Drobinki kurzu tańczyły w wątłym świetle słońca wpadającym przez małe okno do surowego pomieszczenia. Jego dużą część zajmował porysowany stolik wraz z dwiema poszarzałymi ze starości poduszkami. Za nimi znajdowało się szerokie przejście do sypialni, w której było widać posłania z jeleniej, wytartej skóry.
Niewielki domek powoli wypełniała słodka woń przygotowywanego mięsa. Wiodła ona do małego blatu na wskroś przesyconego zapachem jedzenia, który wniknął głęboko w wieloletnie szczeliny w drewnie. Przy meblu stała drobna, wilczyca o krętych rogach i krótkim, filuternie zakręconym ogonie. Jej rubinowe oczy były na wpół przymknięte, nadając jej pyskowi tajemniczego, niemal mistycznego wyrazu, który dopełniał niewyraźny cień uśmiechu. Mimo że wadera stała przy blacie, krojąc warzywa, jej widok i aura, która ją otaczała, zachwyciłaby niejednego wilka. Nie należała do szczególnie pięknych wilczyc - jej nogi były zbyt długie, sylwetka - nieco za szczupła, a oczy odrobinę za duże. Uwagę jednak przykuwał ich wyraz i przepełnione charakterem spojrzenie wywołujące dreszcze w każdym, kto został nim przeszyty. Jej osobę otaczała mgła zamyślenia, co sprawiało, że cała Silence wyglądała jak potomkini samej Caishe lub wcielenie Vartii.
- Aarvedzie, znikaj z kuchni, nie wolno ci się tutaj bawić, jak robię jedzenie.
Głos czerwonookiej był spokojny, miękki i ciepły, zupełnie jak wiosenny wiatr, który zwiastuje zakończenie ostrej zimy. Mimo tej pozornej delikatności jej ruchom zadziwiająco brakowało subtelności, kiedy odsunęła syna tylną łapą w stronę stołu.
Cętkowany basiorek, którego ogon przed chwilą wypucował stare panele, przerwał obgryzanie kości renifera i spojrzał z wyrzutem na matkę.
- Głowa mnie swędzi! - burknął niezadowolony, zupełnie, jakby swędząca głowa była warta ryzykowania poważnymi oparzeniami. Z pyska wadery wydobył się chicho bardziej przypominający westchnienie morskiej bryzy, niż śmiech.
- Tak to jest z rogami. Jak wyrastają, to głowa swędzi. - Przerwała na chwilę i wrzuciła składniki do garnka. - To dlatego się tak wierciłeś w nocy?
- Nie, było zimno - cienki głos wydawał się brzmieć jeszcze gniewniej, niż poprzednio.
- Dlaczego nie przyszedłeś się przytulić? - zapytała wilczyca. W odpowiedzi mała, jasna kulka fuknęła niczym kocię żbika.
- Jestem za duży, żeby z tobą spać, mama.
- Ale nie jesteś za duży, aby dostać kataru, jak się wyziębisz. I co ja bym z tobą zrobiła, jakbyś złapał przeziębienie, jak nawet nie ma w domu miodu i cebuli?
- Bardzo dobrze, że nie ma miodu i cebuli, nie lubię miodu i cebuli - rozległ się głos spod stołu, a po chwili ciche chrobotanie.
- Nie obgryzaj nóg od mebli i siadaj, bo jedzenie jest gotowe. Tylko na poduszce, nie podłodze, bo brud rozniesiesz.
- Właśnie - zaczął wilczek, patrząc, jak matka nalewa mu potrawkę do miski. Dlaczego po prostu nie kupisz miodu i cebuli, skoro ich nie ma?
Wadera westchnęła, stawiając przed szczenięciem naczynie.
- Aavdziu, już ci mówiłam, że to nie jes takie proste.
- Dlaczego? Wystarczy pójść do sklepu pani cioci - drążył wilczek, obgryzając parujące mięso.
- Ponieważ na to potrzeba pieniędzy, skarbie. A nie wyczaruję ich ot tak z powietrza, a ostatnio nikt nie przynosi mi ubrań.
- A koce też kosztują pieniądze, prawda?
- Wszystko kosztuje pieniądze, Aavedziu - pokiwała głową ze smutkiem szwaczka. - Szczególnie podczas tej zimy.
- Dlaczego? - znów padło to samo pytanie. Silence uśmiechnęła się jednak cierpliwie. Cieszyła się, że jej synek jest tak dociekliwym wilczkiem, nawet jeśli czasami potrafił być naprawdę irytujący.
- Stada migrują, a myśliwi muszą je tropić. Widzisz, płacimy im za ich czas, a od kiedy muszą szukać jeleni, to więcej do zużywają. Dlatego więcej płacimy.
- Okej - szczeknął krótko Aarved, ukontentowany faktem, że matka wszystko mu wytłumaczyła.
Zapadła cisza, podczas której niewielka rodzina skupiła się na spożyciu skromnych porcji potrawki z królika i warzyw. Z ulicy dobiegał turkot wozu ciągniętego po kocich łbach oraz odgłosy głośnej rozmowy, najprawdopodobniej handlarza z roszczeniowym klientem. Na krótką chwilę przez okno wpadły promienie zachodzącego powoli słońca, rozświetlając skromną izdebkę. Matka spojrzała na swojego syna, który w zauroczeniu wpatrywał się w tańczący w złotym świetle pył.
- Aarved, naprawdę zmarzłeś tej nocy?
Basiorek kiwnął głową, nie mogąc werbalnie odpowiedzieć, przez ogromną ilość potrawki, którą wcisnął sobie do ust.
- I naprawdę nie chciałeś do mnie przyjść? - drążyła temat wilczyca. Martwiła się, że jej dziecko może niebezpiecznie zmarznąć podczas najbliższych nocy i, jak to miało w zwyczaju, będzie zbyt uparte, aby do niej przyjść. Naprawdę nie chciała, aby Aarved złapał zapalenie płuc, szczególnie, że trudno byłoby go wyleczyć, zważając na kurczący się w zastraszającym tempie budżet. Chyba że...
- Sama ostatnio mówiłaś, że mam spać sam, bo jestem już duży - odparł oburzony wilczek. - A teraz masz pretensje, że nie śpię sam.
- No tak, ale wtedy było cieplej.
,,I strasznie kopałeś przed sen", dodała w myślach. Spojrzała w okno i wstała.
- Posprzątaj proszę po obiedzie - nakazała. Szczeniak wstał i zaczął zgarniać niedawno odkrytą przez siebie telekinezą puste talerze. Położył je na blacie w kuchni, ledwo do niego dosięgając i chwycił za szmatkę. Zaczął obmywać naczynia w dużym wiadrze, przysłuchując się odgłosom z ulicy. Zęby go świerzbiły, ale nie mógł jeszcze wrócić do zabawy. Chociaż... Mógłby skorzystać z tego, że rodzicielka nie patrzy i jeszcze chwilę poznęcać się nad stołem. Stara, obgryziona kość nie przynosiła tyle ulgi, ile stare, obgryzione drewno.
Przyspieszył wycieranie naczyń i po chwili odłożył miskę na blat. Podskoczył do mebla w dwóch susach, ale zanim zdążył zacisnąć na nim swoje szczenięce kły, kątem oka zobaczył ruch w przejściu do sypialni.
Na progu stała Silence, oświetlona krwawymi promieniami wieczornego słońca. Na jej rogach lśniły szklane paciorki i korale nawinięte na przezroczystą żyłkę. Z lewego ucha zwisał barwiony na czerwono breloczek wykonany z poroża górskiego jelenia, a po drugiej stronie wykwitała ususzona, ale żywa w kolorach, róża - najdroższa rzecz, jaką posiadała wadera. Jej płatki były pokryte złotym pyłem, który migotał bajecznie.
Uśmiechnęła się do synka, który wpatrywał się w matkę szeroko otwartymi oczami i podeszła do drzwi. Narzuciła na siebie kapę z wytartym, białym futerkiem i spojrzała jeszcze raz na swoje dziecko.
- Tylko bądź grzeczny. I nie gryź stołu!
Wtedy, kiedy stała przed nim, a za jej plecami rozciągał się zachód słońca, kiedy kurz tańczył wokół jej pyska, a wszystkie koraliki owinięte wokół rogów posyłały na ścianę plamy światła, Aarved pomyślał, że to wszystko wydaje się smutne i szare w porównaniu do tych rubinowych oczu - czerwieńszych od szklanych paciorków, cieplejszych od Słońca, cenniejszych od pokrytej złotem ususzonej róży. Zapragnął chronić blask tych oczu przed cieniem smutku i starości. Chciał, aby na zawsze pozostały tak piękne, delikatne i ciepłe.
- Czemu się tak we mnie wpatrujesz, skarbie? - zaśmiała się wilczyca. Postąpiła krok w przód i pogłaskała go po głowie. - Wrócę za parę godzin, nie martw się. W razie problemów idź do sąsiadki, pamiętasz?
Malec kiwnął głową i spuścił wzrok. Rozległo się trzeszczanie drzwi, kiedy samica stanęła na progu. Chłód wpadł do mieszkania, przynosząc zapach brudnego rynsztoku wymieszanego z wonią pieczeni.
Nagle basiorek zerwał się i puścił się biegiem w stronę matki. Przylgnął do jej tylnej nogi, tuląc ją mocno przednimi nogami.
- Mama, kocham cię - mruknęła jasna kulka z pyskiem wciśniętym w słodko pachnącą sierść. Silence uśmiechnęła się.
- Ja ciebie też kocham, Aavedziu. A teraz puść mnie, bo muszę iść.
Mały wilczek odczepił się od futra rodzicielki i postąpił kilka kroków do tyłu. Patrzył, jak zamyka za sobą drzwi, a koraliki w jej rogach kołyszą się na wietrze.
Było już ciemno. Puste uliczki rozświetlały jedynie latarnie, kiedy Silcence wracała do domu. Minęła kłócących się pijaków i wyjęła czarodziejski kamień. Przycisnęła go do dziury w drewnie, a zamek szczęknął i drzwi się przed nią otworzyły. Westchnęła, zdjęła ubrudzoną błotem kapę i odwiesiła ją na wieszak. W mieszkaniu panował mrok. ,,Aarved musi być w sypialni", pomyślała. Mimo że była zmęczona, włożyła wysuszone naczynia do szafki, sprzątnęła zabawki, które mały wilczek nieroztropnie rozrzucił po dużym pokoju, a potem skierowała się do drugiego pomieszczenia.
Jej oczom ukazało się małe zawiniątko, które leżało na mniejszym posłaniu. Pod jasną głową, z której powoli wyrastały ciemne rogi, leżała otworzona książka. Wadera uśmiechnęła się czule, wyjęła spod cętkowanego policzka tom bajek, po czym sięgnęła do torby, którą miała założoną na grzbiet.
Wyjęła z niej dwie rolki materiału. Rozgryzła trzymające je wstążki i rozłożyła. Zupełnie nowe koce. Jeden ze skóry owcy, a drugi - dziergany, z zielonej wełny. Przykryła nimi zwinięte w kulkę szczenię, opatuliła go dokładnie, po czym zabrała się za zdejmowanie biżuterii z rogów.
Gdy kładła się po przeciwnej stronie pokoju, spojrzała jeszcze raz na swojego synka. Zdążył się już odwinąć, a uszy mu drgały co chwilę. Pewnie coś mu się śniło.
Westchnęła ze zmęczenia i zdmuchnęła świecę.
- Aarvedzie, znikaj z kuchni, nie wolno ci się tutaj bawić, jak robię jedzenie.
Głos czerwonookiej był spokojny, miękki i ciepły, zupełnie jak wiosenny wiatr, który zwiastuje zakończenie ostrej zimy. Mimo tej pozornej delikatności jej ruchom zadziwiająco brakowało subtelności, kiedy odsunęła syna tylną łapą w stronę stołu.
Cętkowany basiorek, którego ogon przed chwilą wypucował stare panele, przerwał obgryzanie kości renifera i spojrzał z wyrzutem na matkę.
- Głowa mnie swędzi! - burknął niezadowolony, zupełnie, jakby swędząca głowa była warta ryzykowania poważnymi oparzeniami. Z pyska wadery wydobył się chicho bardziej przypominający westchnienie morskiej bryzy, niż śmiech.
- Tak to jest z rogami. Jak wyrastają, to głowa swędzi. - Przerwała na chwilę i wrzuciła składniki do garnka. - To dlatego się tak wierciłeś w nocy?
- Nie, było zimno - cienki głos wydawał się brzmieć jeszcze gniewniej, niż poprzednio.
- Dlaczego nie przyszedłeś się przytulić? - zapytała wilczyca. W odpowiedzi mała, jasna kulka fuknęła niczym kocię żbika.
- Jestem za duży, żeby z tobą spać, mama.
- Ale nie jesteś za duży, aby dostać kataru, jak się wyziębisz. I co ja bym z tobą zrobiła, jakbyś złapał przeziębienie, jak nawet nie ma w domu miodu i cebuli?
- Bardzo dobrze, że nie ma miodu i cebuli, nie lubię miodu i cebuli - rozległ się głos spod stołu, a po chwili ciche chrobotanie.
- Nie obgryzaj nóg od mebli i siadaj, bo jedzenie jest gotowe. Tylko na poduszce, nie podłodze, bo brud rozniesiesz.
- Właśnie - zaczął wilczek, patrząc, jak matka nalewa mu potrawkę do miski. Dlaczego po prostu nie kupisz miodu i cebuli, skoro ich nie ma?
Wadera westchnęła, stawiając przed szczenięciem naczynie.
- Aavdziu, już ci mówiłam, że to nie jes takie proste.
- Dlaczego? Wystarczy pójść do sklepu pani cioci - drążył wilczek, obgryzając parujące mięso.
- Ponieważ na to potrzeba pieniędzy, skarbie. A nie wyczaruję ich ot tak z powietrza, a ostatnio nikt nie przynosi mi ubrań.
- A koce też kosztują pieniądze, prawda?
- Wszystko kosztuje pieniądze, Aavedziu - pokiwała głową ze smutkiem szwaczka. - Szczególnie podczas tej zimy.
- Dlaczego? - znów padło to samo pytanie. Silence uśmiechnęła się jednak cierpliwie. Cieszyła się, że jej synek jest tak dociekliwym wilczkiem, nawet jeśli czasami potrafił być naprawdę irytujący.
- Stada migrują, a myśliwi muszą je tropić. Widzisz, płacimy im za ich czas, a od kiedy muszą szukać jeleni, to więcej do zużywają. Dlatego więcej płacimy.
- Okej - szczeknął krótko Aarved, ukontentowany faktem, że matka wszystko mu wytłumaczyła.
Zapadła cisza, podczas której niewielka rodzina skupiła się na spożyciu skromnych porcji potrawki z królika i warzyw. Z ulicy dobiegał turkot wozu ciągniętego po kocich łbach oraz odgłosy głośnej rozmowy, najprawdopodobniej handlarza z roszczeniowym klientem. Na krótką chwilę przez okno wpadły promienie zachodzącego powoli słońca, rozświetlając skromną izdebkę. Matka spojrzała na swojego syna, który w zauroczeniu wpatrywał się w tańczący w złotym świetle pył.
- Aarved, naprawdę zmarzłeś tej nocy?
Basiorek kiwnął głową, nie mogąc werbalnie odpowiedzieć, przez ogromną ilość potrawki, którą wcisnął sobie do ust.
- I naprawdę nie chciałeś do mnie przyjść? - drążyła temat wilczyca. Martwiła się, że jej dziecko może niebezpiecznie zmarznąć podczas najbliższych nocy i, jak to miało w zwyczaju, będzie zbyt uparte, aby do niej przyjść. Naprawdę nie chciała, aby Aarved złapał zapalenie płuc, szczególnie, że trudno byłoby go wyleczyć, zważając na kurczący się w zastraszającym tempie budżet. Chyba że...
- Sama ostatnio mówiłaś, że mam spać sam, bo jestem już duży - odparł oburzony wilczek. - A teraz masz pretensje, że nie śpię sam.
- No tak, ale wtedy było cieplej.
,,I strasznie kopałeś przed sen", dodała w myślach. Spojrzała w okno i wstała.
- Posprzątaj proszę po obiedzie - nakazała. Szczeniak wstał i zaczął zgarniać niedawno odkrytą przez siebie telekinezą puste talerze. Położył je na blacie w kuchni, ledwo do niego dosięgając i chwycił za szmatkę. Zaczął obmywać naczynia w dużym wiadrze, przysłuchując się odgłosom z ulicy. Zęby go świerzbiły, ale nie mógł jeszcze wrócić do zabawy. Chociaż... Mógłby skorzystać z tego, że rodzicielka nie patrzy i jeszcze chwilę poznęcać się nad stołem. Stara, obgryziona kość nie przynosiła tyle ulgi, ile stare, obgryzione drewno.
Przyspieszył wycieranie naczyń i po chwili odłożył miskę na blat. Podskoczył do mebla w dwóch susach, ale zanim zdążył zacisnąć na nim swoje szczenięce kły, kątem oka zobaczył ruch w przejściu do sypialni.
Na progu stała Silence, oświetlona krwawymi promieniami wieczornego słońca. Na jej rogach lśniły szklane paciorki i korale nawinięte na przezroczystą żyłkę. Z lewego ucha zwisał barwiony na czerwono breloczek wykonany z poroża górskiego jelenia, a po drugiej stronie wykwitała ususzona, ale żywa w kolorach, róża - najdroższa rzecz, jaką posiadała wadera. Jej płatki były pokryte złotym pyłem, który migotał bajecznie.
Uśmiechnęła się do synka, który wpatrywał się w matkę szeroko otwartymi oczami i podeszła do drzwi. Narzuciła na siebie kapę z wytartym, białym futerkiem i spojrzała jeszcze raz na swoje dziecko.
- Tylko bądź grzeczny. I nie gryź stołu!
Wtedy, kiedy stała przed nim, a za jej plecami rozciągał się zachód słońca, kiedy kurz tańczył wokół jej pyska, a wszystkie koraliki owinięte wokół rogów posyłały na ścianę plamy światła, Aarved pomyślał, że to wszystko wydaje się smutne i szare w porównaniu do tych rubinowych oczu - czerwieńszych od szklanych paciorków, cieplejszych od Słońca, cenniejszych od pokrytej złotem ususzonej róży. Zapragnął chronić blask tych oczu przed cieniem smutku i starości. Chciał, aby na zawsze pozostały tak piękne, delikatne i ciepłe.
- Czemu się tak we mnie wpatrujesz, skarbie? - zaśmiała się wilczyca. Postąpiła krok w przód i pogłaskała go po głowie. - Wrócę za parę godzin, nie martw się. W razie problemów idź do sąsiadki, pamiętasz?
Malec kiwnął głową i spuścił wzrok. Rozległo się trzeszczanie drzwi, kiedy samica stanęła na progu. Chłód wpadł do mieszkania, przynosząc zapach brudnego rynsztoku wymieszanego z wonią pieczeni.
Nagle basiorek zerwał się i puścił się biegiem w stronę matki. Przylgnął do jej tylnej nogi, tuląc ją mocno przednimi nogami.
- Mama, kocham cię - mruknęła jasna kulka z pyskiem wciśniętym w słodko pachnącą sierść. Silence uśmiechnęła się.
- Ja ciebie też kocham, Aavedziu. A teraz puść mnie, bo muszę iść.
Mały wilczek odczepił się od futra rodzicielki i postąpił kilka kroków do tyłu. Patrzył, jak zamyka za sobą drzwi, a koraliki w jej rogach kołyszą się na wietrze.
~*~
Jej oczom ukazało się małe zawiniątko, które leżało na mniejszym posłaniu. Pod jasną głową, z której powoli wyrastały ciemne rogi, leżała otworzona książka. Wadera uśmiechnęła się czule, wyjęła spod cętkowanego policzka tom bajek, po czym sięgnęła do torby, którą miała założoną na grzbiet.
Wyjęła z niej dwie rolki materiału. Rozgryzła trzymające je wstążki i rozłożyła. Zupełnie nowe koce. Jeden ze skóry owcy, a drugi - dziergany, z zielonej wełny. Przykryła nimi zwinięte w kulkę szczenię, opatuliła go dokładnie, po czym zabrała się za zdejmowanie biżuterii z rogów.
Gdy kładła się po przeciwnej stronie pokoju, spojrzała jeszcze raz na swojego synka. Zdążył się już odwinąć, a uszy mu drgały co chwilę. Pewnie coś mu się śniło.
Westchnęła ze zmęczenia i zdmuchnęła świecę.
C.D.N.
Słowa: 1362 = 88 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz