Po kolejnym długim, nieufnym spojrzeniu na trzymaną w ochronnej bańce kulę kotłującej się ogromnej energii skierowałem oczy na stojącą po drugiej stronie tego, co jeszcze dziesięć minut temu można by nazwać pokojem Nevt, której wyczekująca odpowiedzi postawa wyraźnie ukazywała spore oznaki zmęczenia. Miałem szczerą nadzieję, że pomimo wykończenia wadera zdoła utrzymać kontrolę nad zagrażającą naszym życiom chwilowo opanowaną siłą eksplozji. Inaczej byłoby... no, nieciekawie.
Zastanawiając się nad wypunktowanymi przez adresata niebezpiecznej przesyłki opcjami przekrzywiłem lekko głowę i ponownie przerzuciłem wzrok na źródło zagrożenia. Czułem się w obowiązku jakoś pomóc i być może zaradzić kolejnym atakom, lecz nie bardzo wiedziałem jak mógłbym się przydać. W końcu taki rodzaj magii to nie moja rzecz i angażowanie się w tego rodzaju afery może okazać się nieprzyjemne w skutkach nie tylko dla mnie, ale również dla uczestników rozgrywki, w tym także sojuszników. Z drugiej jednak strony, kto wie co przyniesie los? Może zamachowiec najął kogoś do brudnej roboty, a sam chowa się za zasłoniętą kurtyną z umiejętnościami magicznymi o zupełnie innej naturze? Powiedziałbym, że to nawet całkiem prawdopodobne, chociaż z pewnością bardziej uciążliwe i dla niego i dla nas. Chyba, że specjalista od posyłania strzały z groźnym ładunkiem przez okna wsypałby pracodawcę i dałby nam trop. Niedoszły zabójca w takim scenariuszu musiałby grać ryzykownie, jednak nie należy od razu skreślać z listy takiego scenariusza.
-Proponuję wspólnie przeszukać najbliższą okolicę w poszukiwaniu śladów. Jeżeli nic nie znajdziemy, udanie się do Wielkiej Biblioteki, by jednocześnie móc znaleźć przydatne informacje i odkryć sposoby na zduszenie energii oraz poznanie tożsamości sprawcy, a także dać pani sposobność do odzyskania sił. A potem...
-Przejść się do pańskiej pracy i popytać kogo się da, to pan chciała powiedzieć, prawda?- skinąłem głową na potwierdzenie, ciesząc się że wadera dokończyła za mnie wyjątkowo długą wypowiedź. Dzisiaj nie miałem szczególnie ochoty na odzywanie się, lecz czy świat może to uszanować? Nie. Wrzucimy cię do epicentrum nieudanego zamachu i zapoznamy z waderą o ciekawym sposobie myślenia, która wymaga od ciebie odpowiedzi. Westchnąłem w duchu. A jeszcze wczoraj byłem w całkiem towarzyskim nastroju...
Obrzuciłem Nevt pytającym spojrzeniem, chcąc upewnić się czy nie ma zastrzeżeń do wymyślonego na szybko planu. W końcu nie byłem pewien czy nie lepiej najpierw zająć się magiczną kulą energii przy obecnym stanie nowo poznanej, bo naprawdę wolałbym dożyć wieczora. Z drugiej strony sprawca mógł w pośpiechu zapomnieć ukryć ślady lub po prostu o tym zapomniał, a to bardzo pomogłoby sprawie.
Chyba, że by nagle wyparował. Albo doszedł do choćby najmniejszego strumienia i miał na tyle oleju w głowie by próbować nas zmylić poprzez chwilowe podróżowanie wodą.
-Myślę, że tak będzie najlepiej. Szukanie śladów nie powinno chyba zająć aż tak dużo czasu...Przynajmniej aż tyle, by zapora pękła.- ostatnie zdanie wymamrotała pod nosem, lecz wystarczająco głośno bym był w stanie ją usłyszeć. Miałem niejasne wrażenie, że oboje zdajemy sobie sprawę, że takie poszukiwania mogą trwać przez dziesiątki minut, w ekstremalnych przypadkach setki. Zaufałem więc Nevt w nadziei, że wie co robi i zdaje sobie sprawę jak dużą ma kontrolę nad bańką, po czym nie tracąc więcej czasu skierowałem się do w miarę przystępnego wyjścia z pobojowiska, ostrożnie mijając potrzaskane przedmioty i zdradziecko wystające ku górze kawałki drewna. Za sobą słyszałem ciche westchnięcia wyrażające zapewne pogodzenie z losem z powodu utraty dachu nad głową i nagle zalała mnie fala współczucia do wadery, która została postawiona w tak trudnej sytuacji, w tym prawie zabita, a mimo to była w stanie utrzymać optymizm na budzącym podziw poziomie i nie żałować, jak wielu by z pewnością robiło.
W tym pewnie i ja.
Wyszedłem na śnieg i rozejrzałem się po okolicy, posyłając wiatr na poszukiwanie interesujących dźwięków, takich jak dźwięk kroków czy rytmicznie wypuszczany w powietrze oddech, nakazując by po przeszpiegach powrócił do mnie, po czym kilka razy zachłysnąłem się otaczającymi woniami. Po kilku chwilach Nevt stanęła obok mnie i przeczesała wzrokiem połacie śniegu, a gdy nic nie wypatrzyła odwróciła się ku mnie i zmarszczyła brwi, patrząc na dalej kotłującą się w kuli energię kilka metrów za moimi plecami.
-Sprawdzę za domem.- kiwnąłem głową na zgodę, a ona odeszła we wskazanym kierunku, przysuwając nos do ziemi i poruszając wargami, jakby coś do siebie mówiła. Nie usłyszałem jednak co to było, więc zniżyłem głowę i żwawym krokiem ruszyłem w swoją stronę, przywołując otrzymaną w genach naturę łowcy, która pozwoliła mi na uwrażliwienie się nie czynniki naturalne i jednocześnie przystopowała gonitwę myśli i bezsensownych wyobrażeń zaprzątające umysł. Wiatr raz po raz czochrał sierść, szepcząc do ucha nie swoje słowa zebrane po drodze, lecz nic naprawdę wartego uwagi. Głos odlatującego ptaka. Skrzypienie pnia. Plusk wody gdzieś w pobliżu i znane mi już odgłosy poruszania się Nevt.
Prychnąłem, gdy przez chwilową nieuwagę odrobinę śniegu dostało mi się do nosa, jednak już zaraz wznowiłem poszukiwanie czując zwiększające się wrażenie szukania wiatru w polu. Szkoda że nawet wiatr miałem na swoje zawołanie a cholernego zamachowca już niestety nie.
Po dłuższym czasie kręcenia się po okolicy, zbierania odgłosów i wypatrywania oczu bez skutecznie, wróciłem pod zniszczony dom wadery i posłałem w powietrze niskie wycie, sygnalizujące powrót. Dodajmy, że z niczym. Miałem nadzieję, że Nevt miała więcej szczęścia, chociaż jakiś upierdliwy, trudny do przeoczenia głosik podpowiadał mi, iż od samego początku byliśmy na tym polu skazani na porażkę. I nie mylił się, bowiem już z daleka ujrzałem kręcącą głową na zaprzeczenie domysłów powracającą zza drzew towarzyszkę, której w większości białe ciało nieco zlewało się z wszechobecnym wokół śniegiem.
-Warto było spróbować.- rzuciła, gdy znalazła się przy moim boku, wyraźnie zmęczona, lecz za wszelką cechę próbująca pokazać kontrolę nad sytuacją. Uniosłem brew na tę postawę lecz milczałem, w duchu zgadzając się z jej słowami.
-Myślę, że nie ma co czekać.- wymruczałem, oglądając się na pozostałości budynku i owinąłem ogon wokół tylnych łap, wzbijając w powietrze parę kryształków białego puchu.
-A zatem do Biblioteki.- uśmiechnęła się bez zbytniej wesołości, kierując ostatnie spojrzenia na jej zniszczony dom.
-Do Biblioteki.- odpowiedziałem cicho, pochylając się lekko i luzując zębami wbijający mi się w ciało pasek torby poselskiej, po czym silnie go łapiąc i pewnym ruchem zdejmując z grzbietu.
- Co pan robi?- spytała skonsternowana wadera, przeskakując z trzymanego w zębach przedmiotu na moje oczy z jedną łapą w górze.
-Niech pani weźmie to, a mi poda książki.- powiedziałem wyciągając w jej stronę pysk ze zwisającą luźno torbą.- Tylko na bogów, niech pani nie upuści.
-Skoro się pan tak martwi, niech sam pan ją niesie.- chociaż słowa wydawały się zabarwione nutką irytacji głos wilczycy był jedynie mieszanką zdziwienia oraz pewności. Westchnąłem.
-Proszę. Nie chcę pani urazić w żaden sposób i jestem pewien, że z pewnością dałaby pani radę, ale zawsze lepiej męczyć się mniej niż potrzeba, zwłaszcza gdy ktoś chce panią zabić.- odparłem, czując nagłą niezręczność, która spowodowała że uciekłem oczami w bok. Nevt zastanawiała się chwilę, lecz po rzuceniu okiem na pozostałości po swoim domu wypuściła głośno powietrze i zdjęła z grzbietu pakunek z książkami. Gdy był on już na moim ciele, a moja torba na wadery posłałem jej ledwo widoczny, wdzięczny uśmiech, mający na celu przekazać choć odrobinę wsparcia.
<Nevt?>
Słowa: 1158 = 77 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz