Unosił się na wodzie. Ciepło łagodziło ból sińców i bolesne mrowienie w rannej nodze.
- Od jak dawna jesteś wojownikiem?
Otworzył oczy na dźwięk głosu wadery.
- Ród mojego ojca słynie z tego, że każdy członek jest jakoś związany z wojskowością. Tata przygotowywał mnie od szczenięcia. W sumie od kiedy pamiętam, chciałem pełnić tę funkcję i gdy tylko ukończyłem Próbę Śniegu, od razu wstąpiłem w szeregi.
- Jak to jest... No wiesz, być na służbie?
- Hm... - zamyślił się. - Trzeba na pewno dbać o kondycję i sprawność. Wiesz, częste ćwiczenia, musztry i wyprawy. Teraz mamy czas względnego pokoju, więc poza tymi rzeczami wiele się nie robi. Ja jestem na tyle niski rangą, że pełnię rolę chłopca na posyłki, załatwiam różne rzeczy i czasem pilnuję porządku w centrum. Czekam, aż będę mógł się jakoś wykazać. Zdaję sobie sprawę, że to zabrzmi głupio, ale ucieszyło mnie, że walczyliśmy z tym pająkiem. Oczywiście mniej przyjemne są odniesione rany i narażenie ciebie na niebezpieczeństwo, ale przynajmniej coś się zadziało. Pewnie z twojej perspektywy wygląda to inaczej, ale zwykły szeregowy, taki jak ja, rzadko kiedy ma okazję walczyć z czymś groźniejszym niż kukła treningowa lub znajomy z treningu. Po prostu... cieszę się, że coś się zadziało.
Przerwał i zapadła chwila ciszy. Basior poczuł, że dość już ma wygrzewania się w wodzie i podryfował do brzegu. Wygramolił się, kulejąc, i położył niedaleko wadery - na tyle blisko, że mogli spokojnie rozmawiać, ale jednocześnie w takiej odległości, by nie czuła się skrępowana. Cieszył się, że ma towarzystwo. Vallieana wydawała się naprawdę miła. W dodatku te jej oczy...
Westchnął i uniósł głowę, chcąc kontynuować monolog. Czuł, że może się jej nieco pozwierzać - w końcu uratowali sobie nawzajem życia, a on miał jeszcze w przewodzie pokarmowym resztki jej krwi. Takie rzeczy zbliżają do siebie.
- Gdy byłem mały, marzyłem o przygodach, jakie będą czekać na mnie w wojsku. - Uśmiechnął się na samą myśl. - Wyobrażałem sobie, jak pokonuję potwory, zwalczam złe wilki i staję się najsławniejszym wojownikiem Królestwa. Może nawet uratowałbym rodzinę królewską lub całe państwo sam, tylko własnymi łapami. Pamiętam, jak układałem stosy poduszek i udawałem, że to smoki, hydry czy inne chimery. Większość służących nienawidziła mnie za to, bo zazwyczaj robiłem spory bałagan. Była jednak jedna wadera, która zawsze mnie dopingowała. Czasem nawet bawiła się razem ze mną. Raz udawała Nairę i walczyliśmy razem przeciwko hordzie Saltus Mortem. Nakrył nas ojciec i poprosił ją na stronę. Nie wiem, co jej powiedział, ale chyba dostała niezłą burę. Potem poszedł do mnie i oznajmił, że rodzinie królewskiej należy się więcej szacunku, a mi nie wypada bawić się w takie rzeczy, bo wymaga ode mnie powagi i dojrzałości, a nie infantylnych wybryków.
Aarved uświadomił sobie, że całą tę historię opowiadał z lekkim uśmiechem pod nosem. Spojrzenie jednak zdradzało smutek i kryła się w nim melancholia. Po zakończeniu historii wpatrywał się jeszcze przez chwilę w swoje łapy w zamyśleniu, po czym potrząsnął głową. Wyszczerzył się do zielarki szczerze, po czym opadł na bok, bo znów mocno rozbolały go żebra. Wyglądało na to, że opium, które zażył zeszłego wieczora, przestawało działać.
- I co było dalej? - dopytywała czarna wilczyca.
- Nic. Poduszki miały spokój.
- Ah... rozumiem - odparła i zapadło milczenie. Wojownik zamknął oczy. Kiedyś myślał, że ojciec miał rację - mieszance z nieprawego łoża nie przysługują zabawa i szczenięce swawole, szczególnie jeśli chce być traktowana na równi z pełnoprawnymi Lorentami. Przez długi czas wierzył, że nie może sobie pozwolić na choćby chwilę zapomnienia. Wydawało mu się, że musi przez całe życie dawać z siebie wszystko i więcej, aby zasłużyć na tytuł rodowy. Cztery lata później zdał sobie jednak sprawę, jak wielką krzywdę robił sobie samemu, pozwalając na odebranie radości dzieciństwa. Sytuacja z poduszkami nie była jedynym przypadkiem. Wraz z wiekiem czuł jednak coraz większy żal do ojca za wpojenie mu takiej mentalności. Zrozumiał, ile stracił. Zaczął również dostrzegać, że Lordan, jako prawowity dziedzic rodziny, jest w jeszcze gorszej sytuacji. Wtedy poczuł coś, czego nigdy nie spodziewał się poczuć w stosunku do przyrodniego brata - nienawiść i chęć zemsty zastąpiło... współczucie. Zauważał coraz częściej, jaka presja ciąży na drugim wilku, więc starał się mu pomagać i nie wzbudzać negatywnych emocji - po prostu schodził mu z oczu najczęściej, jak mógł.
Minuty mijały, a rogaty wilk tkwił w półśnie. Przed kompletnym odpłynięciem powstrzymywał go powracający ze zdwojoną siłą rwący ból całego ciała oraz chęć ruszenia w drogę tak szybko, jak tylko jego i Vallieany futra wyschną. Nie wiedział, jaka jest pora dnia, ani gdzie dokładnie wyjdą - podejrzewał jednak, że czekają ich dwa dni drogi, jeśli nie trzy ze względu na jego obrażenia i osłabienie, które wyczuwał od zielarki. Pewnie będą musieli coś upolować, chociaż nie wyobrażał sobie ruchu szybszego od marszu w swoim przypadku. Warto by też po drodze znaleźć jaskinię, w której będą mogli przenocować.
W końcu otworzył zielone ślepia i ziewnął. Podźwignął się z trudem i poczuł, że jego sierść jest już pozbawiona wilgoci. Podszedł jeszcze na chwilę do zbiornika z wodą i napił się do oporu, po czym postanowił obudzić towarzyszkę. Położył jej łapę na klatce piersiowej i delikatnie potrząsnął.
- Pora ruszać - powiedział, kiedy jasnooka się przebudziła. Nie wiedział, czy naprawdę spała, wpadła w swego rodzaju letarg, czy tkwiła w swego rodzaju półśnie tak, jak on. Przeszli przez komnatę, w której się aktualnie znajdowali i wybrali jedyny dostępny korytarz.
Skały były zimne i ostre. Przypominały węże wbijające swoje kły w ciało. Zdradzieckie osobniki wtapiały się w otoczenie i nie można było odróżnić ich od osobników niezdolnych do uczynienia krzywdy. Bardzo przeszkadzało to Aarvedowi. Obwiązana szalikiem łapa bolała go na tyle, że musiał przykurczyć ją do brzucha, a połączenie chodu na jedynie trzech kończynach i problemu z ocenieniem, gdzie powinien postawić kolejny krok, powodowało, że raz po raz się potykał. Niemożność używania rannej nogi rekompensował sobie mocniejszym obciążaniem łap przednich, ale za każdym razem, gdy leciał do przodu i spinał mięśnie, by uniknąć przewrócenia się, czuł rwanie w boku.
Zaiste, nie była to jego najprzyjemniejsza przeprawa w życiu.
W końcu jednak ujrzeli światło. Tym razem jednak nie wpadało ono przez dziurę w suficie jaskini. Słońce wisiało nad nimi, a dwa wilki znajdowały się w płytkim zagłębieniu terenu. Basior odetchnął.
- Wyszliśmy - uśmiechnął się. - Podsadzę cię, dobrze?
- Aarved, nie męcz się, czekaj... - zaczęła wadera, ale basior przysunął się do niej i momentalnie zebrał magię w swoich łapach. Kamienie zebrały się pod dwójką wilków i szybko wynurzyli się z dziury. Wilczyca przeskoczyła na drugą stronę, a rogaty samiec zbudował wąską kładkę, po której przeszedł. Rozejrzał się.
Przed nimi rozciągała się głęboka dolina. W tle było widać łańcuch górski przypominający kształtem śpiącego olbrzyma. Zaciśnięta, kwadratowa pięść leżała tuż przy głowie, z której spływały białe kosmyki lawiny. Za nimi ciągnęły się szerokie plecy; zagłębienia między kręgami pokryte były lodowcami, natomiast ich wierzchołki skrywały mleczne obłoczki chmur. Wyglądały jakby ktoś rozmazał farbę po niebie. I wcale jej nie szczędził - słońce, które przywitało na początku oba wilki na powierzchni, szybko schowało się za o wiele potężniejszymi kuzynami mgiełki okrywającej zbocza malujące się na horyzoncie. Potężnie, szare obłoki zwiastowały nadejście burzy.
Zawiał wiatr, a do lotu zerwały się drobinki śniegu. Podmuch cisnął je na pyski podróżników tak, jakby z pogardą splunął im w twarz. Zakręcił białym obłoczkiem i ucichł, a płatki upadły niczym rzucona przez żywioł rękawica. Po niebie w oddali przebiegła zygzakowatym torem błyskawica, a grom pospieszył tuż za nią, odbijając się echem po dolinie.
Basior westchnął ciężko. Pogoda też im nie sprzyjała. Spojrzał na Vallieanę i uśmiechnął się słabo.
- Im szybciej wyruszymy, tym szybciej będziemy w domach.
<Valli?>
Słowa: 1226
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz