stanie zrozumieć o co im chodzi, była zagubiona. Poruszanie się było niemożliwe nawet nie wiedziała czy oddycha.
Niespodziewanie jeden głos przytłumił wszystkie inne. Mocny, ciepły głos basiora kazał jej wstać, kiedy ona nie wiedziała jak wykonać to niby proste polecenie. 
Mrugała, tępo wpatrując się w rozbiegane wilki.
Musiała przeleżeć tak co najmniej dwie czy trzy minuty, zanim w ogóle przypomniała sobie jak poruszać ogonem, potem uszami. Wraz z tą świadomością wszystkie wrzaski zaczynały milknąć, a dziwne postacie tonęły w czerni jaskini. Jedynym wyjątkiem był ten jeden szczególny głos, rozkazujący żeby wstać. Przychodził także ból i poczucie o przemoczonym futrze.
- Nie krzycz…- szepnęła bezdźwięcznie. Praktycznie wymamrotała.
Pomóż mu.
Podniosła ciężki łeb i rozejrzała się w ciemnościach, zmuszając błędnik do dodatkowej roboty. Jestem tu sama- stwierdziła, pochylając głowę w dół. Czuła jak krew szaleje w jej organizmie, próbując poradzić sobie z upadkiem z dużej wysokości. Magia w jej ciele działała szybko, regenerując najgroźniejsze uszkodzenia, znacznie gorzej było z powrotem myśli na swoje miejsce. Musiała konkretnie uszkodzić głowę.
Vallieano, wstań. Nie jesteś tu sama.
- O kim ty mówisz? Daj mi spo…- ponownie mamrotała pod nosem, jednak urwała. Zaczęła kontaktować. Znów zamrugała i zmarszczyła brwi.
Jej mruczenie odbijało się niewyraźnym echem od ścian jaskini, zmieszane z dwoma nierównymi oddechami.
Natychmiast się podniosła na równe łapy, a głowa ponownie boleśnie dała znać o obrażeniach, ponadto nie była w stanie nastąpić całkowicie na lewą nogę. Kończyna niemiłosiernie bolała w śródstopiu, jednak czarna samica tylko cicho sapnęła, natychmiast odciążając bolącą stopę. Poczuła także pieczenie krawędzi języka i krew w pysku- musiała sobie go przegryźć, przemoczone futro zdecydowała zignorować na najbliższy czas.
Wzięła dwa nierówne oddechy z głową pochyloną w dół. Ułamek sekundy zajęło jej przeanalizowanie swoich obrażeń na samego czuja. Było stabilnie. Następną sekundę zajęło jej stwierdzenie położenia basiora, z którym jeszcze chwilę wcześniej przedzierali się przez śnieżycę.
Natychmiast dopadła do wilka, całkowicie wykluczając ranną łapę z użytku. 
- Aarved, odezwij się jeśli mnie słyszysz- powiedziała, zapominając o formach grzecznościowych. Wyczuła dotykiem że leżał na boku, tak jak ona chwilę wcześniej. Zaczęła zaciągać się zapachem jego ciała, szukając jakiegoś krwawienia, z którego byłaby w stanie dowiedzieć się o ewentualnych urazach basiora, jednak było to na nic. Dopiero gdy przejeżdżała delikatnie nosem po jego przemoczonej klatce piersiowej, wilk zakaszlał. Zwróciła oczy w kierunku głowy rogatego- Nie ruszaj się, proszę, to może być coś poważnego.
Jednak wilk nie słuchał, lub w ogóle nie słyszał i po chwili zaczął się podnosić, stękając z bólu. Vallieana przysiadła na prawej nodze w milczeniu. Skoro się podnosi, to znaczy że nic nie stało się z jego kręgosłupem, łapy też chyba są całe, myślała, czujnie wyłapując każdy ruch towarzysza. 
Nagle ten wciągnął głośno powietrze. Wadera nie wiedziała jak Aarved reaguje na dotyk, więc tylko poderwała lekko zad, zaniepokojona. 
- Jedną chwilę- wydyszał nagle.
Niebieskooka skinęła powoli głową, aby zaraz zdać sobie sprawę, że rogacz nie ma prawa tego zobaczyć. Mruknęła więc w odpowiedzi tylko ciche “w porządku” i powoli podążyła w kierunku ściany. Czuła wyraźny przeciąg i chciała zdefiniować jego ujścia. Jedno musiało być masę metrów nad nimi, skąd spadli, drugie w takim razie powinno być niżej. 
Ostrożnie wszystko badała, aż w końcu odnalazła swój cel. Szczelina w ścianie, przez którą na szerokość przecisnąłby się na raz maksymalnie jeden spory wilk, za to ciągnęła się daleko w górę. Po drugiej stronie tliło się niewyraźne pomarańczowe światło.
- Niby mógłbym użyć mocy, aczkolwiek nie wydaje mi się, żeby któraś się przydała w tym wypadku- usłyszała nagle przy swoim uchu, aż zadrżała. Obróciła pysk w kierunku basiora, który okazał się być dużo bliżej niż się spodziewała. Natychmiast zganiła się za to, że aż tak bardzo się rozproszyła. 
- Niestety ja też zbyt wiele nie zdziałam- przyznała, aby znów zamilknąć na chwilę. Wpatrywała się w szczelinę, Aarved pewnie też- Jak mocno pan się obił? 
Znów milczenie, które tym razem zwróciło uwagę wadery. Czekając na odpowiedź, zdjęła z szyi szalik i odłożyła go do swojej torby, żeby się nie ubrudził. Przez głowę przeszła jej wizja jak jej ciało upada z tej wysokości i głowa nie jest amortyzowana przez gruby materiał. Rogaty basior musiał odczuć to znacznie gorzej.
- Trochę po żebrach, a pani?
Zamrugała. I tak by zauważył jej kulawą nogę.
- Musiałam upaść na tylną łapę ale nie jest złamana- oznajmiła. 
Zregenerowała się szybko, kończyna tylko lekko ćmiła, po krwawieniu z języka nie został ślad. 
W końcu wstała i podeszła bliżej do szczeliny w ścianie.
- Proponowałbym zostać na miejscu i czekać na pomoc.
Vallieana znowu na niego spojrzała, a jej lodowate oczy przeszła iskra. Jednak nie zmieniła tonu.
- Czyją pomoc? Jesteśmy tu sami. Metry pod ziemią. Zasypani śniegiem
- Nonsens- pokręcił głową- Wiedzieli że po panią wyszedłem, zaraz ktoś zorientuje się, że mnie nie ma.
Trzaśnij go, albo ja to zrobię.
Samica spojrzała w ziemię. Wizja tego, że zaraz w magiczny sposób pojawi się tu cała armia była tak surrealistyczna, że nie chciała uwierzyć że wilk w ogóle to powiedział. Może zbyt się obił i nie chce iść, więc wymyśla takie rzeczy na poczekaniu i gra na czas? Jednak Vall nie miała tego czasu.
- Na początek: będę wdzięczna jeśli na chwilę porzucimy te grzeczności. Możesz mi mówić Vallieana, tak będzie szybciej. Następnie: jesteśmy tutaj sami. Wpadliśmy w jakąś otchłań w ziemi i jesteśmy skazani na siebie. Na dworze panuje zamieć. Twoi kamraci pewnie myślą że gdzieś się skryliśmy w bezpiecznym miejscu i nic nam nie grozi, o ile w ogóle wzięli pod uwagę, że wyruszymy natychmiast. Poszukiwania zaczną pewnie za parę dni, a my tyle czasu nie mamy. Musimy podjąć kroki- wyjaśniła spokojnie, jednak z determinacją. Wierzyła, że Aarved jednak miał rozum.
Chwilę się zastanawiał, jednak w końcu się zgodził. 
Vallieana odetchnęła cicho, uśmiechając się bez cienia entuzjazmu. Dopiero od jakiegoś czasu zaczęła w pełni zdawać sobie sprawę z ich położenia i mimo że nigdy nie miała tendencji do panikowania, to z każdą chwilą coraz bardziej się stresowała. Na moment obecny  nie mieli jedzenia, wody, źródła ciepła, ani źródła światła. Ponadto obawiała się realnych obrażeń Aarveda i tego jak basior będzie znosił przechodzenie wąskimi korytarzami być może do nikąd. 
- Jeszcze jedno…- mruknęła- Mam przy sobie nasiona maku. Mogą trochę cię otępić, ale przy okazji znieczulą.
- Póki co wolę być trzeźwy w stu procentach, ale zapamiętam.
- Dobrze. Mam też leki na rany i zioła hamujące apetyt, a także rozgrzewające- dodała, po czym szybko się podniosła, by nie przedłużać- Pójdę przodem na wypadek gdyby korytarz zrobił się zbyt wąski i będziemy musieli się wycofać
Skończywszy gadanie, wkroczyła ostrożnie do wnęki w kamiennej ścianie. Wbrew pozorom poczuła się dosyć swobodnie, a przynajmniej mogła się poruszać, nie ocierając barkami o ścianę. Co prawda nie mogła się odwrócić do basiora, jednak słyszała jak ostrożnie szura łapami i lekko stuka rogami o kamień, więc ruszyła w kierunku źródła pomarańczowej poświaty bez słowa.
Miała wiele pytań, których nie ośmieliła się zadać. Na przykład jak basior czuje się w tej jaskini? Czy nie jest mu zimno? Czy nie chciałby odpocząć? Czy te rogi nie przeszkadzają mu w codziennym funkcjonowaniu?
Nie był jej bliski, ba! był zupełnie obcą istotą, nawet nie porozmawiali ze sobą konkretnie. Jednak nie wyobrażała sobie o ile gorzej by się czuła, gdyby wpadła w tę dziurę sama. Mimo wszystko wojownik był jakimś punktem odniesienia dla jej chaotycznych myśli. Mogła skupić się na nim, wsłuchując w ich własne kroki.
Po minutach drogi przeszli przez zakręt, gdzie światło było znacznie mocniejsze. Zerdinka zmrużyła oczy, przystając, a kiedy już przyzwyczaiła się do nowych warunków, znieruchomiała. To znaczy najpierw znieruchomiała, a zaraz potem wycofała się gwałtownie, prawie wpełzając pomiędzy przednie łapy Aarveda z pyskiem wykrzywionym szokiem. 
Tymczasem pająk z zębami wielkości jednej z jej łap spokojnie rozdrabniał ciało jelenia zaledwie dwadzieścia metrów dalej.

<Aarved?>

Słowa: 1316

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics