Było jeszcze trochę przed południem,
słońce już prawie górowało dumnie nad głowami mieszkańców Królestwa,
moszcząc się wygodnie na jasnym, błękitnym niebie pośród sporej ilości
kłębiastych chmur i obłoków, które skutecznie uniemożliwiały
przedostanie się większości świetlistych promyczków aż do szarej ziemi.
Jakieś pojedyncze, cienkie gałązki na kilku drzewach zaszeleściły pod
wpływem delikatnego podmuchu chłodnego, północnego wiatru. Zimny, świeży
śnieg zazgrzytał, przygnieciony przez racicę jednego z dorodnych jeleni
akurat pasących się w tym miejscu. Ten właśnie schylał się ku ziemi,
najpewniej w poszukiwaniu pod tym nieszczęsnym śniegiem czegoś
jadalnego.
I w tamtym momencie jego wrażliwe uszy
powędrowały ku górze, jak wielkie radary gotowe wyłapać każdy
najmniejszy szmer. Z resztą nie tylko jego, a całego stada. Całe stado
usłyszało podejrzany, niepokojący dźwięk, zbyt podobny do trzeszczenia
kroków czegoś dużego, by pomylić to z czymś niegroźnym. Wszechobecny
spokój został zaburzony przez ten jeden mały błąd... Zbita kula ciemnego
futra niczym torpeda wystrzeliła z ukrycia, zanim już i tak
zaalarmowane stado całkiem się spłoszyło. Śmignęła w stronę dużych
ssaków, a one w reakcji, po jednym mgnieniu oka zerwały się do ucieczki.
Były szybkie, ale Lys i Tin także. Niczym wprawiony w swoim fachu pies
pasterski okrążały zwierzęta, bystrym okiem wypatrując swojej przyszłej
ofiary. I był taki jeden osobnik, który mógł się nadać. Przyspieszyły,
jeszcze bardziej wydłużając potężne susy, i śmiało wbiegły pomiędzy
stado. Jeden zwierz dostał z główki, drugi z łopatki… A ten jeden
wypatrzony wcześniej, oddzielił się nieco od grupy, na tyle, że wadery
mogły wcisnąć się pomiędzy niego a całą resztę. Oj, nieźle kurzyło im
się pod kończynami. Podgryzając rogatego po kostkach, trwały w wyuczonym
schemacie, aż ostatecznie jeleń został sam na sam z wilczycami. Reszta
stada gnała jak szalona, dalej prosto, byle uciec od głodnych sukcesu
łowczyń. A one, zapatrzone w futrzasty zad zwierzęcia, wcale nie zrażały
się śniegiem spod racic sypanym im prosto w pysk. Czuły, jak palą je
płuca. Zniżyły łeb, już szykując się do jakiegoś skoku czy zadania
ciosu...
Zaraz, drzewo?!
Zwinne
stworzenie w ostatniej chwili szybko umknęło w bok, jednym susem
omijając rosnący w ziemi cienki pień. Jednak ani Lys, ani Tin nie
zdążyły. Zupełnie nieprzygotowane na taki obrót spraw wleciały z impetem
w biedne drzewko, nie mając już nawet czasu na hamowanie. Zdawałoby
się, że pod siłą uderzenia ich rogi rozleciałyby się w drobny mak, ale
nic takiego się nie stało. Były całe, w przeciwieństwie do drzewa, które
jeszcze trochę, a zostałoby przebite na wylot. Strach pomyśleć, co by
się stało z czaszką wader, gdyby nie było na niej rogów. Chociaż te
zdarzenie i tak sprawiło, że straciły na chwilę kontakt ze światem. A w
tym czasie jeleń dawno już się oddalił, cudem zachowując swe kruche
życie. Bo przecież już prawie go miały!
– AaAH! – szarpnęły się nagle, wstając z powrotem na nogi.
I jeszcze raz, kiedy dotarło do nich, w jak idiotycznej znalazły się sytuacji.
I jeszcze raz, mocniej.
Parsknęły, żeby pozbyć się frustracji i kurzu z nozdrzy.
Nagle rozległ się wokół dźwięk dziarsko, żwawo stawianych kroków. Oh, chyba ktoś idzie.
O
nie, ktoś idzie! Szarpnęły się jeszcze kilka pospiesznych razy, jakby
to samo, co nie pomogło wcześniej, miałoby nagle pomóc teraz. Cóż za
upokorzenie! Chociaż, z drugiej strony ten "ktoś" może okazać się
ratunkiem. Zignorowały więc poczucie zażenowania i odczekały jeszcze
chwilę, aż najpewniej zaciekawiony widokiem wilka z rogami uwięzionymi w
drzewie osobnik, podejdzie jeszcze trochę bliżej.
– Hejjj – zaczęły, starając się dostrzec, z kim mają do czynienia – pomożesz nam jakoś, jeśli ładnie poprosimy?
Zaśmiały się nerwowo.
<Xeva?>
Słowa: 570 = 33 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz