Uśmiechnął się do wadery, która była widocznie zdziwiona. Poprawił zielony szalik i położył nieco uszy w geście przeprosin.
- Proszę mi wybaczyć, nie chciałem pani przestraszyć. Nazywam się Aarved i przychodzę z polecenia generała Yuve del Montreo. - Tutaj skłonił się delikatnie. - Zapas ziół wojska niebezpiecznie się skurczył po ostatniej wyprawie na hydrę na południu i mój dowódca prosi o konsultację z panią. Chce porozmawiać nie tylko o uzupełnieniu magazynu, ale również o hodowli rzadkich i cennych ziół. Ponoć ostatnio krzaki owych roślin gorzej się mają i usychają. Generał pragnie zorganizować konferencję zielarzy, która pozwoliłaby znaleźć rozwiązanie tego problemu. Oto pani wezwanie.
Otworzył telekinezą torbę. Była ona niewielka, ale porządnie wykonana - jak wyposażenie każdego wojownika - obojętnie czy lądowego, powietrznego czy wodnego. Królowa dbała o swoją armię. Srebrna klamra była ozdobiona godłem wojsk lądowych - podobnie jak środkowe koło grubego, wykonanego z brązowej skóry napierśnika, który umożliwiał noszenie przez wilka jakichkolwiek przedmiotów przy boku. Aarved zawsze czuł dumę, kiedy szedł z meldunkami, a odznaki, pokazujące jego stanowisko, błyszczały w słońcu.
Wyciągnął zwój zapieczętowany czerwonym woskiem i jedwabną wstęgą, na której było widoczne jej imię, nazwisko rodowe i adres. Wręczył go waderze. Ta przeczytała etykietkę ze swoimi personaliami, rozwinęła pergamin i zaczęła czytać. Po chwili kiwnęła głową i odłożyła list na szafkę. Zwróciła się do niego:
- Mógłby pan towarzyszyć mi w drodze na miejsce? Nie jestem pewna, gdzie dokładnie jest akademia, w której mam się spotkać z innymi zielarzami. Byłabym wdzięczna za pańską pomoc. - Uśmiechnęła się delikatnie. Aarved znów się skłonił.
- Odprowadzenie pani na miejsce to będzie czysta przyjemność.
- Dziękuję. Proszę dać mi dwie minuty, wezmę torbę i się spakuję. Czy moglibyśmy po drodze zahaczyć o jeden z domów na obrzeżach centrum? Mam tam klienta, który potrzebuje dostawy ziół.
- Oczywiście, jak pani sobie życzy - przytaknął basior, a wilczyca zniknęła za rogiem korytarza. Aarved rozejrzał się po jej mieszkaniu. Zauważył fluorescencyjne grzyby wyrastające ze ścian, które przykuły jego uwagę. Podszedł do najbliższego i przyjrzał mu się z bliska. Kapelusz był niemal przezroczysty, lekko zabarwiony na zielono. W plesze widać było cienkie strzępki - to właśnie one odpowiadały za delikatną poświatę. Wokół owocnika unosiły się drobinki kurzu. W kolorowym świetle wyglądały niczym magiczny pył. ,,Ciekawe", pomyślał, ,,że odpowiednie oświetlenie potrafi sprawić, że nawet pył składający się z włosów, roztoczy i resztek naskórka sprawia wrażenie czegoś niezwykłego". Podniósł głowę. Nie był w stanie dostrzec wiele więcej w pomieszczeniu, jednie pod łapami czuł miękkość jeleniego futra. Najwyraźniej wadera musiała rozłożyć dywany, które zostały z niego zrobione.
Usłyszał, że wilczyca wchodzi z powrotem na górę, więc szybko wycofał się tam, gdzie przedtem stał. Uświadomił sobie, od mroku, który panował w pomieszczeniu, odcinały się jedynie oczy wadery. Były nietypowo jasne, ale i tajemnicze. Przypominały taflę zamarzniętego jeziora, które kusi swoim pięknem, ale jednocześnie jest niebezpieczne.
Zielarka sięgnęła po coś, co leżało pod ścianą, jednak basior nie był w stanie rozpoznać tego przedmiotu. Dopiero po chwili domyślił się, że to torba. Wilczyca włożyła do niej wezwanie, które jej wręczył i spojrzała na niego lodowatymi oczami. Poczuł, że przeszywa go dreszcz.
- Jestem gotowa - rzekła i ruszyła do wyjścia.
- Wspaniale - odparł basior, przepuszczając ją w drzwiach. Na zewnątrz zostali przywitani przez oślepiającą biel śniegu i silny wiatr. Aarved musiał przymrużyć oczy, bo wicher boleśnie palił jego ślepia. Spojrzał na towarzyszkę, teraz był w stanie dokładnie się jej przyjrzeć. Miała kruczoczarną sierść, która pokrywała jej smukłe i chude ciało. Poruszała się po śniegu delikatnie niczym baletnica, dało się odnieść wrażenie, że płynie przez białe zaspy bez dotykania gruntu. Najbardziej zaintrygowały go jej odmiany na pysku odcinające się od ciemnego futra. Ich kształt i to, jak leżały pod jej okiem, przypominało mu lodowe stalaktyty zwisające z sufitów jaskiń - lekko błękitne dzięki prześwitującemu przez nie światłu słońca.
Ruszyli w drogę do centrum, przedzierając się przez śnieg. Na szczęście rano nie padało aż tak bardzo, więc utrzymywali dynamiczne tempo. Przez pierwsze kilka minut panowała cisza, którą postanowiła przerwać wadera.
- Uświadomiłam sobie, że nie przedstawiłam się panu - Uśmiechnęła się. - Nazywam się Vallieana z rodu Tandirit.
- Bardzo miło panią poznać, Vallieano z rodu Tandirit - odrzekł Aarved, mimo że znał jej imię od momentu, w którym wręczono mu meldunek - w końcu musiał wiedzieć, do kogo powinien dostarczyć wiadomość.
Czarna wilczyca znów umilkła, skupiając się na przedzieraniu się przed zaspy. Basior również zwrócił swoją uwagę na drogę. Wiedział, że niedługo będą musieli zacząć się wspinać - aktualnie znajdowali się w niewielkiej dolinie i aby dojść do centrum, powinni wejść wyżej. Aarved znał przesmyk, który umożliwiłby im skrócenie drogi. Wpierw jednak czekała ich ciężka droga po oblodzonych skałach wzgórza. Nie był pewny, czy wadera będzie gotowa na taką przeprawę, ale zapyta ją o to, kiedy przyjdzie czas decyzji. W końcu dotarli do rozwidlenia, którego oczekiwał rogaty wilk. Na pierwszy rzut oka ścieżka była prosta. On jednak wiedział, że można przejść za skałami i znaleźć szeroki przesmyk. Zwolnił nieco kroku i spojrzał na nią.
- Jeśli pani pozwoli, chciałbym skorzystać z innej drogi. Pozwoli ona dotrzeć nam na miejsce szybciej.
- Oh, świetnie. Nie znałam innej ścieżki niż ta przez mały lasek przed nami - Vallieana rozejrzała się, jakby oczekując, że tajemnicza droga pojawi się jej przed oczami.
- Jest ona jednak trudniejsza niż ta prowadząca przez borek - dokończył swoją myśl Aarved. - Prowadzi pod górkę i jest stroma. W dodatku część skał pokrywa lód, ale są one na tyle szerokie, że możemy iść bezpiecznie koło siebie.
Wilczyca zatrzymała się i widać było, że rozważa obie opcje. Korzystając z chwili oddechu, wojownik rozejrzał się i dostrzegł, że powietrze zaczynają przecinać drobne płatki śniegu. Zmrużył oczy.
- Myślę, że dam radę - przerwała milczenie wadera.
- Świetnie - uśmiechnął się i wskazał pyskiem drogę. - Będę prowadzić, dobrze?
Kiwnęła głową, a on ruszył szybkim kłusem. Był przyzwyczajony do wysiłku fizycznego i miał dobrą kondycję. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie każdy wilk przechodził codziennie przez porcję wojskowego treningu, więc rzucił za siebie:
- Proszę mi powiedzieć, jeśli tempo będzie dla pani za szybkie. Gdy będzie się czuła pani niepewnie, lepiej iść wolniej niż narażać się na niebezpieczeństwo.
- Oczywiście, nie zapomnę. Na razie jest dobrze.
Przez chwilę truchtali jeszcze przez w miarę płaski teren, ale po kilkuset metrach niewyraźna ścieżka zaczęła się podnosić. Stopniowo stawała się coraz bardziej stroma, a wilk wyczuwał pod śniegiem zmrożone skały. Pilnował się, aby pewnie obciążać swoje kończyny i podkładać je jak najbardziej pod siebie, wbijając pazury w lód. Każda przyczepność mogła mu pomóc. Skrócił nieco krok, tak, aby zielarka go dogoniła. Chciał mieć ją koło siebie w razie, gdyby się poślizgnęła. Wydawała się jednak iść pewnie i trzymała się dobrze na łapach. W zza skał pojawił się kanion, którego oczekiwały oczy basiora. Gdyby nie skorzystali z tego skrótu, musieliby iść na około i nadłożyć kilka godzin drogi. To oczywiście byłoby dużym minusem. Taka opcja miała jednak jedną bardzo mocną zaletę - nie była stroma i nie szło się nad przepaścią najeżoną ostrymi skałami. Wilk spojrzał w dół. Był pewien, że nie chciał tam spaść. Przesmyk był jednak na tyle szeroki, że mogli iść koło siebie, a od krawędzi skał dzieliły ich jeszcze dobre trzy metry.
Wiatr zaczął się nasilać. Basior poczuł, jak ciska w jego twarz zamrożone płatki śniegu, wydawało mu się, że z każdą minutą czuje ich na sobie coraz więcej. Teraz musiał patrzeć pod łapy, bo gdy tylko podniósł łeb, boleśnie przekonywał się o nasilającej się sile wichury.
- Musimy przyspieszyć! - krzyknął, a do pyska wpadły mu białe gwiazdki. Wadera kiwnęła głową i oboje natężyli siły. Basior zaczął się coraz bardziej niepokoić. Pogoda pogarszała się w bardzo niepokojącym tempie. Powinni być coraz bliżej zejścia, które doprowadzi ich w bezpieczne miejsce - myślał o nasypie skalnym, pod którym można się schować. Brakowało im już tak niewiele! Wystarczyło skręcić w lewo i przejść kilkadziesiąt metrów, a byliby bezpieczni. Zakrył pysk szalikiem, co trochę mu pomogło.
Wichura rozpętała się już na dobre. Teraz nie widział nic, oprócz tego, co znajdowało się metr przed nim. Czuł, że na sierści osadza mu się lód. Musieli znacznie zwolnić. Walczyli z zimnem i podłożem. Rogaty już parę razy stracił równowagę - podobnie wadera. Raz czy dwa nawet wpadła na niego. Udało mu się jednak za każdym razem mocno zaprzeć łapami o ziemię i wytrzymać nagły impet uderzającego o niego ciała. Ponadto mieli szczęście, że ścieżka była naprawdę szeroka. Nie wiedział, ile już przeszli - stracił orientację w terenie jak i poczucie czasu. Nie widział żadnych punktów orientacyjnych, na których się opierał za każdym razem, gdy szedł tą drogą. Wiedział tylko, że jeśli pójdą za daleko, ścieżka się skończy. Mogą nawet tego nie zauważyć. Nie byłoby problemu, gdyby drogę po prostu zagradzały skały. Niestety koniec przesmyku oznaczał również utratę gruntu pod łapami - a tego Aarved chciał uniknąć.
- Niech pani szuka szczeliny w ścianie! - wrzasnął basior, próbując osłonić sobie nos szalikiem. - Musimy skręcić w lewo!
On sam znajdował się po stronie bliższej kanionowi. Wolał, aby jego towarzyszka nie szła po śliskich skałach tuż nad przepaścią.
Wiatr huczał, a wilk czuł, że muszą jak najszybciej znaleźć schronienie od wiatru. Zaczynało robić mu się zimno, a w łapach zapanowało bolesne mrowienie. Na poduszkach zaczął osadzać się lód, który się w nie wbijał. Topniał dzięki temperaturze wilczego ciała, aby chwilę później znów zamarznąć, gdy wojownik odrywał kończyny od podłoża. Wyczekiwał słów wadery, która oznajmiłaby, że znalazła przejście. Każda minuta wlokła się uciążliwie. Spojrzał na Vallieanę. Odwracała głowę, a śnieg osiadł na jej nosie i wibrysach przy pysku. Miała zamknięte oczy, a nos desperacko wetknęła w futro. Musiało jej być ciężko. Westchnął i rozwiązał szalik, po czym oplótł go wokół jej twarzy. Ta zatrzymała się i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Pociągnął ją za materiał, który przed chwilą zawiązał na jej szyi.
- Niech pani się nie zatrzymuje! Musimy iść!
Coś krzyknęła, ale nie usłyszał. Czuł tylko, że idzie za nim. Nagle poczuł, że osuwa się w dół. Desperacko zaparł się łapami i znalazł przyczepność, jednak poczuł bolesne pieczenie na łapach, a potem dotkliwe zimno. Zaparł się i ruszył dalej, przeciwstawiając się wiatrowi, który ciskał w jego twarz miliony ostrych jak małe igiełki płatków śniegu. Pomógł waderze pokonać trudniejszy kawałek, po czym sam przeskoczył zdradzieckie pole lodu. Dyszał ciężko, a burza jedynie nabierała na sile. Poczuł, że odmarzają mu koniuszki uszu, pysk oraz łapy. To był zły znak.
- Tutaj! - wrzask Vallieany przebił świszczące powietrze. Wilk skręcił ostro w lewo. Już nic nie widział. Ufał, że wadera ma się lepiej dzięki szalikowi, którym osłonił ją nieco przed wiatrem. Jeszcze tylko trochę. Modlił się, aby nasyp był już blisko.
Nagle usłyszał dźwięk osuwającego się śniegu. Poczuł, jak czyjeś zęby zaciskają mu się na szyi, a potem niesamowita siła ciągnie go w dół. Próbował się zaprzeć łapami, przysiadł na tylnych kończynach, ale jedynie zsunął się za waderą uczepioną jego futra. Usłyszał przeraźliwy pisk.
Otworzył oczy i zobaczył, jak otwiera się przed nim ciemność.
Spadał, a Vallieana razem z nim.
<Valli?>
Słowa: 1767
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz