Nagle w Aarvedzie i Jastesie obudziła się potrzeba walki o przetrwanie. Nadejście konkurującego drapieżnika nie było już jedynie niewygodnym wydarzeniem, przeszkodą, z którą trzeba sobie poradzić. W głowie wilków, które stały nad odurzającą je swoim zapachem posoką, był on realnym zagrożeniem. Czymś, z czym trzeba walczyć, czego obecność bezpośrednio zagraża im lub ich szczeniętom - nieważne czy je mają, czy nie. Co zagraża ich przetrwaniu i przetrwaniu ich genów.
Powietrze
było ciężkie, niemalże przyklejało się do sierści psowatych. Nos wypełniał
zapach świeżej krwi, spalonego futra i smrodu niedźwiedzia. Poza
cichymi warknięciami obu łowców i jękami wielkiej bestii las był cichy,
zupełnie jakby wszystkie stworzenia zamarły w cichym przerażeniu,
obserwując starcie dwóch tytanów.
Patrzyły,
jak wilki odrzucają mozolnie lepioną przez wieki maskę postępu i poczucie wyższości nad resztą zwierząt,
powracając do najbardziej podstawowych instynktów. Pięknie tkane
materiały, ocieplane domy czy wielkie biblioteki - to wszystko
odchodziło na dalszy plan, gdy świeża krew przypomniała im, kim tak
naprawdę są. Pięknie tkane materiały, ocieplane domy czy wielkie
biblioteki nigdy nie były w stanie doprowadzić wilka do takiego transu, jaki wywoływało w nim parujące, ledwo
zabite cielę renifera. Wielkie miasta, zdobycze architektury i
filozofii - nic nie było z wypielić z nich pierwotnych korzeni, zwyczajów
ich przodków.
Wilki próbowały zamalować swoje dzikie odruchy grubą
warstwą moralności, postępu i arogancji, jednak dalej
prześwitywały one przez pigmenty. Obraz wilka był pełen takich
prześwitów, pełen był zagłębień, których artysta nie zamaskował. Nieważne, jak bardzo widownia próbowała ignorować te
niedoskonałości - im mniej uwagi im poświęcali, tym wyraźniejsze się one zdawały, gdy w końcu przykuwały oko. Część widzów uważało je za pomyłki, niedopatrzenie po stronie
autora. Ale może taki właśnie był zamiar malarza?
Wielu
już próbowało naprawić obraz. Im więcej jednak nakładali farby, im
dokładniej wypełniali luki i prześwity, tym bardziej widoczne były owe
defekty. Być może kiedyś pojawi się wybitny umysł, doskonały
rzemieślnik, który swoimi delikatnymi, acz stanowczymi ruchami,
doświadczeniem i wiedzą pokona te ułomności...
Na razie nikomu się to jednak nie udało, a wilczy rodzaj będzie musiał jeszcze długo czekać na istotę, która wyrówna ich płótno.
Niedźwiedź oderwał obie łapy od pyska i spojrzał paciorkowatymi oczami na wilki. Podciągnął gumowate wargi i ryknął na psowate, kropelki jego śliny zamigotały w świetle księżyca. Jedna część jego łba była wyraźnie mniejsza - to właśnie z niej unosił się smród palonych włosów. Aarved jednak nie był w stanie zauważyć, czy realnie uszkodził drapieżnika, czy jedynie spowodował zmianę jego fryzury.
Kula ognia, którą posłał w niedźwiedzia, nie była zbyt duża, więc nie zdziwiłby się, jeśli czarna masa zupełnie nie została uszkodzona. Nie miał zamiaru marnować całej swojej energii na głupiego zwierza - będzie jej przecież bardzo potrzebował w ciągu następnych kilku dni .
Jeśli jednak misiek nie odpuści, nie miał zamiaru poświęcać całej ich pracy i kolejnego dnia, który musieliby poświęcić na następne polowanie. Z doświadczenia wiedział, że jeśli przydzielają posłańcom ochronę, oznacza to, że niosą oni ważne przesyłki. A w dostarczaniu ważnych przesyłek liczył się czas. Czas, czas i jeszcze raz czas.
Basior nastroszył gęste futro, które podniosło się na karku i piersi, przypominając grzywę lwa. Wyprostował się i wyciągnął w górę, po czym przycisnął brodę do szyi, tak, aby krzywe rogi się podniosły, a ciemna, nastroszona sierść była lepiej widoczna. Z jego gardła wydarł się charkot przypominający dudnienie kopyt spłoszonych jeleni, który po chwili przerodził się w pełnoprawny ryk. Białka oczu błyskały wściekle i dziko, kiedy spomiędzy kłów wydostały się drobne iskierki, tańczące w kłębach szarego dymu wychodzącego z rozjuszonej paszczy. Ślina skapująca uprzednio z języka zaczęła skwierczeć i parować.
Wojownik odsłonił zęby w pełni, rzucając głową na boki. Mimo podciągniętej skóry na pysku zachodzącej na policzki, dalej było widać jego jadowicie zielone tęczówki, rzucające ostrzegające, ale jednocześnie wyzywające, spojrzenia.
Niedźwiedź kilka razy jęknął, przystępując z łapy na łapę, uważnie obserwując oba basiory. Parsknął, a luźna warga zatrzęsła się niczym galareta, rozpryskując ślinę na około. Przesuwał się z lewej do prawej, najwyraźniej badając grunt, ale zbyt zestresowany, aby podejść bliżej. Widać było, że w jego ogromnym łbie zaczęły przekręcać się trybiki. Bestia powoli ważyła za i przeciw, łapczywie zerkając na zwierzynę, aby po ułamku sekundy zerknąć z powrotem na wilki, najwyraźniej próbując kontrolować sytuację. Widać było, że czuje respekt do tych dziwnych, małych stworzeń wypluwających ogień, ale była bardzo głodna. I chciwa.
Trwało to za długo jak na gust rogacza. Nie miał zamiaru dać niedźwiedziowi szansy na podjęcie niekorzystnej dla niego i Jastesa decyzji. Jeśli jeszcze nie zarejestrował informacji, to on mocniej mu ją przekaże. Być może to, co zamierzał zrobić, będzie trochę brawurowe, ale basior czuł się pewnie ze swoim
poziomie energii, który w razie czego pozwoliłby mu użyć kamiennej
skóry.
Ryknął wściekle i wystrzelił do przodu, błyskawicznie zaciskając zęby na czarnej sierści.
Zwierzę wrzasnęło. Jego ciało momentalnie rzuciło się w tył. Machnął łapą na ślepo, jednak koło niego nie było wilka.
Aarved już znajdował za nim. Podwinął pod siebie tylne łapy i wymierzył niedźwiedziowi niezbyt mocny, ale na pewno bolesny, cios w pośladek.
To już przelało czarę goryczy czarnego zwierzęcia. Odwrócił się i kłapnął w powietrze szczęką, po czym odbiegł, a z każdym krokiem jego śmierdzące sadło trzęsło się na tle śniegu. W świetle księżyca, które podczas ucieczki bestii padało na jej pysk, dało się zauważyć, że zarówno jego warga, jak i skóra na łopatce krwawią.
Aarved patrzył za nim, strzygąc uszami, lekko dysząc z napięcia. Atmosfera powoli rzedła, a leśne życie wokół wilków wracało do normalności. Dopiero teraz wojownik dostrzegł, jak wiele istot budzi się po zmroku i jak bogata jest nocna flora lasu.
Jego ucho skierowało się na zachód, kiedy sowa zahukała, zaciskając szpony na piszczącej ze strachu myszy. Niedaleko lemingi drążyły tunele pod śniegiem. A w końcu rogacz dowiedział się, gdzie uciekło stado reniferów - zatrzymało się na południe od nich, przy niewielkim jeziorku.
W końcu wojownika z zadumania wyrwał dźwięk rozrywanej skóry i łamanych kości. Odwrócił się, nadal jednak uważnie nasłuchując, czy ich nowy kolega przypadkiem nie zmienił zdania, i podszedł do Jastesa, który już rozpoczął porcjowanie mięsa.
Zielonooki zabrał się za grzbiet, podczas gdy pierzasty wilk pracował nad lewą tylną nogą. Aarved z zadowoleniem stwierdził, że cielę miało idealną ilość tłuszczu, a w dodatku część jedzenia najprawdopodobniej mu zostanie.
Co jakiś czas podnosił głowę, aby upewnić się, że już nikt nie przeszkodzi im w rozbieraniu zwierzyny. Czasami pojawiały się lisy albo kuny, których oczy świeciły z krzaków, ale wystarczyło na nie warknąć, aby odpuściły sobie próbę ukradzenia kilku kąsków.
W końcu skończyli. Aarved oblizał zakrwawiony pysk i spojrzał na górę mięsa, którą udało im się zgromadzić przez niecałe półtorej godziny.
- To nam chyba wystarczy, prawda? - zapytał białego samca. Ten tylko kiwnął głową. Wojownik wyciągnął długi sznurek z torby i zaczął przewiązywać kawałki jedzenia tak, że był w stanie przewiesić je sobie przez grzbiet i biodra.
Tak obładowane basiory ruszyły w drogę powrotną, która nieco się wydłużyła. Aarved widział, że Jastes wyraźnie odczuł dodatkowe kilogramy, którymi został obładowany. Nie dziwił się, że posłaniec spowolnił trucht - on sam też przygotowywał się mentalnie na niezły trening.
Ved rozstał się z Jastesem niedaleko lasu Ayre. Pożegnali się szybko i bardzo formalnie po czym poszli w swoje strony.
Na szczęście Aarveda jego dom znajdował się niecałe pół godziny drogi od miejsca rozłąki. Wszedł zdyszany do zimnego mieszkania, błyskawicznie rozpalając paleniska za pomocą kilku ostatnich kłód, jakie mu zostały, i ruszył do spiżarni, gdzie zostawił mięso. Mimo zmęczenia zaczął pakować się na przyszłą wyprawę. Wiedział, że może ona zająć kilka, a nawet kilkanaście dni - byłby to najgorszy scenariusz, ale trzeba się przygotować na wszystko.
Wziął dwie duże torby, które wypełnił jedzeniem, głównie mięsem zawiniętym w papier liścienny oraz kilka sucharów wojskowych wypieczonych z krwi i podrobów. Do tego dołożył koc oraz grubą skórę, sztylet i krzesiwo oraz ognisty kwarc, który miałby im uratować skórę, gdyby błyskawicznie potrzebowali ognia.
Po uważnym skompletowaniu ekwipunku i sprawdzeniu go trzy razy, basior udał się do legowiska, z ulgą stwierdzając, że pomieszczenie już wypełniło przyjemnie ciepło. Postanowił położyć się od razu, żeby zyskać jak najwięcej snu i obudzić się wypoczętym. Zasnął bardzo szybko, zwijając się uprzednio na jelenich skórach.
Następnego ranka rozbudziło go zimno, które wkradło się do jaskini. Otrząsnął się, parsknął, zjadł szybkie śniadanie i zaczął się ubierać. Zapiął idealnie czysty napierśnik z odznaką wojownika i przypiął do długiego paska przebiegającego przez jego grzbiet ciężkie torby. Na koniec okrył się starym płaszczem podbijanym futrem górskiej kozy z długim kapturem (z zapinanymi, własnoręcznie dorabianymi dziurami na rogi), po czym wyszedł z mieszkania.
Udał się w stronę Szklanego Mostu, gdzie umówił się zeszłego wieczoru z Jastesem. Pogoda była neutralna - ani wybitnie dobra, ani specjalnie zła. Niebo pokrywały szare chmury, jednak nie zapowiadały one opadów. Zasłaniały jednak słońce i przez to mocno odczuwało się spadek temperatury, co sprawiło, że Aarved nagle niesamowicie docenił swoją starą, skórzaną narzutę.
W końcu na horyzoncie ukazała się błyszcząca balustrada i biała sylwetka przyozdobiona czerwonymi piórami.
< Jasiu? >
Słowa: 1449 = 92 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz