środa, 19 lutego 2020

Od Vallieany CD. Aarveda


Obserwowała z przerażeniem jak mocno poturbowany wilk mierzy się z umierającym pająkiem. Ten cholerny basior uratował jej życie tego dnia więcej razy, niż byłaby w stanie się do tego przyznać, a wszystko przez jej nieodpowiedzialność.
Pokręciła gwałtownie głową, patrząc jak padają obok siebie wycieńczeni i od razu rzuciła się na pomoc Aarvedowi. Nie myślała racjonalnie, zresztą, nie musiała- jej ciało samo podejmowało decyzje. Robiła to tak wiele razy, że prawie nad tym nie panowała. Drżącymi łapami chwyciła za ząb zwisający z jej szyi i zaczęła agresywnie jeździć nim po swojej lewej łapie, powodując gwałtowne krwawienie. Już za chwilę po kończynie zaczęły cieknąć strugi czerwonej posoki.
- Vernon, pomóż mi- wyszeptała mocno drżącym głosem. Wiedziała, że histeria teraz jej nie pomoże, jednak gdy jej wzrok przesuwał się to na swoje przedramię, to na umierającego wilka, traciła siły. Panikowała.
Pewna jesteś? Jak dla mnie to on jest jakiś taki zadufany i…
- Vernon!- krzyknęła, prawie załkała- Potrzebuję cię
Nagle powietrze zrobiło się duszące i ciężkie, a poczucie bycia obserwowanym przejeżdżało po kręgosłupie wadery w tę i wewtę. Obróciła się tylko na chwilę, żeby upewnić się, że bestia jest stuprocentowo martwa. Co prawda nawet gdyby pająk jakimś sposobem nagle wstał i zaczął tańczyć kankana, to ona by tego prawdopodobnie nie zauważyła. Przejechała łapami po rozedrganej twarzy towarzysza, aby za chwilę podnieść jego pysk ku górze.
- Aarved, nie umieraj. Wyciągnę cię z tego- obiecała i bez większej zwłoki wsadziła mokry od krwi nadgarstek do pyska basiora w ten sposób, żeby strumień cieczy trafiał prosto do gardła.
Oszczędzaj się. Ma masakrycznie dużo toksyn w organizmie, ale musisz posklejać mu te rany… I na miłość boską, zacznij oddychać, to nie jest pierwsza twoja taka akcja. Zaraz on wstanie, a ty padniesz na głupi ryj z wykrwawienia.
Ciężki, lodowaty głos przecinał powietrze niczym nóż, bez problemu docierając do umysłu Vallieany. Skinęła drżącą głową, skupiając się na ograniczeniach swojego własnego ciała. Kończyna zaczęła drętwieć i traciła temperaturę, ponadto bolała jak diabli. Zacisnęła zęby, aby po chwili poczuć szarpnięcie za ucho. Niebieskooka odkaszlnęła i zaciągnęła się nieprzyjemnym zspachem. Powietrze paskudnie cuchniało krwią trzech istot i niby z jednej strony ten stan rzeczy pobudzał ją, jednak zarazem powodował odruch wymiotny.
Już, zajmij się resztą. Pamiętaj, że masz zioła w torbie.
Tak też zrobiła. Przesunęła wzrokiem po drżącym pysku basiora. Jego oczy nieprzytomnie wpatrywały się w niezidentyfikowany punkt przed nim, mięśnie twarzy drżały, cały zabrudzony był swoją, pajęczą i vallieanową krwią z przewagą tej ostatniej. Przez myśl jej przeszło, że po tej całej akcji rogaty wilk pewnie nie przyjmie więcej zadań dotyczących zielarzy. Odetchnęła, przykładając nos do ran basiora, by po chwili zacząć je intensywnie lizać. Nie skupiała się na smaku, bo zaraz by wyrzuciła z siebie swój ostatni posiłek, bardziej spróbowała myśleć o wycinkach z życia pajęczaka, które przelatywały jej przed oczami dosyć powoli. Wzdrygnęła się, gdy zobaczyła świeży kokon pełen jaj tej potworzycy zaledwie parę pięter wyżej. Będę musiała kogoś potem o tym poinformować, przeszło jej przez myśl i ponownie obejrzała się na martwą matkę.
Z szyi zdjęła torbę i na szybko wyciągnęła z niej najpierw szalik należący do basiora, a potem jeden z pakunków, które pierwotnie miała oddać wędrowcowi. Rozerwała starannie zrobione opakowanie i zaczęła dobierać zioła. Po raz ostatni przykładała swoją poranioną kończynę do pocharatanej skóry Aarveda.
Zdecydowanie traciła siłę wraz z upływającą krwią, jednak kiedy czuła jak brzegi rany niemal same się sklejają, nie chciała przestawać.
Przymknęła oczy, w przez jej głowę spontanicznie przelatywały obrazy z młodości samca oraz najróżniejsze znajome przez niego zapachy. Nie robiła tego specjalnie, nawet nie chciała tego wiedzieć.
- Pamiętałam o torbie- stwierdziła nagle na głos. Poczuła potrzebę myślenia o czymś innym.
Kłamanie to brzydki nawyk.
- Dlatego nie kłamię- skłamała, podnosząc wzrok. Nadal czuła na swoich plecach czyjś wzrok- Myślisz, że to starczy?
Nic nie usłyszała, więc dźwignęła się na łapy. Przyłożyła nos do klatki piersiowej Aarveda, chcąc poczuć jego serce, zignorowała wybrzuszenie spowodowane najwyraźniej złamanym żebrem, nic z tym nie mogła zrobić. Mięsień niebezpiecznie szybko pracował. Tylko wyobrażała sobie, co basior teraz odczuwał, jeśli w ogóle był świadomy. Z jednej strony krew musiała zniwelować toksynę, a z drugiej naprawić szkody, które jad spowodował. Z tym pierwszym nie było problemu- pająk nie był jakoś diabelnie jadowity, tylko wpuścił tego w ciało wilka cholernie dużo. Gorzej sprawa się miała z tym, co już zostało uszkodzone.
Czarna wadera w końcu wzięła się za rośliny, którymi oczyszczała i okładała rany rogacza. Gdy w końcu dookoła niej uzbierała się kupka zużytych liści, narzuciła na udo wilka jego szalik i ułożyła się za jego plecami w sposób umożliwiający jej wylizywanie lodu z jego futra. Robiła to dosyć gwałtownie, ale nie miała innego sposobu na ogrzanie basiora. Musiała czekać aż ten wstanie, lub ostatecznie się podda.

<Aarved? Tak krótko i z uczuciem :')>



Słowa: 776

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Netka Sidereum Graphics