Gdy Xeva otworzyła ślepia, przywitał ją widok czarnego pyszczka i niebieskich oczu, które intensywnie się w nią wpatrywały. Prawdopodobnie takie przywitanie ze strony prawie obcego basiora przestraszyłoby każdego innego wilka, ale Xeva nie miała nic przeciwko niespodziewanej bliskości. Nie była jeszcze przyzwyczajona do tego, że w Królestwie poszczególne osoby dzielił o wiele większy dystans, niż w jej rodzinnej watasze - nawet wtedy gdy już się znały.
- Wiem, że to niezbyt komfortowe, ale jeżeli nie dostaniesz odpowiedniej ilości ciepła nie będziesz w stanie dalej zwiedzać - mruknął jej towarzysz.
Piegowata wadera uśmiechnęła się i nic nie odpowiadając, figlarnie przewróciła się na grzbiet, bawiąc się swoim ogonem jak mały kociak. Po chwili przeciągnęła się, napinając potężne mięśnie na ramionach i łopatkach, kiedy wyciągnęła poorane bliznami łapy nad głowę, po czym przeturlała się z powrotem na brzuch i ziewnęła szeroko, wyginając grzbiet.
- Aiden, ja... - zaczęła, patrząc na czarnego basiora. Ten zastrzygł uszami, a wadera lekko zamerdała ogonem. - Głodna jestem!
- Co? - zapytał samiec, wyraźnie zbity z tropu. Wilczyca zaśmiała się i zaczęła biegać po jaskini, czasem niebezpiecznie blisko zbliżając się do ognia. Raz czy dwa jej ogon nawet rozrzucił żar po pieczarze.
- Głodna jestem - powtórzyła wilczyca. - Zapolować chodźmy.
- Ale przed chwilą wpadłaś do lodowatej wody! - zaprotestował zdziwiony posłaniec. Najwidoczniej spodziewał się innej odpowiedzi. - Usiądź jeszcze i odpocznij!
- Już odpoczęłam - machnęła łapą odkrywczyni. - A futro prawie suche już mam. Mój płaszcz też prawie suchy jest, zobacz!
I podsunęła towarzyszowi swoje okrycie z wytartej skóry renifera, którego sierść była pozlepiana w strąki od wilgoci. Błyskawicznie zarzuciła je jednak na szeroki grzbiet i zapięła zardzewiały guzik pod szyją i brzuchem. - Dalej, Aiden! Rozgrzejemy się, jak polować będziemy.
Jej różowe oczy błyszczały, kiedy drżąc z ekscytacji, czekała na reakcję swojego znajomego. Aiden wyraźnie się wahał i patrzył to na brzuch wadery, który wyraźnie był jeszcze bardzo mokry, to na ogień. W końcu jednak, prawdopodobnie widząc, że nic nie wskóra wobec jej niepowstrzymanego zapału, podniósł się z cichym westchnieniem.
- Dobrze, ale obiecaj, że jak będzie ci zimno, to wrócimy tutaj.
- Obiecuję, cokolwiek to znaczy! - wykrzyknęła uradowana Xeva i wystrzeliła z jaskini na zewnątrz.
Było już ciemno, niebo było prawie czarne, jedynie na zachodzie widać było szarą, jaśniejszą łunę. Z nieba padał śnieg, a gwiazdy przykrywały chmury, przez które prześwitywało mleczne światło księżyca. Basior wyszedł z jamy za wilczycą, aby ujrzeć ją stojącą nieruchomo w śniegu, który sięgał jej do połowy łap. Pomarańczowa poświata z ogniska padała na jej ciało i oświetlała pyszczek, który zamarł w cichym wyrazie zauroczenia. Wadera zadarła głowę i wpatrywała się w spadające płatki, wodząc przy okazji wzrokiem za przemieszczającymi się obłokami i gwiazdami, które czasami wyglądały przez dziury między ciemnymi kłębami na niebie. Zawiał wiatr, zrywając trochę śniegu z podłoża i ciskając go w piegowaty nos. Xeva drgnęła i kichnęła, po czym otrzepała się i, jakby wyrwana z transu, obejrzała się za siebie. Jej oczy wydawały się przerażająco duże, nawet biorąc pod uwagę fakt, że jej źrenice skurczyły się, kiedy spojrzała w stronę światła.
- Idziemy? - zagadnęła, uśmiechając się. Aiden kiwnął głową i ruszył za samicą, która sprawnym truchtem wkroczyła między drzewa.
- Wiesz - zaczął samiec. - Możemy pójść zapolować na pardwy.
- Na co? - wadera spojrzała na niego i sprawnie wyminęła drzewo, w które o mało nie wbiegła.
- Pardwa, taki ptak. Są bardzo smaczne, ale mają grube pióra. Myślę, że będą dobrą przekąską.
- Ptaka jeszcze tutaj nie jadłam. Można spróbować - przytaknęła wadera.
- W takim razie postanowione. - Ucieszył się jej towarzysz. - Niedaleko jest skalista polana, wydaje mi się, że właśnie tam powinno być ich całkiem sporo. Chodź za mną.
Czarny kształt wybiegł na przód i narzucił nieco szybsze tempo. Dwa wilki szły w milczeniu, wysoko unosząc nogi, aby ułatwić sobie przedzieranie się przez śnieg. Wraz z przerzedzeniem się lasu, przez który szli, łowcy zaczęli skradać się coraz ciszej i ciszej, aż w końcu łapy zatapiające się w biały puch prawie zupełnie nie wydawały dźwięku.
Xeva zauważyła, że wychodzą na skalistą równinę. W większości była pokryta przez lód i śnieg, ale nierówność terenu sprawiała, że w wielu miejscach spod jasnej kołdry wyglądały suche, strzeliste źdźbła arktycznej trawy. Odsłonięte części terenu przypominały czarne dziury w otaczającej je bieli.
Kiedy przypadła brzuchem do chłodnego podłoża, a twarde liście skąpej roślinności kłuły ją w pierś, wadera zauważyła, że razem z basiorem znajdują się w nieciekawym położeniu. Zarówno ona jak i on byli ciemno umaszczeni i wyraźnie odcinali się od krajobrazu. Na razie pozostawali w cieniu drzew, ale trzylatka obawiała się, że gdy tylko opuszczą obecne stanowisko, będą widoczni jak na dłoni.
Aiden nie wydawał się jednak przejmować ich brakiem kamuflażu. Czekał cierpliwie, wpatrując się twardo przed siebie. Wadera wzięła z niego przykład i również wlepiła świecące w ciemności oczy w dolinę przed sobą. Przez chwilę nie dostrzegała zupełnie nic, świat wydawał się zamrzeć w bezruchu. Jedynie płatki śniegu wirowały lekko na wietrze, przyciągane przez grawitację coraz bliżej do ziemi. Powiew był jednak za słaby, aby wprawić w ruch otaczające wilki resztki flory. Wilczyca jednak wiedziała, że podczas polowania to cierpliwość jest największą cnotą łowcy. Mimo że jej natura pragnęła ruchu, wiatru w sierści i adrenaliny, odkrywczyni zmusiła się, aby pozostać w bezruchu. Spędziła zbyt wiele godzin w krzakach, śledzona surowym wzrokiem ojca, aby poddać się chęci wyskoczenia do przodu. Co jak co, ale Laro dołożył wszelkich starań, aby jego najstarsza córka nabyła umiejętności potrzebne jej do przeżycia, mimo że czasem było to trudne zadanie. To były jedyne chwile, w których udawało mu się utrzymać własną potomkinię w jednym miejscu na więcej niż pięć minut. Być może działo się tak dlatego, że cierpliwość prawie zawsze się opłacała, a długie oczekiwanie kończyło się satysfakcjonującym, pełnym wrażeń pościgiem. Narastające napięcie i podniecenie zakończone dziką gonitwą wydawało się jeszcze bardziej pasjonujące dla hiper aktywnej wilczycy, niż gnanie na łeb na szyję, które nie różniło się niczym od jej zwykłych zabaw.
Wytrenowana - można by nawet powiedzieć wytresowana - do perfekcji przez własnego rodziciela łowczyni zachowała więc pełen skupienia bezruch. W końcu jednak jej ucho drgnęło lekko. Między kamieniami przeszedł szmer, a w końcu w świetle odsłoniętego przed sekundą księżyca ukazała się jasna główka, w której tkwiło przypominające opal oko. Tak szybko jak się ukazała, zniknęła, ale po chwili około metr od niej, wychyliła się kolejna. Wilki zerknęły na siebie i niemal niepostrzeżenie kiwnęły głową. Szeroka łapa wysunęła się z cienia sosny, kiedy gwiazdy znowu zasłoniły chmury, a samica rozpoczęła podchody.
Do jej nosa zaczęły dochodzić podniecające zapachy, które sprawiły, że ślinka napłynęła jej do pyska, a serce zaczęło szybko bić. Miała wrażenie, że pulsowanie, które czuła w uszach, roznosiło się po całej dolinie. Ale nie, dalej otaczała ich cisza, niemal doprowadzająca różowooką do szaleństwa. Mięśnie drżały, a adrenalina sprawiała, że samica była jak napięta sprężyna, jak naładowana broń, gotowa do wystrzelenia, gdy tylko pociągnie się za spust, niczym bomba, która wybuchnie, gdy tylko zwolni się zapalnik.
Musiała jednak powstrzymać swój zapał. Minuty się dłużyły, a jej ruchy wydawały jej się boleśnie p o w o l n e. Powoli wyciągała łapy do przodu, powoli przenosiła na nie ciężar ciała, powoli odpychała się od gruntu, powoli odrywała je od ziemi, powoli brała oddech i wydychała zimne powietrze, jak n a j w o l n i e j, aby tylko uniknąć powstania dużej chmury pary wylatującej z nosa.
bicie serca
O d r y w a n i e łapy.
dreszcz
I p r z e n o s z e n i e ciężaru.
ścisk
przepony
I o d p y c h a n i e się od gruntu.
Nagle przed nią, pięć metrów przed nią, wyłoniła się biała główka. A księżyc wyjrzał zza chmur.
Rozległ się wrzask ptaka, a razem z nim - trzask śniegu. Dwa wilki skoczyły przed siebie, Aiden odbił w prawo. Białe skrzydła błyszczały w jasnej poświacie, czarny ogon unosił się w pogoni, duże łapy zadeptywały ślady drobnych pazurków w szalonej pogoni. Pardwa ślizgała się po kamieniach, ale wadera sprawnie utrzymywała przyczepność, długie pazury drapały kamienie. Sapanie towarzyszyło przerażonym piskom, z otwartego pyska pełnego ostrych zębów ściekała ślina, z czarnych oczu wypływał strach. Ptak zatrzepotał skrzydłami, biegnąc po swoje życie, mając nadzieję, że uda mu się wzbić w powietrze, zanim ten przerażający potwór zaciśnie na nim szczęki.
Wilk skakał po skałach, grzbiet zwijał się jak sprężyna, duże uszy były skierowane przed siebie, oczy drapieżnika wydały wyrok i wpatrywały się w ofiarę. Łowca chciał się zbliżyć do zwierzyny jeszcze zanim ta odleci, ale wciąż brakowało, wciąż dzieliła ich za duża odległość, granica życia i śmierci dalej była za szeroka.
Pardwa zaczynała unosić się w powietrze. Rozpaczliwe trzepotanie piór dotrzymywało tempa szalonym susom napędzanym przez wielkie mięśnie, drobne kostki próbowały przezwyciężyć maszynę stworzoną do zabijania. Dantejskie przedstawienie, w którym natura pociągała za sznurki stworzonych przez samą siebie kukiełek.
Xeva uniosła głowę, patrząc jak ptak unosi się nad nią, nieskładnie machając skrzydłami. Wydawałoby się, że straciła szansę na upragniony posiłek.
Zatrzymała się, śnieg prysnął spod jej łap, kiedy zwinęła się na kształt sprężyny. Skierowała swoje ciało w górę i pociągnęła za spust.
Długi ogon zafurkotał, kiedy ogromna masa mięśni wystrzeliła w górę. Przeszyła powietrze, w położone uszy zaświstał wiatr, pysk się otworzył, a pazury zabłyszczały nad jej głową. Było jednak za daleko.
Dalej za daleko.
Niebieskie światło padło na skały, zabrzmiał trzask, oślepiający blask rozlał się po krajobrazie, gdy wadera zacisnęła szczęki na białej szyi. Krzyk pardwy zamarł, jakby przecięty nożem. Ogon zawinął się w pętle, kiedy wilczyca wcisnęła szamoczącego się jeszcze ptaka w pysk, aby odkręcić grzbiet, zupełnie, jakby nie miała kręgosłupa. Wylądowała sprawnie na czterech łapach, kurcząc się z powrotem do postaci ciemnej kulki z peleryną długiej sierści spadającą na jej grzbiet.
Przycisnęła drgającą jeszcze zwierzynę do skał i dokończyła łowy, przekręcając głowę pardwy. Z rany trysnęła krew, brudząc biały śnieg, a z ciemnych oczu zniknął błysk życia. Skrzydła spinały się jeszcze przez chwilę, tworząc bruzdy w jasnym puchu, zanim zupełnie zamarły.
- Udało ci się?! - krzyknęła przeszczęśliwa Xeva, podnosząc głowę i szukając wzrokiem towarzysza. Ujrzała go niedaleko z własną ofiarą w zębach. Chwycił ją nieco pewniej i potruchtał do wadery. Upuścił ptaka na ziemię i już otworzył pysk, aby coś powiedzieć, gdy nagle silny wiatr uderzył w ciała obu wilków.
Wilczyca skuliła się, przyciskając ogromne uszy do karku i zamknęła oczy, powieki zaczęły szczypać, kiedy uderzyły o nie drobinki śniegu i lodu niesione przez podmuch. Przez wycie przebił się szum skrzydeł i przerażone krzyki ptaków, które zakryły jasno świecący księżyc kołdrą długich piór.
Z jakiegoś powodu wszystkie chmury zniknęły.
<Aiden?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz