Ashaya padła jak długa, na co wyziębiona zielarka mogła jedynie zacząć skakać dookoła niej i szturchać większe ciało nosem w nadziei, że mag zaraz powstanie- powstanie i powie, że tylko żartowała, albo że chciała zobaczyć reakcję starszej wilczycy.
Ta to ma tupet. Przyszła na takie wypizdowie i sobie zemdlała pod naszymi łapami.
- Na bogów Vernon…- stęknęła zerdinka, potrząsając łebkiem. Podskoczyła kilka razy i rozejrzała się dookoła, szukając jakiegoś ratunku. Z jednej strony była ledwie osłonięta od wiatru przez górkę śniegu, opartą na przewalonym korzeniu. Od następnych stron szalał wicher. Z góry nadchodziła nieunikniona śnieżyca, a pod sobą miała nieprzytomną waderę.
No dobra, zemdlała pod twoimi łapami, a nie naszymi. Ja nie mam fizycznych kończyn.
- Uspokój się- burknęła.
Kładąc uszy i mrużąc oczy wychyliła się zza korzenia, który mógł zapewnić im prowizoryczne schronienie przed wiatrem jeszcze na maksymalnie parę minut, zresztą, już teraz nie spełniał się w tej roli najlepiej. Płatki wpadające do każdego otworu na jej głowie były nieznośne, podobnie jak te, które układały się na jej grzbiecie jako gruba pokrywa. Vallieana wiedziała, że musi jakoś przemieścić Ashayę w bezpieczne miejsce, a śmieszki Vernona w niczym jej nie pomagały. Nie oznaczało to jednak, że obrażanie się jej w czymkolwiek pomoże.
- Proszę, znajdź jakąś jaskinię w pobliżu, albo cokolwiek, gdzie będziemy mogły się ukryć przed burzą- wymamrotała więc.
Nie usłyszawszy odpowiedzi przez następne chwile, wadera zrzuciła z siebie swoją torbę, zaś ciało Ashayi okryła swoim własnym jelenim futrem i wyskoczyła zza ściany śniegu. Kąsające zimno mierzwiło jej sierść, odcinało zmysły. Nie widziała nic, nic nie słyszała, a czuła tylko ból w łapach, zapadających się pod lodową pokrywą śniegu. Potrzebowała się teraz tylko szybko dostać między drzewa, i się dostała. Niewysłowiona ulga spłynęła na jej głowę, kiedy wgrzebała się do skąpego lasku, z którego uprzednio wyszła na lodowe pustkowie. Wtedy jeszcze była w stanie poruszać się na śniegu, zamiast się w nim wlec. Niemal powstrzymując się od oddychania, przemieszczała się szybko i ciężko, badając wzrokiem kolejno drzewa i łyse krzaki. Przez myśl jej przeszło, że przecież mogłaby jakimś sposobem zarzucić Ashayę na taki większy, uschnięty krzak i zaciągnąć ją w bezpieczne miejsce, a z drugiej strony, czy miałaby na tyle siły? Ewentualnie przydatne mogłoby też być jakieś zwierzę, jednak skąd wziąć jakieś większe stworzenie w takim miejscu?
Nagle usłyszała trzask, stłumiony przez wycie wiatru. Błyskawicznie obejrzała się za siebie, rejestrując jak wielki płat kory odrywa się ze starego drzewa. Niby na skutek kolejnych podmuchów, łupina bujała się w przód i w tył, aby ostatecznie zostać zerwaną z charakterystycznym jękiem i wbiła się w miękkie podłoże.
Vallieana wydobyła z siebie ciche westchnięcie, bez problemu podłapując tok rozumowania nadwilczej istoty.
Parę metrów od tego miejsca znalazłem norę, poprowadzę cię.
- Dziękuję- wymamrotała i w doskokach dopadła do kawałka drewna.
Przednimi łapami zielarka wgramoliła się na korę ślizgającą się po powierzchni śniegu, zaś tylnymi mogła się odpychać od gruntu, by powrócić do uśpionego maga. Mimo upływu zaledwie paru minut, pogoda wyraźnie się pogorszyła, zasnuwając niebo peleryną z czarnych, niesamowicie ciężkich obłoków, które rozeźlone ciskały w waderę ogromem śnieżynek. Ta mogła co najwyżej zamykać oczy, pochylać głowę i modlić się do bogów, żeby Ashayi nic się nie stało. Trasa powrotna zajęła jej następne minuty, zaś wtarganie ciężkiego ciała młodszej wilczycy, która zaczęła bezskładnie majaczyć pod wpływem ciągania i ugryzień Vallieany, było stratą jeszcze większej ilości chwil. W końcu jednak zerdinka dała radę. Całkowicie zmordowana okryła ciało towarzyszki jelenią skórą, całkiem pokrytą śniegiem i poprawiła na waderze jej czerwony płaszcz. Nie zapominając o swojej torbie, którą także rzuciła na górę, zaczęła poruszać płatem oderwanej kory, odpychając się łapami od ziemi. Może gdyby nie była taka styrana i nie miałaby wszędzie śniegu, to zaczęłaby się zachwycać faktem, że to naprawdę działa.
Po niedługim czasie zaczęła słyszeć znajomy głos, którego żadna wichura nie byłałby w stanie zagłuszyć. Głos, za którym Vallieana mogłaby pójść wszędzie, i który doprowadził ją do bezpiecznej dziury w podłożu, osłoniętej masą gałęzi i krzaków. Całość wyglądała jak duża kupka badyli, która była zbyt starannie ułożona, aby być zwykłą kupką badyli- nie mniej jednak było to solidne i miało wejście, przez które zielarka mogła wciągnąć młodszą wilczycę, a za podłoże służył prawdziwy suchy piasek.
Cała komnata nie była duża, jednak odizolowana od zewnętrznej zmarzliny, a i mała ilość przestrzeni dawała się szybciej nagrzać. Kiedy mniejsza wilczyca otrzepała towarzyszkę ze śniegu, a potem zrobiła to samo z futrem jelenia i czerwonym płaszczem, szczelnie owinęła nimi czarno białe ciało, nieraz włażąc i udeptując waderę ze względu na brak miejsca. Ostatecznie ciężko odetchnęła i położyła się bokiem przy boku Ashayi, monitorując całym ciałem jej funkcje życiowe.
- Myślisz, że powinnam jej udzielić trochę krwi?- wyszeptała w ciemność- Nie rozpalę ognia, a nie wiem jak mogę jej pomóc…
Moment ciszy.
Na tę chwilę przystopuj i obserwuj. Jak będzie bardzo źle, to pozwolę ci się wykrwawić, teraz potrzebujesz swojej mocy.
Samica potrząsnęła głową z westchnieniem, próbując opanować przemęczone ciało.
- Nie chcę żeby stała jej się krzywda.
Nie stanie. Takie jak ona nie są łatwe do zgładzenia.
<Ashayo? Będziemy się tak przepraszać na zmianę za słabe opka ^^”>
Słowa: 832 = 46 KŁ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz