- Musimy iść. Wiatr robi się silniejszy. Czuję niebezpieczeństwo. - powiedziałem do wadery zaniepokojony nagłym szumem drzew i krakaniem ptaków lecących w przeciwną stronę. Zrobiło się chłodno, oboje czuliśmy chyba dziwny skręt w żołądkach kiedy nasze oczy spotkały się. Śnieg wirował nad nami, futro wiewało wraz z porywistym wiatrem a naszym uszy skuliły się ku dołu jak i nasze ciała. Rozejrzałem się po okolicy i nie wyglądała zbyt przyjaźnie. Zbliżała się prawdopodobnie burza śnieżna, dodatkowo było już ciemno co znacznie osłabiało naszą pozycje. W końcu postanowiłem działać. Wilczyca była zbyt rozkojarzona i zdenerwowana żeby cokolwiek powiedzieć.
- Chodźmy. - narzuciłem i pokiwałam głową w kierunku, w którym znajdowała się jaskinia. Nie mieliśmy jak na razie innego punktu zaczepienia, a z nadchodzącą burzą śnieżną i na otwartym terenie niezbyt ciekawie byśmy na tym wyszli. Zamieć mogłaby nas pogubić i nie odnaleźlibyśmy drogi do „domu”. Nawet najlepszy wilk może stracić orientację jeżeli tylko minimalnie się rozkojarzy, a jednak trudne warunki atmosferyczne wymagają od wilków pełnego skupienia i logicznego myślenia. Znikąd może wyskoczyć zagrożenie. Dużo starych weteranów wykorzystuje niekorzyść młodszych na własny cel. Kto wie co mogłoby nas spotkać.
Droga dłużyła się i dłużyła, omijaliśmy zaspy i ogromne głazy czy drzewa, żeby szybciej znaleźć się w jaskini. Co jakiś czas oglądałem się za siebie, żeby upewnić się, że nikt za nami nie podąża. Nie czułem spokoju, coś nas jednak tej nocy wytropiło i ewidentnie będzie próbowało zaszkodzić. Nasze schronienie było tuż przed nami, kiedy wiatr przybrał na sile, śnieg zaczął wręcz pędzić z wiatrem w jednym kierunku, a nad nami niebo otworzyło się wypuszczając biało-złoty piorun na ziemię w towarzystwie ogromnego i silnego grzmotu. Wbiegliśmy do jaskini, ale nie do tej samej. Dziwne, bo wydawało mi się, że idziemy w dokładnie tym samym kierunku, z którego wróciliśmy. Mógłbym przysiąc, w końcu znałem drogę do doliny, w której polowaliśmy na ptaki, bo sam już chyba ze sto razy tam polowałem i przesiadywałem.
- To chyba nie ta jaskinia co wcześniej nie? - zapytała wilczyca po chwili.
- Zgadza się. Ta jest pokryta trawą od spodu. Co prawda lichą, w połowie już jej nie ma, ale lepsze to niż śnieg pod łapami... - zauważyłem to dopiero po wejściu do środka. Czuć w niej jednak było energię. Znam się nieco na magii, chociaż zaklęć znam dosłownie kilka z dzieciństwa, ale potrafię wyczuć jej obecność. To wszystko było bardzo dziwne.
- Nie mamy na czym jedzenia przyrządzić. Zjemy na surowo? - zapytała wadera machając radośnie ogonem. Powróciła do żywiołu.
- Chyba tak musimy sobie dzisiaj poradzić. Musisz jednak uważać, w udach znajdują się igły. Coś jak w udach kurczaków o ile kiedykolwiek je jadłaś. Potrafią wbić się w podniebienie czy pysk, a nawet gardło. Wiele przypadków już widziałem. Często nogi tych ptaszków są zostawiane i jakieś padlino-lubne zwierzątka się tym zajmują.
Po skończonym posiłku usiedliśmy w rogu jaskini, była dość sporych rozmiarów jak na dwa wilki. Miejsca było w opór, jednak wilczyca postanowiła wybrać miejsce blisko mnie. Nie przeszkadzało mi to. Lubiłem jak czyjaś bliskość była obecna, ale nie wyczuwalna. Śmieszna sprawa. Zasnęliśmy patrząc na siebie.
Rano obudził nas wielki hałas. Mimo ranka było jeszcze ciemno, co nas zdziwiło. Co prawda była zima, ale kiedy się przebudziłem prześwity słońca już pukały na progów jaskini. Zebrałem się na równe nogi, Xeva również wystraszona przybrała śmieszną, ale obronną pozę. Gotowi ruszyć do walki zorientowaliśmy się co się stało. Wejście do jaskini zostało zawalone lawiną z pobliskiej góry. Niezbyt dobrze na tym wyszliśmy. Podczas zamieci nie wiedziałem gdzie jesteśmy, nie było w ogóle widać, że ta przytulna, spora jaskinia jest częścią kamiennego wzgórza. Głazy runęły wraz ze śniegiem zostawiając malutką szczeliną na górze, przez którą wpadała odrobina światła do naszej norki. Wadera wystraszona uspokoiła się i schowała pazury, a ja oniemiały zastawiałem się jak nas stąd wydostać. Powietrze zatrzymywało mi się w gardle, a smak wściekłości swojego niedopatrzenia robił się niczym gul.
- Co teraz Aiden? Umrzemy? - zapytała wadera chowając ogon i spuszczając łeb. Spojrzałem na nią. Widziałem w jej oczach zmartwienie. Przypływ emocji z przeszłości nie pozwolił mi na to patrzeć. Przytuliłem ją do siebie nie pytając o zdanie i powiedziałem ze spokojem:
- Nie umrzemy, nie pozwolę nam umrzeć. Mamy dwa wyjścia. - wadera spojrzała na mnie, a w jej wyrazie twarzy dostrzegłem nadzieję i radość. Cieszyła się. Zaczynałem ją lubić za to, jaka jest. Cieszy się z najmniejszej głupoty, jo potrafi dostrzegać jej wartość. Male gesty i słowa wiele dla niej znaczą, a to co widzi, słyszy i czuje bierze do siebie. Cudowna.
- Jakie? - zamerdała ochoczo ogonem, pokazując gotowość do pomocy.
- Albo poodpychamy głazy przy tej małej szczelinie na miarę naszych możliwości i wypełzniemy dziurą, albo podkopiemy się dołem i wyjdziemy pod skałami. Którą opcję wybierasz? - zapytałem dając jej możliwość wyboru. Zastanawiała się chwilę.
<Xeva?>
Słowa: 775 = 43 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz