Obserwowała z przerażeniem jak mocno poturbowany wilk mierzy
się z umierającym pająkiem. Ten cholerny basior uratował jej życie tego dnia
więcej razy, niż byłaby w stanie się do tego przyznać, a wszystko przez jej
nieodpowiedzialność.
Pokręciła gwałtownie głową, patrząc jak padają obok siebie
wycieńczeni i od razu rzuciła się na pomoc Aarvedowi. Nie myślała racjonalnie,
zresztą, nie musiała- jej ciało samo podejmowało decyzje. Robiła to tak wiele
razy, że prawie nad tym nie panowała. Drżącymi łapami chwyciła za ząb zwisający
z jej szyi i zaczęła agresywnie jeździć nim po swojej lewej łapie, powodując
gwałtowne krwawienie. Już za chwilę po kończynie zaczęły cieknąć strugi
czerwonej posoki.
- Vernon, pomóż mi- wyszeptała mocno drżącym głosem.
Wiedziała, że histeria teraz jej nie pomoże, jednak gdy jej wzrok przesuwał się
to na swoje przedramię, to na umierającego wilka, traciła siły. Panikowała.
Pewna jesteś? Jak dla mnie to on jest jakiś taki zadufany i…
- Vernon!- krzyknęła, prawie załkała- Potrzebuję cię
Nagle powietrze zrobiło się duszące i ciężkie, a poczucie
bycia obserwowanym przejeżdżało po kręgosłupie wadery w tę i wewtę. Obróciła
się tylko na chwilę, żeby upewnić się, że bestia jest stuprocentowo martwa. Co
prawda nawet gdyby pająk jakimś sposobem nagle wstał i zaczął tańczyć kankana,
to ona by tego prawdopodobnie nie zauważyła. Przejechała łapami po rozedrganej
twarzy towarzysza, aby za chwilę podnieść jego pysk ku górze.
- Aarved, nie umieraj. Wyciągnę cię z tego- obiecała i bez
większej zwłoki wsadziła mokry od krwi nadgarstek do pyska basiora w ten
sposób, żeby strumień cieczy trafiał prosto do gardła.
Oszczędzaj się. Ma masakrycznie dużo toksyn w organizmie,
ale musisz posklejać mu te rany… I na miłość boską, zacznij oddychać, to nie
jest pierwsza twoja taka akcja. Zaraz on wstanie, a ty padniesz na głupi ryj z
wykrwawienia.
Ciężki, lodowaty głos przecinał powietrze niczym nóż, bez
problemu docierając do umysłu Vallieany. Skinęła drżącą głową, skupiając się na
ograniczeniach swojego własnego ciała. Kończyna zaczęła drętwieć i traciła
temperaturę, ponadto bolała jak diabli. Zacisnęła zęby, aby po chwili poczuć
szarpnięcie za ucho. Niebieskooka odkaszlnęła i zaciągnęła się nieprzyjemnym
zspachem. Powietrze paskudnie cuchniało krwią trzech istot i niby z jednej
strony ten stan rzeczy pobudzał ją, jednak zarazem powodował odruch wymiotny.
Już, zajmij się resztą. Pamiętaj, że masz zioła w torbie.
Tak też zrobiła. Przesunęła wzrokiem po drżącym pysku
basiora. Jego oczy nieprzytomnie wpatrywały się w niezidentyfikowany punkt
przed nim, mięśnie twarzy drżały, cały zabrudzony był swoją, pajęczą i
vallieanową krwią z przewagą tej ostatniej. Przez myśl jej przeszło, że po tej
całej akcji rogaty wilk pewnie nie przyjmie więcej zadań dotyczących zielarzy.
Odetchnęła, przykładając nos do ran basiora, by po chwili zacząć je intensywnie
lizać. Nie skupiała się na smaku, bo zaraz by wyrzuciła z siebie swój ostatni
posiłek, bardziej spróbowała myśleć o wycinkach z życia pajęczaka, które
przelatywały jej przed oczami dosyć powoli. Wzdrygnęła się, gdy zobaczyła
świeży kokon pełen jaj tej potworzycy zaledwie parę pięter wyżej. Będę musiała
kogoś potem o tym poinformować, przeszło jej przez myśl i ponownie obejrzała
się na martwą matkę.
Z szyi zdjęła torbę i na szybko wyciągnęła z niej najpierw
szalik należący do basiora, a potem jeden z pakunków, które pierwotnie miała
oddać wędrowcowi. Rozerwała starannie zrobione opakowanie i zaczęła dobierać
zioła. Po raz ostatni przykładała swoją poranioną kończynę do pocharatanej
skóry Aarveda.
Zdecydowanie traciła siłę wraz z upływającą krwią, jednak
kiedy czuła jak brzegi rany niemal same się sklejają, nie chciała przestawać.
Przymknęła oczy, w przez jej głowę spontanicznie
przelatywały obrazy z młodości samca oraz najróżniejsze znajome przez niego
zapachy. Nie robiła tego specjalnie, nawet nie chciała tego wiedzieć.
- Pamiętałam o torbie- stwierdziła nagle na głos. Poczuła
potrzebę myślenia o czymś innym.
Kłamanie to brzydki nawyk.
- Dlatego nie kłamię- skłamała, podnosząc wzrok. Nadal czuła
na swoich plecach czyjś wzrok- Myślisz, że to starczy?
Nic nie usłyszała, więc dźwignęła się na łapy. Przyłożyła
nos do klatki piersiowej Aarveda, chcąc poczuć jego serce, zignorowała
wybrzuszenie spowodowane najwyraźniej złamanym żebrem, nic z tym nie mogła
zrobić. Mięsień niebezpiecznie szybko pracował. Tylko wyobrażała sobie, co
basior teraz odczuwał, jeśli w ogóle był świadomy. Z jednej strony krew musiała
zniwelować toksynę, a z drugiej naprawić szkody, które jad spowodował. Z tym
pierwszym nie było problemu- pająk nie był jakoś diabelnie jadowity, tylko
wpuścił tego w ciało wilka cholernie dużo. Gorzej sprawa się miała z tym, co
już zostało uszkodzone.
Czarna wadera w końcu wzięła się za rośliny, którymi
oczyszczała i okładała rany rogacza. Gdy w końcu dookoła niej uzbierała się
kupka zużytych liści, narzuciła na udo wilka jego szalik i ułożyła się za jego
plecami w sposób umożliwiający jej wylizywanie lodu z jego futra. Robiła to
dosyć gwałtownie, ale nie miała innego sposobu na ogrzanie basiora. Musiała
czekać aż ten wstanie, lub ostatecznie się podda.
<Aarved? Tak krótko i z uczuciem :')>
Słowa: 776
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz